Kwatera główna Huawei, czyli miejsce, gdzie rodzi się sukces - relacja Spider's Web
Imponujący i przytłaczający - właśnie te dwa określenia cisną się do głowy na widok gigantycznego kampusu Huawei zlokalizowanego w Shenzen. Tylko pierwsze z nich jest jednak stosowne, jeśli chcemy mówić o sukcesie tej chińskiej firmy oraz tym, w jaki sposób go osiągnięto.
Sam kampus, nieco ponad rok temu, świetnie opisał i obfotografował Marcin Połowianiuk, jednak prawda jest taka, że niezależnie od tego, ile artykułów na temat głównej siedziby Huawei nie opublikowalibyśmy na Spider’s Web, nie sposób oddać rozmachu tego miejsca. Spędziliśmy tam niemal cały dzień - od samego rana, do późnych godzin wieczornych - a i tak prawdopodobnie nie widzieliśmy pewnie nawet dziesiątej części całości. Nawet pomimo tego, że poruszaliśmy się autobusem.
To nic innego jak małe miasto. Ba, może nawet - przynajmniej na polskie standardy - nie takie małe. Starczy tylko powiedzieć, że samych knajpek, barów i restauracji jest tam prawdopodobnie więcej, niż na niejednym polskim rynku. A przecież to tylko dodatek - dodatek do niezliczonych budynków i pomieszczeń, w których powstają technologie, z których korzysta na świecie z każdym miesiącem coraz więcej osób.
Huawei zresztą nie kryje nawet przez sekundę tego, co jest jego celem.
Chcemy być największym i najlepszym producentem smartfonów z Androidem - praktycznie od tych słów swoje wystąpienie rozpoczęła Ada Xu, dyrektor ds. PR w Huawei. Nie dobrym, nie po prostu popularnym, ale tylko i wyłącznie najlepszym. Klienci mają nie tylko lubić smartfony tej firmy, ale po prostu je uwielbiać. A co za tym idzie, w dniu, kiedy przyjdzie wybierać nowe urządzenie, mają nie wahać się ani chwili i w sklepie poszukiwać znajomego logo Huawei.
Nie można jednak udawać, że już teraz chińska firma nie odniosła gigantycznego sukcesu, szczególnie jeśli brać pod uwagę jej względnie krótki staż na rynku i to, od czego zaczynała. W końcu obecnie trzeci największy producent inteligentnych telefonów zaczynał swoją karierę w tej branży nie tak dawno temu, a na dodatek nie pod własną marką. Dostarczał urządzenia tym, którzy chcieli pominąć cały proces projektowania i produkcji, skupiając się jedynie na naklejeniu logo i odpowiedniej promocji, i dystrybucji. Głównymi klientami byli operatorzy, tacy jak np. Vodafone.
Tak, trudno to sobie dziś wyobrazić, ale kilka lat temu marka Huawei w świadomości większości konsumentów po prostu nie istniała.
Dopiero w 2010 roku zdecydowano się na mocniejsze wejście na rynek, które wymagało sporej odwagi i nie gwarantowało żadnego sukcesu. W końcu całą siłę marki trzeba było budować od zera. Bo kto kupi telefon tylko dlatego, że jest zadowolony np. z routera danej firmy?
Huawei miało też inny problem - jego telefony pod markami operatorów sprzedawano za grosze, przez co kojarzyły się głównie rozwiązaniami najtańszymi, a więc i takimi, ku którym nikt raczej nie wzdycha. Początkowo był to oczywiście element strategii, ale w końcu trzeba było się z tym uporać.
Dla przypomnienia: w 2009 roku Huawei sprzedało 3 mln smartfonów. W tym roku planuje ich sprzedać ponad 100 mln. Ponad 30 razy więcej. Jak udało się tego dokonać?
Nie „czy”, ale „jak”
Poza jawnym deklarowaniem chęci zostania najlepszym i największym producentem smartfonów z Androidem na świecie, w wypowiedziach przedstawicieli Huawei przebijało się jeszcze jedno. W żadnym momencie nie pojawiała się nigdzie wątpliwość. Nie było stawianych pytań czy uda się coś osiągnąć. Były jedynie wykładane sposoby, które do ostatecznego sukcesu mają prowadzić lub już do niego doprowadziły.
