Ruszył polski Business Insider. Pogadałem, przeczytałem, obejrzałem. I… mówię, jak jest
Ruszył polski Business Insider. Pogadałem z naczelnym, poczytałem pierwsze teksty, obejrzałem konferencję na żywo ze startu serwisu i… mam swoje pierwsze wrażenia.
Zacznę może od tego, że jestem wielkim fanem oryginalnego Business Insidera, tego z USA. To naprawdę świetnie prowadzone medium. Z wielkim rozmachem, z dalekosiężnymi planami, z taką strategią totalną - jedziemy walcem, nie biorąc jeńców.
Serwis jest wręcz wzorcowo skrojony na miarę współczesnych czasów - mocno osadzony w mediach społecznościowych, gdzie produkuje niskobudżetowe, ale mocno wiralowe treści wideo, kapitalnie rozumie współczesną medialną kurację i jest cholernie szybki, absurdalnie wręcz szybki, jeśli chodzi o konsumpcję dużych medialnych tematów.
Biznes tego przedsięwzięcia nie bardzo się… liczy, przynajmniej na tym etapie rozwoju
Może nie wszyscy wiedzą, ale Business Insider jako firma nie zarobiła jeszcze dotychczas ani centa (coś jak Twitter). Mimo mocnych wzrostów przychodów o 41 proc. w 2015 r. do 42,4 mln dol., Insider zanotował stratę w wysokości 11,9 mln dol. Kolejną.
Wiadomo - można przyjąć, że serwis stawia na dalszy, dynamiczny rozwój, kosztem bilansowania aktualnego biznesu, ale fakt faktem, że inne podmioty medialne nie mogą sobie na to pozwolić.
Business Insider nie różni się wiele od innych, mocno dopalanych, amerykańskich startupów, które na konferencjach branżowych opowiadają bajki z cyklu American Dream. Szef Insidera, Henry Blodget, to wyga amerykańskich mediów, serwis ma przyjaciół takich jak Jeff Bezos, którzy rzucą kilka banieczek na to, by nie trzeba było się martwić o zakup kawy do firmowego ekspresu. W końcu znalazł się też Axel Springer, który wysupłał 352,4 mln dol. za 87,8 proc. udziałów w BI. To 10 razy więcej, niż przychody, nie wspominając ponownie o tym, że serwis wciąż pozostaje nierentowny.
Z takim bagażem wsparcia od jednego z bogatszych ludzi Ameryki i furą pieniędzy z mediów tradycyjnych łatwiej jest budować nowe media.
I na przykład ruszać z polską wersja serwisu
Jestem pod dużym wrażeniem entuzjazmu redaktora naczelnego polskiego wydania BI, Łukasza Grassa. I podczas spotkania twarzą w twarz, i podczas startowej konferencji na żywo streamowanej w mediach społecznościowych, Łukasz dał się poznać jako wielce podjarany projektem człowiek.
Życzę mu, by w tym wytrwał długie lata, tym bardziej że… po pierwszym zachwycie, gdy opadnie kurz premiery, trzeba będzie - jak to mówią z Ameryce - zacząć dostarczać.
Och, w to, że Business Insider Polska będzie szybkim sukcesem Ringier Axel Springer Polska, to nie wątpię
Myślę, że za miesiąc doczekamy się informacji, że BI Polska czyta już półtora miliona ludzi. Amerykanie z BI USA zadowoleni wrócą do siebie, pójdą też przyjemne raporty do zarządu.
Widać to po tym, jak ochoczo Onet ruszył z dopalaniem ruchu do polskiego Business Insidera.
Jasne, nie jest to nic złego, ani gdzie indziej niepraktykowanego. Przestrzegałbym jednak przed zachłyśnięciem się tym ruchem, bo łatwo jest wpaść w pułapkę bez wyjścia.
Gdy się odetnie Onet - a kiedyś trzeba będzie odciąć, bo przyjdą nowe projekty wymagające dopieszczania - może się okazać, że serwis nie ma żadnej tożsamości, fanów, którzy w odpowiednio dużej masie klikają w businessinsider.com.pl, a nie w linki z Onetu. Polecam uważne przestudiowanie przypadku świetnego serwisu Biztok.pl.
Bo, jak próbowaliśmy sugerować w poprzednim tekście i jak fajnie (o dziwo!) napisał Grzesiek Marczak na Antywebie - marka Business Insidera na szeroką skalę w Polsce dziś nie znaczy nic.
My, wewnątrz branży medialno-dziennikarskiej, możemy się nią podniecać, znamy magię Henry’ego Blodgeta, ale przeciętnemu odbiorcy mediów w Polsce Business Insider nie mówi kompletnie nic. Ba, jest trudną, bo anglojęzyczną nazwą, która na starcie skreśla z listy fanów przynajmniej 25 proc. potencjalnych odbiorców (podobny problem ma Spider’s Web).
Business Insider Polska czeka praca u podstaw, ustawiczne budowanie marki, tożsamości marketingowej, reputacji oraz naturalnego ruchu. I ponownie z tego miejsca chciałbym też Łukasza Grassa przestrzec, cytując zdanie jednego z najważniejszych ludzi branży internetowej w Polsce, wypowiedzianego mi w rozmowie prywatnej:
Budowanie zasięgowego medium internetowego to jest specjalistyczna umiejętność. Samo dobre dziennikarstwo nie wystarczy. Trzeba rozumieć wiele niuansów dotyczących ruchu internetowego, jego przepływu, posiąść gruntowną wiedzę nt. funkcjonowania wyszukiwarki Google, umiejętnie zmieniać strategię wydawniczą ze względu na nowe uwarunkowania, odpowiednio uwzględniać działania reklamowe. No i mieć odpowiednich ludzi, którzy to będą realizowali.
Bardzo mnie ciekawi, jak w długoterminowym ujęciu - powiedzmy w skali roku, dwóch - poradzi sobie Business Insider Polska.
Nie pamiętam bowiem wielu dużych sukcesów informacyjnych mediów internetowych w ostatnim czasie. Nieskromnie wymienię Spider’s Web, Antyweb, Blomedia, Weszło i… Grupę naTemat - wszystkie te serwisy nie były budowane w oparciu o ruch ze strony głównej wielkiego portalu, budowane od zera (choć przy zupełnie różnych nakładach finansowych) i przez długi czas.
I poszczególne drogi rozwoju tych serwisów dobrze pokazują, jak trudną i niekiedy upokarzającą pracę trzeba wykonać, by dochrapać się sukcesu. Czasem oznacza ona obrót o 180 stopni od pierwotnych założeń, czasem - jeśli ma się określone cele - porzucenie osobistych ambicji twórców, czasem - sorry za brutalność - zeszmacenie. W każdym z tych przypadków publikowane treści to tylko część, niewielka część, gigantycznej pracy. Bo medium to w niewielkiej części publikowane treści.
Na starcie Business Insider Polska widzę wielkie podniecenie redaktora naczelnego, całkiem fajne treści i mocny wpływ amerykańskiego wydania. Widzę też jednak dopalanie ruchu z Onetu i zagrożenia z tego wynikające.