Graliście w Darkest Dungeon? Ta gra mnie po prostu złamała. No i bardzo dobrze
Konie zarżały, gdy koło karocy przejechało po czymś… mógłbyś przysiąc, że to człowiek, leżący na trakcie. Złajałeś się w myślach za tak nierozważne myślenie. Jest ciemno, to na pewno konar drzewa. Tylko dlaczego jest tutaj tak przerażająco zimno? Zupełnie inaczej zapamiętałeś rodzinne włości, do których teraz powracasz. Las, w którym kiedyś się bawiłeś, teraz przyprawia cię o mrowienie karku. Tak samo jak list od członka rodziny, w którym ten prosi cię o pospieszne przybycie. To zupełnie niepodobne do wuja, spędzającego czas na hulankach i swawolach. Coś było bardzo, bardzo nie tak...
Darkest Dungeon opowiada historię wielkiego domostwa, królującego nad położoną w dolinie wioską. W bogatej willi mieszkał członek twojej rodziny, oddając się dostatniemu życiu, pokusom ciała i rozpustom podpowiadanym przez umysł. Znudzony możnowładca zaczął dokopywać się do położonych głęboko tuneli, zżerany przez ciekawość i chęć przygody. Za nic miał ostrzeżenia lokalnego pospólstwa. Wieśniacy grozili, że domostwo jest przeklęte, ale kto by tam słuchał prostego ludu. Gdy możnowładca dokopał się do mrocznego portalu, było już za późno.
Darkest Dungeon posiada tak przytłaczającą atmosferę, że nawet Bloodborne wydaje się wesołą produkcją.
Tytuł od niezależnych twórców na zawsze zostanie w mojej pamięci, za sprawą wszechobecnego mroku i ponurej atmosfery. Z czymś podobnym spotkałem się chyba tylko w Bloodborne. Graczom został przedstawiony świat wyzuty z jakiejkolwiek nadziei. Sprzedawcy mamroczą o tym, że oszczędności w złocie zapłacisz własną krwią. Znachorzy mówią, że nie ma żadnego sposobu na wszechobecną śmierć. Odwiedzającym wioskę śmiałkom miejscowi wróżą, że ci zginą, zginą na pewno. To tylko kwestia czasu.
Każda postać z Darkest Dungeon zdaje się być jedną nogą w grobie. Bezsilna wobec zła, które wypełzło z rodzinnej posiadłości na pobliskim wzgórzu. Efekt przygnębienia i beznadziei jedynie potęgują klimatyczne szkice oraz żałobna muzyka. W tej grze nawet dzień jest ponury. Co dopiero noc, w czasie której demony czują się znacznie swobodniej, szczerząc się na traktach, w zagajnikach i jaskiniach.
Zadanie gracza jest oczywiste – wypędzić zło, które zalęgło się we włościach, rzucające długi cień na całą okolicę. Wszystko za pomocą turowej walki drużynowej.
Do wioski zaczynają zjeżdżać śmiałkowie chętni podjęcia się zadania. To z nich gracz kompletuje czteroosobową drużynę, która rozpoczyna krucjatę przeciwko plugastwom i siłom nieczystym. Wzorem każdej dobrej gry cRPG, członkowie wyprawy powinni posiadać zróżnicowane klasy i umiejętności, wzajemnie uzupełniając się możliwościami. Tylko dzięki temu postaci mają jakąkolwiek szansę na przeżycie. Ta wciąż pozostaje jednak minimalna.
Darkest Dungeon wita gracza informacją: „Misje pozostaną niewypełnione. Bohaterowie będą umierać. A gdy umrą, pozostaną martwi. Postępy zapisywane są na bieżąco, dlatego wszystko, co robisz, jest nieodwracalne. Jak daleko zdołasz dotrzeć? Ile jesteś w stanie zaryzykować, aby przywrócić świetność osady? Co poświęcisz, by ocalić żywot swojego ulubionego bohatera?” To nie jest typowa wiadomość na dzień dobry od dewelopra. Bo i Darkest Dungeon nie jest typową grą. To jedno z największych wyzwań, jakich się podejmiecie w swojej historii gracza.
Darkest Dungeon sprawia wrażenie produkcji, w której absolutnie wszystko chce cię zabić. Suma przeszkód rzucana pod nogi gracza jest gigantyczna.
