Nie wierzę, że Moto się kończy. Wbrew temu, co twierdzi Lenovo
Po ogłoszeniu kwartalnych wyników finansowych oficjele Lenovo przyznają, że przejęcie Motoroli „nie spełniło pokładanych w nim oczekiwań”. Ale czy naprawdę można się temu dziwić?
85% spadku sprzedaży w Chinach i „niesatysfakcjonujące” wyniki w Stanach Zjednoczonych teoretycznie nie wróżą dobrze przyszłości marki Lenovo Moto. Już mówi się o tym, że Lenovo, miast skupiać się na byłej Motoroli, powróci do wkładania większych wysiłków w swoje budżetowe marki, takie jak ZUK, gdyż one lepiej rokują.
A ja się zastanawiam – czy naprawdę Lenovo spodziewało się czegoś innego, po tak krótkim czasie?
Przejęcie Motoroli przez Lenovo nastąpiło jesienią ubiegłego roku, kilka tygodni po wypuszczeniu na rynek trójcy smartfonów, Moto X Style, Moto X Play oraz Moto G3. Czyli – de facto – już po tym, jak nowe modele nieco wytraciły sprzedażowy impet.
Mało tego, od czasu ubiegłorocznych premier konkurencja nie spała i rynek został wręcz zasypany produktami rywali, które… no co tu dużo mówić, są obiektywnie lepsze, w każdym segmencie. Moto X Style, którą szczerze uwielbiam i która jest moim prywatnym smartfonem z wyboru, już w chwili premiery nieco odstawała specyfikacją od reszty topowych urządzeń. Jak więc ma konkurować na rynku dzisiaj, z nowymi flagowcami, chociażby z takim Huaweiem P9, który nie dość, że jest dobry, to jeszcze nieprzesadnie drogi? To samo dotyczy nieco mocniejszej, niezniszczalnej Moto X Force – to świetny smartfon, ale konkurencja w "szerszym obrazku" lepiej sobie radzi.
Moto X Play wyróżnia bardzo dobry czas pracy na baterii i wysokiej jakości jak na swoją klasę sprzętu aparat, ale czy to wystarczy? Oczywiście, że nie. Zarówno Moto X Play jak i Moto G są wypychane z rynku przez coraz lepsze urządzenia ze średniej i niskiej półki, które są też coraz tańsze. Nie wspominając już o śmiesznie tanich „chińczykach”, które przestały odstawać od marek głównego nurtu i są siłą, z którą należy się liczyć.
Mówiąc o braku satysfakcji z wyników po przejęciu Motoroli, Lenovo wysyła w świat bardzo mylący sygnał. Bo przecież oprócz rebrandingu mobilnych urządzeń Motoroli na Lenovo Moto z tego przejęcia jeszcze tak naprawdę nic nie wynikło!
Dopiero 10 dni temu zobaczyliśmy pierwszy z owoców współpracy dwóch firm, w dodatku ten najmniej imponujący – Moto G4 i Moto G4 Plus. Mieliśmy okazję spędzić z nimi kilka chwil i w moim odczuciu dopiero od tej premiery Lenovo powinno mówić o sukcesach lub porażkach.
Ledwie dwa tygodnie dzielą nas od kolejnych, tym razem o wiele bardziej znaczących premier – nowych, topowych urządzeń Lenovo Moto, które mają nosić literkę „Z” w nazwie, a wraz z nimi mają się pojawić bardzo ciekawe moduły dodatkowe, które – w przeciwieństwie do tego, co zrobiło LG ze swoim G5 – mogą mieć sens.
Wciąż czekamy też na premierę nowego smartwatcha marki, bo ubiegłoroczna Moto 360 również zdążyła się nieco zestarzeć.
Rozumiem, że pieniądz jest pieniądzem i słabym wynikom sprzedaży Motoroli pod skrzydłami Lenovo nie można przeczyć. Jednak przez to, iż Lenovo mówi o „rozczarowaniu” dziś media branżowe całego świata przekazują opinii publicznej (czyli potencjalnym klientom), że Moto jest spisana na straty.
Tymczasem jest to bardzo daleko idący wniosek, bo nie znamy jeszcze przyszłości marki pod skrzydłami Lenovo. Oceniać będziemy ją mogli dopiero za kilka miesięcy, gdy wszystkie nowości od tego tandemu trafią już na sklepowe półki, a klienci zadecydują portfelami o sukcesie lub porażce.
Zatem – pomimo słów oficjeli Lenovo – nim wskoczymy do pociągu, którym jadą dziś branżowe media, o nazwie „Moto się kończy”, dajmy temu pociągowi przejechać jeszcze kilka stacji.