Just Cause 3 udało się to, czego nie potrafi ani Assassin’s Creed, ani Mad Max
Od kilku dni bawię się w powtarzalne misje poboczne, zupełnie zapominając o kampanii i zadaniach fabularnych. Just Cause 3 odpalam przynajmniej raz dziennie, na kilkadziesiąt minut, zmieniając się w lidera rewolucji. Nie spodziewałem się, że to od Square Enix dostanę mechanizmy rozgrywki, których nie potrafił opanować ani Ubisoft, ani Warner Bros.
Współczesne gry akcji o otwartej strukturze są wypchane powtarzalnymi, opcjonalnymi wyzwaniami. Myślę, że za ich stałym wprowadzeniem do procesu produkcyjnego odpowiada Ubisoft. Ich wspinanie się na wieże w Assassin’s Creed to już klasyka, przerobiona przez pozostałych producentów na miliard sposobów. Tyle tylko, że żaden z nich nie przypadł mi do gustu. Do momentu, w którym nie odpaliłem Just Cause 3.
Na pewno znacie ten schemat – otwarta mapa jest podzielona na kilkanaście sektorów, które możemy „podbijać” i „kontrolować”, wypełniając określone, powtarzające się aktywności.
Czasami jest to wspinanie się na wieżę. Często, jak w Mad Maksie, pokonywanie regionalnych tyranów. Shadow of Mordor proponuje szereg pomniejszych zadań. Niezależnie od gry, schemat jest zawsze ten sam – pojawiasz się na nowym kawałku ziemi i znowu musisz wykonywać te same wyzwania, z narastającym stopniem skomplikowania, aby nad fragmentem mapy pojawił się pożądany napis „100%”. Całkowita kontrola.
Mam wielki, osobisty problem. Jestem katorżniczym perfekcjonistą, który musi wyczyścić grę ze wszystkich sekretów, dodatkowych wyzwań, opcjonalnych zadań i tak dalej. Najpierw wykonuję żmudne i powtarzające się aktywności, a dopiero później, znacznie silniejszy i doświadczony, powracam do głównego wątku fabularnego. Uwielbiam mieć to „100%” na mapie, nim pchnę akcję do przodu. Paskudna dolegliwość, z powikłaniami liczonymi w setkach zbędnych godzin przed komputerem i konsolą.
No więc wspinam się na te wieże i punkty widokowe w Assassin’s Creed. Napadam na konwoje w Mad Maksie i rozwiązuje zagadki Riddlera w najnowszym Batmanie. Tyle tylko, że rzadko kiedy dodatkowe aktywności dają mi frajdę i są wartością samą w sobie. To powtarzalne, mechanicznie rozgrywane elementy, które traktuję na zasadzie powinności. Paskudne zagranie, które w nieprawdopodobny sposób wydłuża czas gry. Nie miałbym nic przeciwko, gdybym w zamian dostawał świetną rozgrywkę. Tak się jednak nie dzieje.
Just Cause 3 jest pierwszą grą akcji o otwartym świecie, w której wykonywanie dodatkowych aktywności i kontrolowanie skrawków terenu daje mi autentyczną frajdę.
W Just Cause 3 gram od kilkunastu dni. Mimo tego, wykonałem zaledwie cztery misje fabularne. Przeciętną kampanię dla jednego gracza zepchnąłem na boczny tor i zupełnie o niej zapomniałem. Przerobiłem jedynie misję pozwalającą na szybką podróż, która zawsze się przydaje w produkcjach o otwartym, rozległym świecie. A ten z Just Cause 3 jest zadziwiająco duży i piękny.
Co w takim razie robię? Bawię się w rewolucjonistę! Kawałek po kawałku, wyrywam kraj ze szponów typowego dyktatora, który robi wszystko, aby mnie powstrzymać. Wysyła wojsko, czołgi, śmigłowce, a nawet odrzutowce i krążowniki sunące po wodzie. Próżne są jednak jego wysiłki, bowiem system dodatkowych aktywności polegających na wyzwalaniu kolejnych prowincji jest wyśmienity!