Przede wszystkim, zapomnijcie o szybkim zapisie i szybkim wczytaniu. Gdy coś pójdzie nie tak - a gwarantuję wam, tak będzie – musisz liczyć się z porażką. Gra nie pozwala na wczytanie bezpiecznego punktu kontrolnego. Twój drużyna została rozerwana na strzępy przez demona z innego wymiaru? W takim razie do osady wracasz z niczym, licząc na to, że kolejni śmiałkowie (szaleńcy?) dadzą się zwerbować.
Nawet mając pod komendą pełną i doświadczoną drużynę, całe otoczenie zdaje się działać na niekorzyść bohaterów. Ciemność przez cały czas zaciska się wokół śmiałków, negatywnie wpływając na ich modyfikatory. Mrok da się przegonić światłem pochodni, lecz te – stanowiąc kluczowy element ekwipunku – bardzo szybko się wypalają i zajmują dużo miejsca w plecaku. Plecaku, do którego musisz zmieścić jeszcze bandaże, łopaty oraz podstawowy prowiant, bez którego kompania najzwyczajniej w świecie wymrze z głodu.
Ograniczone miejsce w inwentarzu to nieustanny dylemat Darkest Dungeon. Liczba przedmiotów, które są niezbędne do powodzenia misji, jest naprawdę duża. Nie zostaje wiele miejsca na skarby, a to właśnie dzięki nim możemy kupować lepszy ekwipunek, ulepszać specjalne umiejętności bohaterów oraz modernizować osadę. Od samego początku staje się przed dylematami – wyrzucić bandaże i podnieść meszek ze złotem? Pozbyć się pochodni, w zamian za błyszczący rubin?
Chciwość, pośród wielu innych przymiotów, to w Darkest Dungeon droga prosto w paszczę śmierci. Sam okupiłem krwią wiedzę, że czasami lepiej wrócić do osady z pustymi rękoma, ale przeżyć, niż stracić połowę drużyny, w zamian za kilka błyskotek. Co innego jednak dokonywać chłodnej kalkulacji w wiosce, co innego ginąć pod pułapki, z jaką sprężona była skrzynia na skarby.
Przeciwnością mogą okazać się również sami bohaterowie. Każdy z nich ma swoje zachcianki i słabości. W Darkest Dungeon nikt nie jest bez skazy, a już na pewno nie zbiry do wynajęcia.
Zdarzyło się tak, że moja najlepsza kapłanka nie chciała dołączyć do drużyny, ponieważ był w niej również zdeformowany, odrzucający wojownik. Zaufana łowczyni, która świetnie spisuje się w walce dystansowej, ma z kolei skłonności do kleptomanii. Kilka razy to ona zabierała zawartość z otworzonego kufra, pozostawiając gracza z niczym. Mój dzielny wojownik przejawia z kolei skłonności do megalomanii, czasami nie przyjmując ode mnie poleceń. Zamiast tego, bohater sam podejmuje akcję, którą uznaje za odpowiednią.
W Darkest Dungeon każda postać posiada wady i zalety. Pierwszy raz spotykam się jednak z tak rozwiniętym systemem dysfunkcji. Kleptomani, osoby z depresjami, chorowici, okultyści, fanatycy religijni, tchórze – gra zmusza do wybierania pośród całej plejady śmiałków, z których każdy posiada wady realnie wpływające na rozgrywkę. Coś niesamowitego. No i oczywiście znacznie, znacznie utrudniającego przetrwanie. Zawsze trzeba mieć z tyłu głowy, że plan na walkę ma nie tylko sam gracz, ale również poszczególni członkowie jego drużyny.
Najbardziej charakterystycznym zjawiskiem w Darkest Dungeon jest jednak strach. Dojmujące przerażenie wynikające z klimatu gry, które oddziałuje inaczej na każdą postać.
Producenci tego tytułu przyznają, że spędzili mnóstwo czasu, badając i ucząc się o efektach strachu i szoku pourazowego. Inspiracją dla ich gry byli między innymi powracający z wojny żołnierze, na których konflikt zbrojny położył się nieodwracalnym piętnem. To samo piętno widać w Darkest Dungeon – wszystko tutaj pachnie strachem, wżynającym się pod grube pancerze. ciężkie kolczugi i magiczne togi.
Strach to nieodłączna część rozgrywki. Poza paskiem życia, każdy z bohaterów posiada również pasek odporności psychicznej. Im dłużej siedzimy w mrocznych podziemiach, walcząc z przerażającymi plugastwami, tym więcej punktów strachu otrzymujemy. Po przekroczeniu odpowiedniej puli, obezwładniające uczucie zaczyna dominować nad bohaterem. Efekt? Za każdym razem zupełnie inny. Nigdy nie wiadomo, jak strach wpłynie na członka drużyny.
