Nagrody filmowe i serialowe za rok 2015 według Borysa Musielaka
Rok temu przygotowałem dla Was top 10 filmów 2014 roku. W tym roku postanowiłem dla odmiany rozdać moje prywatne nagrody filmowe i serialowe. To prywatna uroczystość, a zarówno kategorie jak i nagrody są całkowicie subiektywne. Mam nadzieję, że niektórych z was zainspirują do tego, żeby obejrzeć (lub odpuścić) któryś z filmów, które postanowiłem wyróżnić na łamach Spider’s Web.
Odmóżdżacz roku: Kryptonim U.N.C.L.E. (reż. Guy Ritchie)
Dwóch agentów wrogich wywiadów, zaplątanych w jedną historię z piękną kobietą w roli głównej. Jak napisała w swojej recenzji Agata Malinowska, “miłośnicy klasycznego kina szpiegowskiego znajdą tu wszystkie swoje ulubione stereotypy, odkurzone i wypolerowane aż do błyszczącej wspaniałości”. Taki jest właśnie nowy film Guya Ritche. Ekscytujący, mimo że wszyscy oglądają to co już nieraz widzieli. Ale za to jak pięknie i gustownie podane!
Lesbijski romans roku: Barash (reż. Michal Vinik)
Film Michala Vinika to “Życie Adeli” zmieszane z “Fucking Amal”, po izraelsku. “Barash” jest o nastolatkach i głównie dla nastolatków, choć tzw. "dorośli" mogą z niego również sporo wynieść, choćby to jak śmieszni wydają się czasem z młodzieńczej perspektywy. Nie ma tu wielkiej głębi, ale są za to ładne dziewczyny, narkotyki i lesbijski seks. Czego chcieć więcej?
Festiwalowy snuj roku: Mewy (reż. Ella Manzheeva)
“Mewy” to historia żony kłusownika oczekującej na powrót męża z morza, a zarazem historia zapomnianego przez świat mongolskiego ludu zamieszkującego rosyjską Kałmucję. To klimatyczny film, który kojarzył mi się nieco z dziełami Aleksieja Fiedorczenko, dobrze znanymi widzom festiwalu Sputnik nad Polską, choć mniej tu charakterystycznego dla Fiedorczenki realizmu magicznego a więcej realizmu, bardzo przyziemnego i ludzkiego. Szczególnie piękna, metaforyczna, ostatnia scena.
Komediodramat transgender roku: Mandarynka (reż. Sean Baker)
Mandarynka to nakręcony za sto tysięcy dolarów na iPhonie 5s komediodramat o losach transgenderowych prostytutek z Miasta Aniołów, który podbił serca widzów festiwalowych od Sundance po Karlove Vary. Los Angeles poznajemy tu, niczym w “Nocy na Ziemi” Jarmuscha, poprzez ukrywającego swą tożsamość seksualną armeńskiego taksówkarza rozwożącego czasem kompletnie obłąkanych pasażerów po atrakcjach turystycznych miasta. Osią fabuły jest natomiast powrót z więzienia Sin-Dee, narzeczonej miejscowego alfonsa. Słowo bitch pada tu częściej niż fabulous w Sex and the City, co musi oznaczać że mamy do czynienia z rzadkim w amerykańskim kinie autentykiem. Mandarynka brzmi i smakuje jak ulica. Jest wulgarnie i bardzo zabawnie. Przynajmniej do czasu.
Dramat w reżyserii znanej hollywódzkiej żony roku: By The Sea (reż. Angelina Jolie)
Jolie-Pitt umie reżyserzyć. To pierwsza niespodzianka. Druga jest taka, że najnowszy film pani Andżeliny to świetny, realistyczny psychologicznie portret życia małżeńskiego, tak bardzo różny od typowego dla Hollywood idealizowania bądź popadania w dobrze sprzedające się skrajności. “By the sea” to film, który, pomijając pojawiające się co jakiś czas roznegliżowane panie, ogląda się trudno, ale gdy przebrnie się przez jego duszną formę nagradza cierpliwego widza iście bergmanowską refleksją na temat kondycji małżeństwa.
Film Science-fiction roku: Ex Machina (reż. Alex Garland)
Świetnie się oglądające i jednocześnie aktualne science-fiction - nieczęsto zdarza się taki okaz. “Ex Machina”, jak wszystkie wychodzące ponad przeciętność filmy nurtu sci-fi, był oczywiście mocno przereklamowany, zwłaszcza jeśli chodzi o rzekomą innowacyjność - co drugi lunch wymyślamy z chłopakami z firmy takie scenariusze :). Ale gdy pominiemy cały hype, “Ex Machina” nadal się broni swoją historią, oprawą wizualną i przede wszystkim przerażającą, choć nie nieprawdopodobną (ku przerażeniu wielu futurystów) treścią.
