Casey Neistat i Beme, czyli jak wcisnąć ludziom bubel opakowany w sreberko
Gdy najpopularniejszy vloger świata bierze się za stworzenie aplikacji mobilnej, to musi się ona okazać wielkim hitem. Czy ma jakikolwiek sens - to już inna historia.
Nazwisko Casey Neistat obiło się o uszy zapewne każdemu, kto korzysta z mediów społecznościowych dłużej niż od kilku miesięcy. Ponad 2 874 000 subskrybentów, ponad 500 vlogów, produkcje filmowe zarówno w Sieci, jak i poza nią - można śmiało powiedzieć, że Casey jest gwiazdą współczesnych mediów, a już z całą pewnością jest najbardziej popularnym vlogerem, łączącym prosty (nie mylić z „łatwy”) format vloga z bardzo wysoką jakością produkcyjną.
Niecały rok temu światło dzienne ujrzał inny projekt YouTubera - Beme. Aplikacja społecznościowa „inna niż wszystkie”, która miała być szczera, prawdziwa i pokazywać świat takim, jakim widzą go użytkownicy. Koncepcja była dość… nowatorska.
Całość opierała się o krótkie filmy, jednak nagrywane były one w dość specyficzny sposób - użytkownik nie miał możliwości podejrzenia tego, co nagrywa, ani zrewidowania nagrań przed udostępnieniem. Żeby nagrać film w Beme, trzeba było przycisnąć telefon ekranem do klatki piersiowej (lub w inny sposób zakryć cały ekran), a po odkryciu wyświetlacza film od razu był wrzucany do głównego streamu.
Gdy ktoś po drugiej stronie oglądał ten film, jego twórca mógł zobaczyć zrobione przednią kamerą smartfona zdjęcie tej osoby i na własne oczy podejrzeć jej reakcję na wrzucony materiał.
Jak przystało na projekt odpalony przez youtube’owego celebrytę, hype wokół Beme narósł wręcz nieprzyzwoicie prędko i… równie prędko zgasł, a o aplikacji pamiętali tylko zagorzali fani Neistata.
Teraz Beme powraca i znów rzuca wyzwanie Snapchatowi.
Przewińmy do przodu o kilka miesięcy i Beme powraca, tym razem nie w wersji beta, a w stabilnej wersji 1.0, i tym razem dostępna jest nie tylko na iOS, lecz także na Androida.
Jak mówi sam Casey, pierwsza wersja Beme nie dała rady spełnić składanych przez siebie obietnic, a obecne wydanie jest „takim, jakie chcielibyśmy mieć pół roku temu”. Aplikacja jest teraz bardziej intuicyjna w obsłudze, wprowadzono również mechanizm rekomendacji, aczkolwiek trzon pozostał taki sam - wideo, którego nie można podejrzeć przed publikacją, które (rzekomo) ma pokazywać w mediach społecznościowych nasze „prawdziwe” życie, jak również pozwolić się tym prawdziwym życiem cieszyć w pełni (bo nie nagrywamy go patrząc w ekran smartfona).
Brzmi jak bullshit? No pewnie. Beme to totalna bzdura
Koncepcja tej aplikacji jest na tylu płaszczyznach chybiona, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Przede wszystkim, możemy się chyba umówić, że nie ma w tej aplikacji niczego cudownego. Nowatorskiego (na tle innych mediów społecznościowych) - być może. Ale to nadal kolejny element internetowego ekshibicjonizmu, który z taką lubością uprawiamy, odkąd na horyzoncie pojawił się Facebook i jemu podobne. To kolejny generator szumu w Sieci.
A propos szumu - nawet jeśli to właśnie on jest najczęściej generowany przez facebooki, snapchaty, instagramy, twittery, vine’y i co tam jeszcze można wymyślić, to na wyżej wymienionych serwisach można odnaleźć też wiele treści naprawdę wartościowych. Artystycznych momentami.
Tymczasem Beme to szum, wygenerowany dla… samego szumu. Nagranie, którego nie możemy podejrzeć przed publikacją? Piękne dzięki, już widzę te tysiące fatalnie skadrowanych, trzęsących się, pokazujących nie-wiadomo-w-sumie-co filmów. To moja prywatna opinia, ale coś czuję, że najczęściej oglądanym wyrazem twarzy odbiorców w tej usłudze będzie ekwiwalent „WTF?!”.
Aplikacja ma rzekomo pozwolić użytkownikom cieszyć się przeżywanymi momentami, nie skupiając się w tym czasie na smartfonie. Wszystko pięknie, ale może by tak wobec tego… w ogóle nie wyciągać tego smartfona? Nie mam absolutnie nic przeciwko dzieleniu się przeżyciami, wspomnieniami z odwiedzonych miejsc i tak dalej, ale kiedy ktoś mi mówi, że przeżyję jakiś moment lepiej, bo zamiast trzymać telefon przed twarzą, będę go przyciskał do piersi to… coś mi tu nie gra.
Patrzę na Beme po części z nutką rozbawienia, a po części z autentycznym przerażeniem. Czy naprawdę internet zepsuł nas aż tak bardzo, że musimy zapełniać sobie życie oglądaniem nieprzemyślanych filmików, o zerowej wartości wizualnej i - w drugą stronę - dowartościowywać się, oglądając wyrazy twarzy ludzi reagujących na nasze przeżycia? Naprawdę?
Tak szczerze mówiąc, to już więcej sensu widzę w oglądaniu śmiesznych kotów.
*Aplikację Beme możecie pobrać za darmo z App Store i Sklepu Play, ale... może lepiej tego nie róbcie? Są lepsze sposoby na marnowanie czasu.