Jednym razem może to być opór przed atakowaniem. Innym – sprzeciw wobec poleceń gracza. Kolejnym próba samookaleczania. Następnym chowanie się za plecami towarzyszy, burząc porządek całej formacji. Jeszcze innym szaleńcze rzucanie się na najbardziej bezwzględnego przeciwnika, niczym zaszczute zwierzę zagonione w kozi róg, bez nadziei na ucieczkę i bez szans na przetrwanie.
Strach pozostaje z bohaterem nawet po wygranej walce. Przestraszony członek drużyny wypowiada wtedy mrożące w żyłach kwestie, skutecznie obniżając morale całej kompanii. Muszę przyznać, że nawet ja poczułem się nieswojo, czytając niektóre wypowiedzi serwowane podczas eksploracji mrocznych lochów. Przekonujące dialogi naprawdę pozwalają uchwycić dojmujący strach, który zagnieździł się w każdej komórce ciała.
Nieugaszony strach zamienia się w problemy psychiczne i fizyczne. Jeżeli bohatera po przejściach będziemy posyłać na kolejne misje, wcześniej czy później biedaczyna zejdzie na zawał. Alternatywą jest pozostawienie go w tawernie bądź kaplicy, gdzie wypocznie, nabierze odwagi i poukłada swoje myśli. Niestety, coś za coś – bohatera oddanego w ręce kapłana bądź barmana nie możemy wziąć na kolejną misję. Tak źle, tak niedobrze.
Darkest Dungeon to pierwsza gra od długiego czasu, która po prostu mnie złamała. Mnie – weterana Dark Soulsów, miłośnika serii XCOM, amatora Europy Universalis.
Kiedy po raz kolejny członkowie kompanii na moich oczach byli rozrywani przez zombie, poczułem pełnię beznadziei. Niezależnie, jak bardzo się starałem, otaczającego zła było po prostu za dużo. Mrok był zbyt gęsty. Potwory zbyt liczne. Z kolei bestie budziły się nie tylko w moich przeciwnikach, ale również prowadzonych przeze mnie bohaterach…
Śmierć. Śmierć. Śmierć. Tracę herosa za herosem. Gdy już rozwinę ulubionego bohatera, pojawia się monstrum, które miażdży go dwoma ciosami. Bez możliwości ożywienia. Bez możliwości wczytania zapisu. Czuję wtedy frustrację. Nie na wciągającą grę o niespotykanej mechanice, ale na siebie. Popełniłem błąd. Zamiast zabezpieczyć się tarczą, rzuciłem się do frontalnego ataku. Moja wina, moja słabość, moja głupia decyzja. Następnym razem będzie lepiej…
… ale nie jest. Tracę kapłankę w pułapce, ponieważ nie zadbałem o dobrego zwiadowcę. Gdy ten jest już w drużynie, poświęcam miejsce dla uzdolnionego łucznika. Darkest Dungeon to seria ciężkich wyborów, pośród których żaden nie wygląda na ten dobry i ten właściwy. Niezależnie od moich starań, zawsze miałem wrażenie, że wysyłam moich najemników na rzeź. Niestety, w większości przypadków moje przypuszczenia okazywały się słuszne.
Możecie wziąć mnie za wariata, ale właśnie ze względu na klimat i poziom trudności nie mogę się oderwać od Darkest Dungeon.
Znowu czuję, że ktoś rzucił mi wyzwanie. To jak premiera kolejnej odsłony Dark Souls, tylko w dwóch wymiarach. Gdybym musiał do czegoś porównać Darkest Dunegon, byłoby to połączenie ponurego i niebezpiecznego świata Bloodborne z taktyczną grą XCOM, rozgrywaną na najwyższym poziomie trudności. Bez możliwości wczytania stanu zapisu. Z permanentną śmiercią członków drużyny. Dla wielu z czytelników może to brzmieć jak kosmos i masochizm. Dla innych, a tych jest równie dużo, Darkest Dungeon to wyzwanie, które nareszcie jest godne poświęconego mu czasu.
Nie zamierzam odchodzić od tej gry. Wręcz przeciwnie. Jestem oczarowany tytułem. Żałuję, że dopiero teraz po niego sięgnąłem, niejako z redakcyjnego obowiązku. Gdyby nie rodzima premiera tej produkcji, w polskiej wersji językowej, w Darkest Dungeon mógłby nigdy nie zagrać. Co dla gracza o moich upodobaniach byłoby gigantyczną stratą.