REKLAMA

"THORN" Jasona Hunta podzielił polski Internet. Wcale mnie to nie dziwi

Pierwsze recenzje i komentarze na temat "THORN-a" - nowej książki Jasona Hunta, znanego jeszcze głównie pod dawnym pseudonimem Kominek - podzieliły polski Internet.

„THORN” Jasona Hunta podzielił polski Internet. Wcale mnie to nie dziwi
REKLAMA

Egzemplarze "THORN-a", publikacji, która - jak możemy dowiedzieć się z Sieci - nie daje zakwalifikować się do żadnego ze znanych do tej pory gatunków literackich (sam autor określa "THORN-a" jako powieść motywacyjną), powędrowały już do wybranego grona recenzentów (wczoraj i dziś książka trafiła też do wielu osób, które zamówiły ją przed premierą). O co chodzi z "THORN-em" i dlaczego wzbudza tak ogromne emocje?

REKLAMA

Odpowiedź na drugą część pytania wydaje się zdecydowanie łatwiejsza. "THORN", czwarta książka Tomka Tomczyka vel. Jasona Hunta, wzbudza emocje, ponieważ jej autor także je wzbudza. Tomczyk, który zasłynął z wulgarnego języka i swojej bezkompromisowości, choć przez lata trochę spokorniał, dalej budzi sprzeczne uczucia.

Kominek uwielbiał wsadzać kij w mrowisko i z rozbawieniem patrzeć, co potem się dzieje. Jason Hunt lubi robić dokładnie to samo. Bloger słynie też z wychowywania swoich czytelników. Na swojej autorskiej stronie nie toleruje chamstwa (chyba, że on jest chamski) i obrażania (chyba, że on obraża).

Ten całokształt złożył się na wizerunek, który u jednych wzbudza nienawiść, zazdrość i politowanie, a u drugich euforię, podziw i bezmierny zachwyt.

Czytanie komentarzy na blogu Jasona Hunta to ciekawe studium socjologiczne. Nigdzie indziej, może poza postami na fanpage'u ReZigiusza, nie widziałam takiego oddania, które naprawdę potrafi zażenować, ale i pokazać siłę człowieka, który z niczego zbudował ogromną społeczność. Gdyby Kominek (nie umiem się jakoś odzwyczaić od tego pseudonimu) kazał swoim czytelnikom skoczyć w ogień, a uprzednio rozebrać się do rosołu, jestem pewna, że zwłaszcza damskie grono fanek, by to zrobiło.

Ale o co chodzi z "THORN-em", przecież Tomczyk próbuje szokować i być na fali już od kilku lat, a to przecież może stać się nudne?

Może, ale niekoniecznie się staje, zwłaszcza, że do tego dopuścić nie zamierza główny zainteresowany, który dokonał samorebrandingu i szumnie zapowiadał swoją najnowszą książkę. Ta w pierwszej kolejności powędrowała do jego znajomych-blogerów, którzy napisali recenzje.

I od tego się zaczęło (w międzyczasie wypłynęła jeszcze mała aferka z niekupowaniem "THORN-a"). Andrzej Tucholski, Paweł Opydo, Marcin Michno i Fashionelka napisali teksty na swoich blogach na temat najnowszej książki Tomczyka. Recenzje, które nazwać można wręcz ekstatycznymi. Książka Hunta została postawiona w jednym szeregu z takimi kultowymi dziełami jak "Fight Club" czy "Buszujący w zbożu". Nie dała spać recenzentom i jest chyba najlepszym dziełem literackim, jakie ostatnio przeczytali.

Być może ominęło ich kilka ważnych premier, choćby na polskim rynku, a być może rzeczywiście Jason Hunt zostanie nowym Proustem.

Pewnie machnęłabym ręką na te wszystkie rewelacje, ale po opublikowaniu recenzji przez blogerów do akcji wkroczył ASZdziennik, który gra na nosie Huntowi i otwarcie kpi zarówno z jego książki, jak i z wystawionego mu pomnika. Jako że dzień bez afery jest dniem straconym i uwielbiam czytać te pełne oburzenia komentarze, zapoznałam się z tekstami dotyczącymi "THORN-a" na ASZdzienniku. Znaleźć w nich można cytaty z książki Hunta i te z recenzji jego powieści napisanych przez zaprzyjaźnionych blogerów.

Jeśli kiedykolwiek mieliście okazję zobaczyć jakiś materiał wideo przygotowany przez coacha, Mateusza Grzesiaka, to te cytaty brzmią właśnie tak, jak jego motywujące monologi. I jeśli w takim tonie napisana jest cała książka, choć recenzenci przekonują, że nie są to tanie i banalne mądrości, to już wiem, że moja jej ocena będzie mierna. To naprawdę brzmi strasznie i kuriozalnie.

Oczywiście, całość może być dobra, a cytaty mogły zostać dobrane tak, by wszystko zmanipulować - w końcu znalazły się tam najlepsze smaczki. Jednak jeśli w ogóle takie coś znalazło się w tej książce, nie zachęca mnie to do zapoznania się z nią. Jasne, Jasona Hunta to nie obejdzie, ani nie zaboli, on już ma swoje grono kolegów i fanów (kolegów-fanów?), którzy jedzą mu z ręki.

W komentarzach dotyczących "THORN-a" można jednak zauważyć dwa podejścia. Albo to graniczące z absurdem i niezachwianą wiarą, że Tomczyk jest najlepszy, ewentualnie, że głupio się tak z niego śmiać, jak się nie czytało, albo pełne ironii teksty, wymierzone przeciwko jego talentowi pisarskiemu i jego osobie, krytykujące zachwyt nad książką, który, cóż, wygląda nieco sztucznie. Wygląda tak, jakby inaczej być nie mogło i kolegom po fachu "THORN" musiał się spodobać.

Wielu czytelników, odbiorców blogosfery w mniejszym lub większym stopniu, wydaje się być zmęczonych atmosferą, która panuje, nazwijmy to, w tej branży.

Wzajemne przyklaskiwanie sobie albo (nie wiem, co gorsze) wszechobecne dramy rażą przeciętnego internautę, który chciałby po prostu dobrej, ale i niezmanipulowanej treści. Szczerej, nie podszytej znajomością czy tym, że tak wypada.

Pamiętam jak kiedyś rozmawiałam z jedną osobą z kręgu blogersko-youtuberskiego na różne tematy w celu stworzenia tekstu. Poruszyliśmy kwestie rodzącej się w tym środowisku tak zwanej elity. Zarówno mój rozmówca jak i ja wspólnie zauważyliśmy takie zjawisko. Ten fragment rozmowy był najciekawszy, a więc umieściłam go w tekście. Kiedy wysłałam go do autoryzacji, osoby, które za nią odpowiadały, wykreśliły mi wspomnianą interesującą część, twierdząc, że znają ludzi z branży i wiedzą, że to będzie źle wyglądało. Źle, czyli szczerze.

Wkrótce wielu czytelników po lekturze zweryfikuje, czy książka Jasona Hunta to objawienie, czy raczej laurka namalowana dla mamy. A mama, wiadomo, zawsze pochwali.

REKLAMA

Autorka jest redaktor prowadzącą sPlay.pl – bloga poświęconego cyfrowej rozrywce.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA