To miał być największy rywal Tesli. Wyszło... cóż, sami zobaczcie
Spodziewaliśmy się... no właśnie, trudno dokładnie określić, czego spodziewaliśmy się po nocnej premierze Faraday Future. Prawdopodobnie gotowego projektu samochodu, który byłby w stanie tu i teraz podbić serca nie tylko miłośników elektrycznych pojazdów, ale miłośników pojazdów w ogóle. Samochodu, którym chcielibyśmy (i mogli!) wyjechać za jakiś czas prosto na ulicę. Zamiast tego dostaliśmy coś zupełnie innego.
Określenie Faraday Future mianem dość specyficznej firmy byłoby sporym uproszczeniem. Pojawiła się na publicznym radarze pod koniec zeszłego roku (choć założona została w 2014 roku) praktycznie całkowicie znikąd, zapowiadając - jak zresztą każdy, kto wchodzi na ten rynek - gigantyczną zmianę w motoryzacji. Jednocześnie FF nie zamierzał zdradzać zbyt wiele na swój temat - aura tajemniczości otaczająca całe przedsięwzięcie okazała się jednak łakomym kąskiem dla mediów i ich odbiorców, generując wokół nikomu nieznanej firmy ogromne zamieszanie.
Oczywiście nie sama tajemniczość sprawiła, że nazwa Faraday Future zdobiła nagłówki artykułów na portalach zarówno technologicznych, jak i motoryzacyjnych.
Jeszcze w zeszłym roku pojawiły się informacje o wielkich pieniądzach i wielkich inwestycjach (miliard dolarów wyłożonych na amerykańską fabrykę), chińskich inwestorach, a także spekulacje na temat tego, że być może to właśnie za pośrednictwem tej firmy Apple realizuje swój samochodowy sen. W połączeniu chociażby z faktem, że nie znaliśmy nawet imienia i nazwiska prezesa FF, a w ponad 400-osobowym zespole znaleźli się m.in. byli pracownicy Tesli, sprawa wyglądała co najmniej ciekawie.
Nie zabrakło przy okazji porównań do najbardziej w tej chwili rozpoznawalnego gracza na rynku samochodów elektrycznych. Nie tylko okrzyknięto Faraday Future potencjalnym "zabójcą Tesli", ale i sugerowano, że tworzone przez młodą firmę pojazdy będą górować nad producentem m.in. Modelu S w jednej z najważniejszych kwestii - zasięgu.
Przyszłość, przynajmniej ta według Faraday Future, miała nadejść dość szybko. Premierę koncepcyjnego pojazdu zaplanowano na styczeń tego roku. Czyli na teraz.
Wszystkie karty zostały odsłonięte w poniedziałek w nocy (właściwie to nawet kilkanaście godzin wcześniej, kiedy przedwcześnie wprowadzono do sklepu Apple firmową aplikację), choć trudno powiedzieć, że właśnie tego się spodziewaliśmy.
Zamiast czegoś, co mogłoby za jakiś czas wjechać na drogi, a tym bardziej być jednym z pierwszych elektrycznych samochodów, które nie tylko można chcieć, ale też na który prawie każdy może sobie pozwolić, dostaliśmy niezwykły pojazd koncepcyjny. Tyle tylko, że w zasadzie każdy "koncept" w historii motoryzacji był niezwykły pod każdym względem.
Przyjrzyjmy się jednak lepiej temu, co zaprezentował Faraday Future, a co publika dość szybko określiła mianem współczesnej wizji Batmobilu. Owszem, nie da się odmówić temu jednomiejscowemu supersamochodowi futurystycznego wyglądu - jest tak przesiąknięty przyszłością, że mógłby spokojnie zagościć w filmie, którego akcja dzieje się za 100 lat. Równie dobrze mógłby już teraz zawitać w formie plakatów na ścianach i sufitach młodych fanów motoryzacji. Owszem, może się podobać albo nie, ale trzeba przyznać jedno - robi wrażenie.
Tak samo imponujące są jego "papierowe" parametry. Od zera do prawie setki (60 mil na godzinę) w mniej niż 3 sekundy. Prędkość maksymalna około 200 mil na godzinę (ponad 320 km/h). Moc? 1000 koni mechanicznych, generowanych przez cztery silniki elektryczne - po jednym na każde koło.
Do tego masa ciekawych, a przynajmniej ciekawie brzmiących z opisu rozwiązań, zaczynając od aerodynamiki, "zaawansowanego sportowego zawieszenia" i nowego systemu chłodzenia akumulatorów, przez układ napędowy i zasilający, a kończąc na smartfonie mocowanym w kierownicy (?!) i oczywiście obietnicach o zaawansowanych systemach łączności. Tyle tylko, że jest z tym pojazdem koncepcyjnym, jak z każdym innym, jeden problem.
Taki pojazd prawdopodobnie nigdy nie powstanie.
Owszem, odwiedzający tegoroczne targi CES mogą zobaczyć FFZERO1 na żywo. Mogą go nawet dotknąć. Nie jest to jednak dokładnie to, co chcielibyśmy zobaczyć, czyli wizja gotowego samochodu od FF. To tylko zbiór rozwiązań i pomysłów, którymi FF chciał się pochwalić, a które - w jakimś stopniu - mogą trafić do aut, które faktycznie trafiłyby na drogi.
Przedstawiciele firmy zresztą nie kryją się z tym nawet przez chwilę. W rozmowie z TechInsiderem sugerują, że FFZERO1 albo w ogóle nie trafi do produkcji, albo - jeśli będzie na to odpowiednio duże zapotrzebowanie - trafi do niej w bardzo małej liczbie. Miał więc jedno zadanie - przyciągnąć uwagę tłumów i chyba mu się to udało.
To jednak nie cała historia
FFZERO1 nie stanowi więc żadnego zagrożenia dla Tesli Model S czy X, a także dla innych "elektryków" obecnych na rynku, czy nawet mających się pojawić w najbliższych latach - pierwsze auta FF mają trafić na rynek... nie wiadomo dokładnie kiedy, ale "przed 2020 rokiem". Nie oznacza to jednak, że Faraday Future nie miał nam nic do pokazania podczas swojej prezentacji na CES.
Dużo ważniejsze od absurdalnego pojazdu koncepcyjnego było to, co dużo trudniej jest pokazać, a już na pewno pokazać tak, żeby wzbudziło większe emocje.
Przede wszystkim Faraday Future ma (a przynajmniej twierdzi, że ma) jeden z najważniejszych elementów każdego pojazdu.
Swoją własną, autorską platformę - VPA (Variable Platform Architecture), stworzoną od początku do końca z myślą zarówno o napędzie elektrycznym, jak i o tym, żeby nadawała się nie tylko do jednego modelu, ale do całej serii pojazdów o różnych zastosowaniach. Na jednej "podstawie" można więc stworzyć zarówno duże, jak i małe auto. Auto z niewielką, jak i sporą liczbą silników elektrycznych. Auto z dwoma albo i czterema silnikami. W zasadzie (a przynajmniej w teorii) takie auto, jak się tylko FF zamarzy.
Oczywiście na podobnej zasadzie od jakiegoś czasu działają już najwięksi producenci samochodów, stosując jedną - wydłużaną albo skracaną - platformę w skrajnie różnych z pozoru modelach. Mało który ma jednak w pełni gotową platformę przygotowaną wyłącznie pod auta elektryczne. O ile oczywiście VPA jest już gotowe, a nie tylko mówi się o tym. I o ile będzie miał kto zaprojektować te wszystkie akumulatory.
Dostaliśmy więc dziś w nocy to, czego mało kto się spodziewał, ale czego można było się w sumie domyślić - pokaz możliwości, choć raczej dość ogólny, uzupełniony przez zapowiedź zapowiedzi (zapowiedzi). Tesla i reszta rynku może więc spać spokojnie.
Przynajmniej na razie.