Słowo-klucz to destrukcja. Żadnego wpinania się po zabytkowych budowlach. Żadnego żmudnego parcia przez ciasne korytarze wypchane wrogami, aby dotrzeć do lokalnego watażki. Twórcy Just Cause 3 oddają w ręce gracza całkowitą swobodę. Od razu mamy dostęp do każdego celu, po zniszczeniu którego przybliżamy się do przejęcia prowincji.
Siedziby policji, siedziby wojska, porty, lotniska oraz ośrodki miejskie – to obszary, po przejęciu których możemy kontrolować jedną z kilkunastu prowincji. Aby zdobyć dany ośrodek władzy, trzeba zniszczyć określoną, konkretną liczbę celów. Zazwyczaj są to agregatory, cysterny z paliwem, systemy łączności, gigantyczne radary i wieże przekaźnikowe, a także propagandowe bilbordy i systemy monitoringu.
Co świetne, w Just Cause 3, każdą placówkę przeciwnika możesz zniszczyć na milion różnych sposobów.
Nic nie stoi na przeszkodzie, aby tak jak w większości gier akcji o otwartym świecie, chwycić za karabin/miecz/kastety i na piechotę, przeciwnik po przeciwniku i przedmiot po przedmiocie, realizować cele. To jednak ta najnudniejsza, klasyczna droga, która wychodzi mi już bokiem od kilku ładnych lat.
O wiele więcej frajdy daje skorzystanie z bojowych maszyn, jakie od samego początku znajdują się w zasięgu głównego bohatera. Nic, absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby wlecieć do bazy wroga bojowych helikopterem i zająć się wszystkimi celami w ciągu zaledwie kilkunastu sekund. No, może poza systemami przeciwlotniczymi, zainstalowanymi w tych większych i ważniejszych ośrodkach władzy dyktatora.
Wtedy możemy wejść do czołgu i wjechać do bazy przez główną bramę, krusząc ściany i budynki. Niszczenie kluczowych celów jest wtedy równie błyskawiczne. Co w przypadku, gdy baza wroga znajduje się na małej wysepce? Och, to również żaden problem. „Pożyczamy” z porty krążownik bojowy i płyniemy gigantyczną jednostką w kierunku ośrodka władzy tyrana. Po prostu bajka.
W przeciwieństwie do innych gier tego typu, demolka baz w Just Cause 3 w ogóle mnie nie nudzi.
No bo i jak miałby przestać mi się podobać widok upadającej, gigantycznej wieży radiowej, która ląduje na beczkach z benzyną i powoduje jeszcze większe straty pośród wojska przeciwnika. Wybuch goni wybuch, eksplozja podąża za eksplozją. Just Cause 3 w trybie przejmowania terytorium to jak film Michaela Baya. Większość elementów otoczenia można zniszczyć, z kolei jęzory ognia i smugi dymu to tutaj widok tak częsty, jak wschód i zachód słońca.
Jestem autentycznie oczarowany tą dowolnością. Możliwością wejścia do helikoptera, polecenia nad bazę wroga oddaloną o kilkanaście kilometrów i zrównania z ziemią jej kluczowych celów. Świetnie to wygląda, daje mnóstwo frajdy i sprawia, że rozgrywka, pomimo powtarzalności, ciągle cieszy. W Just Cause 3 gram po kilkadziesiąt minut dziennie i jest to naprawdę miło spędzony czas.
Oczywiście nie napiszę, że mamy do czynienia z grą roku, ani nawet nie polecę wam czym prędzej udać się do sklepu. Pod względem scenariusza i głównych misji fabularnych, nie wiem o tej produkcji absolutnie niczego. Pierwsze 4 zadania to stanowczo za mało, aby napisać cokolwiek konkretnego. Mimo to, Just Cause 3 to jedna z najmilszych odskoczni od poważnych, dojrzałych, bogatych narracyjnie produkcji, z jaką miałem do czynienia od dłuższego czasu.
Cieszę się, że w końcu ktoś to zrobił dobrze. W końcu dostałem do rąk model dodatkowych wyzwań, który nie zabija nudą ani nie straszy chamską powtarzalnością. Czyli jednak się da.