Rumuński dokument roku: Chuck Norris Kontra Komunizm (reż. Ilinca Calugareanu)
Dokument prawie tak dobry jak jego tytuł! Rumuński reżyser zabiera nas do mrocznych lat osiemdziesiątych, wysuwając śmiałą tezę, że to nie kto inny jak Chuck Norris odpowiedzialny był w dużej mierze za obalenie reżimu Nicolae Ceaușescu. I dokumentuje tę tezę doskonale poprzez ukazanie od środka procederu dystrybucji nielegalnych kapitalistycznych filmów akcji na kasetach VHS, okraszonych piskliwym i znanym wszystkim Rumunom głosem lektorki Iriny Nistor. Obskurna, ale niesamowicie zabawna i nostalgiczna pozycja, szczególnie dla tych, którzy tak jak ja należą do starzejącej się już Generacji X. Są tu tacy?
Najlepszy serialowy spin-off: Better Call Saul (reż. Colin Bucksey)
Fani Breaking Bad długo czekali na ten spin-off będący rozwinięciem historii kontrowersyjnego prawnika Saula Goodmana. Opinie tych, którym starczyło cierpliwości są podzielone. Ja szybko zostałem fanem. Nowy serial dość długo się rozkręcał co mogło zniecierpliwić niektórych. Uwielbiam jednak delektować się zupełnie nietypowym dla seriali, a znanym już z Breaking Bad, sposobem filmowania, zaskakującym montażem i ogólnie oprawą artystyczną charakterystyczną raczej dla festiwalu Nowe Horyzonty niż potencjalnego laureata Złotych Globów. Pierwszy sezon miał za zadanie wprowadzenie widza w historię i pokazanie backgroundu przyszłego prawnika mafii. Końcówka serii dobrze rokuje na kolejny, bardziej dynamiczny sezon, którego premiera już 15 lutego.
Najlepszy nowy sezon: Silicon Valley (reż. Mike Judge)
Serial HBO o startupowcach z Silicon Valley polubiła nie tylko branża, na którą dzieło Mike’a Judge (znanego z kultowego Office Space) jest brutalną, lecz zaskakująco trafną satyrą, lecz znacznie szersze grono widzów, którzy o startupach słyszeli być może po raz pierwszy z filmu The Social Network o genezie Facebooka. Drugi sezon kontynuuje ten sam typ humoru, pokazując Krzemową Dolinę w krzywym zwierciadle, bezczelnie nabijając się z dumających w obłokach founderów, szowinistycznych programistów, bezwzględnych inwestorów czy hipokrytów zarządzających wielkimi korporacjami. Trzeci sezon już w kwietniu!
Filmowy banał roku (nagroda imienia Paolo Coehlo): Młodość (reż. Paolo Sorrentino)
To co tylko trochę irytowało mnie w Wielkim Pięknie (być może włoski język przykrywał tam nieco banalność dialogów?) tu rozpasło się na dobre. Czułem się jakbym oglądał film Felliniego ze scenariuszem napisanym przez Paolo Coehlo. Sorrentino wszedł w ślepą uliczkę, zapatrzony w swój geniusz, zupełnie jak reżyser kręcący w “Młodości “film w filmie będący podsumowaniem swojej artystycznej kariery. Doceniam autoironię, “Młodość” jednak odradzam. Zdecydowanie lepiej obejrzeć jedno ze starszych arcydzieł mistrza, jak “Boski”, “Przyjaciel rodziny” czy wspomniane “Wielkie piękno”.
Równia pochyła roku: Mr Robot (reż. Jim McKay)
Mr Robot to taki Hitchcock tylko odwrotną pocztą. Zaczyna się rewelacyjnie, sensacyjnie wręcz, by z każdym kolejnym odcinkiem napięcie opadało, a kliszowatość coraz bardziej kłuła oczy. Nie jest jednoznacznie źle, bo jednak obejrzałem pierwszy sezon do końca i nadal co jakiś czas myślę o tym, co właściwie się stało. Jeśli Mr Robot byłby zespołem muzycznym byłby Green Dayem. Pierwsza płyta punkowa i antysystemowa, a teraz śpiewają ładnie brzmiące ballady dla korposzczurów. Intrygująca, ale jednak porażka roku, zwłaszcza gdy spojrzymy na (social)mediowy hype wokół tego projektu.
Zapraszam do dyskusji. Zgłaszajcie swoje kontrpropozycje w powyższych kategoriach, a także w swoich własnych! Niech każdy pochwali się swoim filmowym odkryciem tego roku, niezależnie czy należącym do mainstreamu czy do całkiem innego streamu.
O Autorze: twórca firmy Filmaster.pl. Obecnie szef warszawskiego oddziału Samba TV. Filmy ogląda głównie na festiwalach takich jak Nowe Horyzonty we Wrocławiu czy warszawski WFF. Nałogowo ćwierka jako @michuk.