Świetnym tego przykładem może być historia smartfonowego portfolio Huawei. To w 2011 roku (zaledwie 4 lata temu!) liczyło sobie aż 75 modeli. O wiele za dużo dla przeciętnego klienta, który niekoniecznie chce przekopywać się przez kilkanaście stron oferty jednego producenta.
Zdecydowano się więc na systematyczną redukcję liczby modeli i serii. Rok później na rynek trafiło 70 różnych smartfonów z logo Huawei, w 2013 - 60, w 2014 - już tylko 35, natomiast w tym - „jedynie” 20. I tak sporo, ale odnalezienie się w tym gąszczu smartfonów z całą pewnością jest o wiele łatwiejsze.
Podjęto również decyzję o ograniczeniu liczby samych marek należących do Huawei i nadaniu im przynajmniej podstawowych cech charakterystycznych. W rezultacie na czoło wysunęły się cztery z nich - seria P, seria Mate, seria G, oraz marka Honor.
Czystki przyniosły oczekiwany sukces - nie tylko Huawei regularnie sprzedawało więcej urządzeń, ale i zaczęto o nich mówić więcej i lepiej. Jeszcze w 2013, według badań IPSOS, pod tymi względami Huawei plasowało się gdzieś w środku stawki, stłoczone razem z LG, HTC, ZTE i innymi graczami. Tymczasem już w 2014 roku Chińczycy uciekli z grupy pościgowej, zbliżając się do liderów - Apple’a i Samsunga.
Pułapka niskiej ceny
Cały ten rezultat nie byłby jednak równie imponujący, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze fakt, ze Huawei nie sprzedało w tym roku ponad 100 mln urządzeń za przysłowiową złotówkę. Po drugie to, że nie wpadło w jeszcze inną pułapkę - zamknięcia się na rynku chińskim.
Chyba każdy doskonale wie, z czym jeszcze niedawno kojarzyło się Huawei. Z tanimi, akceptowalnymi smartfonami, które można kupić, jeśli ktoś nie ma wystarczająco dużo gotówki na Samsunga, HTC czy LG. Nic wybitnego, nic pięknego, nic porywającego, nic, czego tak naprawdę się chce. Wyjście zdroworozsądkowe.
Co pomogło? Bez wątpienia gigantyczne inwestycje we własne technologie, które pozwoliły sprzętom Huawei wyróżnić się na rynku. 16 centr R&D (nie tylko w Chinach), ponad 7 tysięcy wyspecjalizowanych pracowników i wydatki na badania na poziomie 10% przychodów. Ogromne pieniądze.
Ale to zbyt mało - wielokrotnie już przekonaliśmy się, że rynek produkty „po prostu dobre” odrzuca, a kupujący kierują się głównie oczami. Konieczne było więc wyłożenie sporych pieniędzy na rozwój działów zajmujących się wzornictwem. W obecnej chwili tych działów jest aż 7, wliczając w to nawet zespół odpowiedzialny za projektowanie… opakowań.
I znów przyniosło to spodziewany (a może większy, niż spodziewany) sukces. Owszem, w dalszym ciągu w niektórych smartfonach Huawei można odnaleźć elementy wzorowane na produktach, czy może raczej wzorcach ustalonych przez konkurencję, ale nie można odmówić im coraz większej dozy własnego stylu.
Przy tym stylu dostosowanego do potrzeb klientów. Huawei nie tylko regularnie sonduje rynek, szukając wskazówek pomocnych przy projektowaniu kolejnych modeli, ale też bierze pod uwagę preferencje klientów z różnych zakątków świata. Jak poinformował nas Anthony Smith, współpracujący wcześniej m.in. z BMW, Nokią, GM czy Mercedesem, w najważniejszych dla Huawei regionach - a wśród nich jest także Europa - odpowiednie zespoły dbają o to, aby telefony wprowadzane na dany rynek były właśnie takie, jakich oczekują klienci. Nie mamy przez to do czynienia z sytuacją, gdzie producent nie jest w stanie wyjść poza swój lokalny rynek, próbując na całym świecie sprzedawać dokładnie to samo.
Chińska firma nie zapomina przy tym skąd wzięła się jej potęga na rynku, skrzętnie wykorzystując swoje doświadczenie w telekomunikacji. U podstaw niemal każdego ze smartfonowych projektów leży doświadczenie zdobyte właśnie na tym polu, znajdujące swoje odzwierciedlenie chociażby w mniejszym zapotrzebowaniu na energię przy połączeniach i utrzymywaniu połączenia z siecią operatora.
Takie dostosowanie, oczyszczenie oferty i sprytny podział marek na „premium” (Huawei) i „średnia i niska półka” (Honor, który może wchłonąć także tańsze marki), przełożyły się bezpośrednio na wyniki. Według danych GfK, smartfony Huawei ze średniej i wysokiej półki cenowej, czyli w przedziale cenowym około 400-500 euro osiągają w wybranych europejskich krajach (czyli tam, gdzie wydawało się, że droższe „chińczyki” raczej się nie przyjmą) naprawdę dobre wyniki. W Hiszpanii przykładowo stanowią prawie 35% wszystkich smartfonów z tej półki cenowej. We Włoszech - niemal 25%, a w Belgii i Portugalii - około 19%.
Do zrobienia wciąż jednak pozostaje sporo - chociażby ze względu na to, że ogólny udział smartfonów Huawei na tych rynkach jest czasem nawet kilkukrotnie niższy. Przykładowo w Hiszpanii chińska firma odpowiada za sprzedaż „zaledwie” 12,4% wszystkich smartfonów.
Co jest jednak ważniejsze w telefonie - wygląd czy reszta? Smith przekonywał, że jedno i drugie jest równie istotne, a inżynierowie i styliści Huawei doskonale ze sobą współpracują, i rzadko kiedy któraś ze strony kiedykolwiek słyszy „nie, to niemożliwe”. Cóż, pozostaje nam tylko pilnie obserwować, jak dalej będą radzić sobie smartfony Huawei w starciu z konkurencją.
Co dalej?
Cel jest oczywiście jasny - wygrać w wyścigu producentów smartfonów z Androidem. Z Androidem i na razie tylko z Androidem - firma wprawdzie uważnie przygląda się rozwiązaniom alternatywnym, ale na razie nie podejmuje żadnych decyzji i swoją przyszłość wiąże właśnie z systemem Google’a.
Nie oznacza to jednak, że czeka nas nuda. Wręcz przeciwnie.
Nikt nie potrzebuje dedykowanego aparatu. Nikt nie chce dedykowanego aparatu. Profesjonaliści potrzebują go, ale możliwe, że już niedługo i oni nie będą go potrzebować - tak właśnie odpowiedział Kevin Ho z Huawei na pytanie o to, czego powinniśmy spodziewać się w przyszłości i co szykuje dla nas chińska firma.
Mobilna fotografia to bowiem jeden z elementów, na których Huawei skupia się obecnie najbardziej i na rozwój którego przeznaczane są ogromne pieniądze. Przy modelach takich jak P8 widać tego efekty, choć oczywiście wciąż daleko do tego, by wszyscy porzucili nagle swoje lustrzanki, bezlusterkowce i podobne, przechodząc nagle na fotografię mobilną. Choć kto wie, może te dwa lata to wystarczający czas na spełnienie tej obietnicy?
To jednak nie wszystko - Huawei intensywnie współpracuje z partnerami produkującymi ekrany, starając się w końcu wykorzystać potencjał elastycznych wyświetlaczy i ekranów o rozdzielczości wielokrotnie wyższej, niż ta oferowana obecnie w telefonach komórkowych. Po co? Żeby wtargnąć do kolejnej, związanej z mobilną, branży - wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości.
A nie zapominajmy o tym, że przecież dla Huawei biznes smartfonowy to jedynie dodatek, dodatkowo stosunkowo młody. Mógł się zakończyć klęską i prawdopodobnie nic złego całej firmie by się nie stało. Tymczasem, w ciągu zaledwie 4-5 lat, z drugo-, a może nawet trzecio-ligowego gracza, Chińczycy wspięli się po niemal wszystkich szczeblach niesamowicie trudnej do pokonania (o czym przekonali się tacy weterani jak BlackBerry czy Nokia) drabiny świata smartfonów.
Teraz do pokonania pozostały już tylko dwa szczeble.