ZAŚRUBOWANY, czyli tajemnice Garmina
Za sprawą nowoczesności w kilka dni straciłem dwadzieścia procent pisarskich możliwości. Jeden palec przyciąłem w drzwiach samochodu, drugi rozciąłem scyzorykiem podczas wymiany baterii. Przy okazji zdobyłem mnóstwo wiedzy. Niestety tylko na temat śrubek.
Na filmach o wybitnych politykach z dawnych lat zobaczymy przywódców państw dyktujących maszynistkom swoje przemówienia. Ja niestety nie umiem podyktować mojemu komputerowi nawet jednego zdania, bo zanim on je skończy, ja już jestem w zupełnie innym akapicie. Zresztą w przypadku polityków też już to działa w drugą stronę – obecnie teleprompter dyktuje, co oni mają powiedzieć. To tyle tytułem wytłumaczenia, dlaczego skreślone poniżej słowa mogą niekoniecznie składać się w logiczną pamięć. Pozbawiony dwóch biegających po klawiaturze palców czuję się jak zespół piłkarski, w którym dwóch zawodników dostało czerwone kartki. (Ok, wiem, że w drużynie jest 11 zawodników a nie 10 palców, ale tak mi ładniej zabrzmiało).
Parę lat temu usprawnianie komputera było bardzo podobne do naprawiania spłuczki w toalecie. Jedno i drugie w teorii powinno zająć pięć minut, w praktyce wymagało pięciu godzin. A w moim przypadku pięciu dni.
Upychaliśmy w komputerze, powiedzmy, nową kartę dźwiękową. Która po chwili domagała się wgrania nowego sterownika. Który to sterownik żądał nowego sytemu operacyjnego. Który to system domagał się nowego komputera. Który to komputer nakłaniał do przeprowadzki na inną planetę.
Wszystko to przypomniało mi się przy okazji odkręcania czterech śrubek. Co po kilku godzinach skończyło się prawie zniszczeniem pewnego urządzenia oraz niemal odcięciem mojego palca.
Zaczęło się niewinnie, od planu na obecny weekend. Miało być tak: w sobotę wstaję w środku nocy, żeby pojechać na półmaraton w Krakowie. Kończę go wycieńczony koło południa, a następnie przemieszczam się na Międzynarodowe Targi Książki, żeby składać autografy. Mój wydawca zalecił tylko, żebym się na tym półmaratonie nie spocił za bardzo, bo mogę źle wyglądać w telewizji, która nagra wywiad. I żebym w żadnym razie owego półmaratonu nie wygrał, bo będę musiał za długo czekać na dekorację zwycięzców i jak nic spóźnię się na podpisywanie książki. Obiecałem solennie, że z pewnością niczego nie wygram, a w ostateczności przybiegnę czwarty, żeby mnie nie ciągali po „pudłach”.
Spotkania z czytelnikami nie wymagają treningu, w przeciwieństwie do półmaratonów. W połowie tygodnia pulsometr podłączony do zegarka treningowego poinformował, że wyczerpuje się bateria. Normalnie bym zignorował ten komunikat czekając, aż bateria padnie całkowicie. Nikt przecież nie odstawia pucharka z lodami dopóki nie wyskrobie z dna resztek razem z farbą. Ale nie miałem pojęcia, czy ów komunikat oznacza, że bateria wyczerpie się po godzinie czy po stu godzinach. A gdzieś tak pomiędzy tymi wartościami planowałem ukończyć krakowski bieg. Zresztą nazwa „Półmaraton Królewski” zobowiązuje. Na dwór nie wypada udawać się w zniszczonych butach i z padającą baterią.
Jeśli zaś chodzi o podpisywanie książek, to pulsometr nie jest aż tak bardzo potrzebny. Bardziej przydaje się ciśnieniomierz, na wypadek spotkania czytelnika zadającego zbyt trudne pytania.
Zabrałem się więc za wymianę baterii w moim pulsometrze firmy Garmin, co wymagało jedynie wykręcenia czterech śrubek. Wyciągnąłem całą masę nagromadzonych w domu śrubokrętów. Przygotowałem nawet olbrzymi zestaw, który dostałem od kogoś, kto uczestniczył w pokazie magicznych kołder i ów zestaw otrzymał jako gratis. Niestety, żaden śrubokręt nie dawał sobie rady z powierzonym zadaniem.
Im bardziej kręciłem, tym wkręty bardziej się zapierały. Śrubki były niezwykle drobne ale bardzo cwane. Gdyby od początku stawiały przeraźliwy opór, to pewnie bym odpuścił i pojechał do jakiegoś serwisu. Ale one się odkręcały po trochu co pół godziny. To najwredniejszy sposób postępowania. Gdy już ostatecznie szlag mnie trafiał i zamierzałem porzucić odkręcanie, śrubka luzowała się napełniając mnie nadzieją, że wreszcie uda mi się dostać do wnętrza. Internet jest podzielony w kwestii wymiany owych śrubek. Jedni twierdzą, że firma Garmin znakomicie zadbała o klientów, bo wykręcenie tych śrubek jest banalnie proste. Inni zaś uważają, że wymiana to koszmar - śrubek nie daje się wykręcić w żaden sposób. I podają przykład konkurencji, która zastosowała prostsze rozwiązanie – pokrywę baterii odkręcamy monetą.
Uprzedzając wypadki - obie grupy mają rację. Odkręcenie garminowskich śrubek jest banalnie proste, pod warunkiem jednak, że dysponujemy odpowiednim śrubokrętem. W przeciwnym razie staje się koszmarem. Odpowiedniego śrubokrętu nie znajdziemy jednak w opakowaniu razem z pulsometrem, przynajmniej dopóki w naszym wszechświecie mieszkają księgowi. Co gorsza instrukcja od pulsometru - tak Szanowni Państwo, zajrzałem nawet do instrukcji! - zaleca po prostu użycie małego śrubokręta. Być może z niechęci do innych firm nie wspomina jednak, że pasuje taki w rozmiarze Philipsa PH00 - o czym dowiedziałem się kilka godzin później, gdy już siedziałem zalany (dosłownie) krwią. Bo w końcu w ruch poszły dwa szwajcarskie scyzoryki, których ostrza mają bardzo szczupłe czubki.
Scyzoryki okazały się znakomite, w końcu wydłubały śrubki. Tyle, że zniszczyły przy okazji ich główki. A jeden z nich postanowił odciąć mój palec, co udało mu się na szczęście tylko połowicznie.
W domu miałem i plaster do palca, i zapas taśmy izolacyjnej, a taką można naprawić niemal wszystko. Dało się więc zamontować baterię i całość zalepić taśmą. Co jednak wyglądało niezbyt estetycznie. Wyruszyłem więc na poszukiwanie właściwych śrubek.
Tu Internet zupełnie mi nie pomógł, nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, jaki jest rozmiar śrubek w pulsometrze. Jeden z odsyłaczy prowadził nawet do strony z pomocą Garmina, ale ta nie była uprzejma załadować się. Wyszukiwarka Google wydawała się bezradna, bo trudno dobrze odpowiedzieć komuś, kto nie potrafi sensownie zapytać. Zwróćcie uwagę, jak ważna jest umiejętność zadawania pytań. Znany polski reporter Krzysztof Kąkolewski kiedyś napisał, że pytania to negatyw reportażu. To bardzo mądre stwierdzenie. Jadąc na spotkanie z bohaterami zawsze miałem spisaną całą litanię pytań, często nawet przewidując, jakie padną odpowiedzi.
W poszukiwaniu śrubki wybrałem się do reala, bo jednak na żywo łatwiej ogląda się śrubki, niż na zdjęciach w Internecie. Niestety, ani Praktiker ani Jula o takich małych śrubkach nie słyszeli. Za to kupiłem następny solidny zestaw śrubokrętów – w nim wreszcie znalazłem taki o właściwym, jak się później okazało, rozmiarze. Niestety nie miałem już czego nim wkręcić. A o prawidłowym rozmiarze śrubokręta przekonałem się bezproblemowo dłubiąc w pulsometrze mojej żony, który również wyprodukowała firma Garmin.
Po powrocie do domu poświęciłem pół nocy na ciąg dalszy wirtualnych poszukiwań śrubek. Na trop odpowiednich naprowadziło mnie Allegro. Tam śrubka przeważnie oznacza coś małego wkręcanego do smartfona. Z pewnym zaskoczeniem odkryłem, że do pulsometru pasują - mniej więcej - śrubki wykręcone z dołu obudowy mojego dawno emerytowanego iPhone’a 3. Co prawda posiadał tylko dwie a nie cztery ale w końcu nie od razu Kraków zbudowano.
I tak od kliku do kliku odkryłem świat apple’owych śrubek. Dowiedziałem się, że jakiś czas temu Apple - znane z niechęci do majsterkowiczów - zastąpiło śrubki z krzyżakową główką na takie z główką „pentalobe”, rodzaj dziwnych zaokrąglonych pięciokątów.
Znany serwis iFixit zaczął sprzedawać zestaw do „uwalniania” iPhone’a 4. Czyli czegoś w rodzaju fizycznego jailbreaka. Składa się ze śrubokręta do pentalobe’owej główki oraz normalnych śrubek, które za pomocą dołączonego drugiego śrubokręta wkręcimy w miejsce appple’owych. Właściwie do uwalniania wystarczyłby po prostu ten pierwszy śrubokręt, do tych apple’owych główek, ale pewnie przy okazji byłoby mniej radości.
Zacząłem przyglądać się moim wszelkim Apple-sprzętom i faktycznie, połowę mam zakręconych „krzyżakiem”, a połowę „pentalobe”. Biegałem o pokoju do pokoju sprawdzając, co też mógłbym rozkręcić korzystając z nowego zestawu śrubokrętów, a co wciąż stawiałoby opór. Apple pewnie kiedyś wymyśli śrubki, które do odkręcenia będą wymagały podania jakiegoś serwisowego kodu.
I tak po kilku dniach wymieniania baterii w moim pulsometrze co prawda jeszcze nie dotarłem do finiszu, ale zdobyłem całkiem sporo zupełnie niepotrzebnej wiedzy o przeróżnych śrubkach.
A po właściwe wybieram się do zegarmistrza. Zajmie mi to jakiś kwadrans spaceru.
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.