Ikea chce sprawić, aby każdego było stać na inteligentny dom
Z czym kojarzy się większości osób Ikea? Z niedrogimi, łatwymi w montażu meblami, które albo są na tyle uniwersalne, że pasują wszędzie, albo kupuje się je całymi zestawami, żeby nie trzeba było się specjalnie zastanawiać nad doborem. Wiele jednak wskazuje na to, że firma planuje wejść w jeszcze w inny segment - tzw. inteligentnej elektroniki domowej. Zrobi to jednak najprawdopodobniej ostrożnie i niezbyt prędko.
Do tej pory liczba gadżetów dla prawdziwych geeków nie była zbyt duża. Owszem, można było za jednym zamachem obkupić się LED-ami w każdej formie do tego stopnia, że oświetlilibyśmy nie tylko nasz dom, ale i dom sąsiadów, ale poza tym tego typu zabawek nie było zbyt wiele. Ostatnie premiery ładowarek indykcyjnych - samodzielnych lub wbudowanych w meble - też trudno uznać za przełomowe, choć z całą pewnością nie można ich lekceważyć. Dla popularyzacji tego rozwiązania zrobią naprawdę sporo.
Wciąż jednak brak produktów, którymi można, mówiąc wprost, sterować ze smartfonu lub w wygodny sposób programować. A przecież właśnie to teraz staje się modne i za jakiś czas tego właśnie będziemy szukać w sklepie. O ile oczywiście systemy te nie będą kosztować tyle co teraz. Co innego jest wrzucić "przy okazji" ładną LED-ową żarówkę do koszyka w trakcie zakupów, a co innego zdalnie sterowaną, kosztującą kilka lub nawet kilkanaście razy więcej.
I właśnie ten problem Ikea zamierza rozwiązać - problem ceny, która blokuje u większości kupujących wszelką chęć do zakupu zdalnie sterowanych systemów. Podczas jednej z prezentacji, w której brał udział m.in. dziennikarz Gizmodo, przedstawiciele Ikei zaprezentowali system sterowania oświetleniem z możliwością jego programowania, którego poszczególne elementy mają być "tak tanie, jak to tylko możliwe". Dzięki temu tego typu żarówki mają być dostępne dla jak największego grona osób.
Innymi słowy, nikt nie będzie miał oporów przed dorzuceniem ich do listy zakupów. Chociażby z ciekawości.
Oczywiście wielokrotnie już słyszeliśmy od różnych producentów, że "tego taniej nie dało się po prostu zrobić". Jeśli Ikea faktycznie chce cokolwiek zdziałać w tym segmencie, będzie musiała cenową poprzeczkę ustawić sporo poniżej Philipsa (Hue) czy Belkina (WeMo). Około 100 zł (i więcej) za jedną żarówkę to dla większości cena po prostu odpychająca.
Co miałby potrafić taki system sterowania oświetleniem? Przede wszystkim nie wymagałby praktycznie żadnej skomplikowanej instalacji czy konfiguracji i byłby gotowy od momentu wkręcenia pierwszej żarówki. Potem sterowanie nimi odbywałoby się za pomocą pilota, aplikacji na smartfonie lub z pomocą zaprogramowanych wcześniej scen, czyli podobnie do tego, jak obsługuje się systemy konkurencji. Dodatkowo pilot nie zawsze wymagałby od nas dotykania go - wspomina się chociażby o aktywacji wybranych programów oświetlenia gdy żarówki "wykryją" obecność pilota (a więc i nas) w pokoju. Tak samo wybrane światła mogłyby się wyłączać automatycznie, gdy opuścimy dom.
Oprócz tego możliwe ma być ustawienie innych scen, w tym programowanych np. czasowo.
Niestety, choć system prezentowany przez Ikeę zapowiada się wręcz fantastycznie, pojawiają się dwa problemy. Po pierwsze nie wiadomo, kiedy miałby on trafić do sprzedaży, ani jaka dokładnie ma być ta "super niska cena". Po drugie brakuje wielu innych informacji, które warto byłoby poznać przed zakupem (jak np. obsługiwane formy łączności bezprzewodowej). Gdyby tego było mało, nie jest pewne, czy Ikea zamierza "otworzyć" swoje rozwiązanie na integrację z innymi. Cóż nam bowiem po smartdomu, skoro każda jego część będzie pracować w ramach innego standardu, który nie "dogada" się z innymi? Folder z 10 aplikacjami - jedna od żarówek, jedna od ogrzewania, jedna od zamka, a inna jeszcze od czegoś innego - to z całą pewnością nie brzmi jak przyszłość. A już na pewno nie ta wygodna.
Z drugiej strony, jeśli premiera będzie miała miejsce względnie szybko (to jest zanim "regularni" producenci wprowadzą na rynek tańsze smart-żarówki), a do tego wszystko będzie po prostu działać, mało kto będzie zadawał zbyt wiele niepotrzebnych pytań. Wyda te (załóżmy) kilkadziesiąt złotych i pierwsze co zrobi po powrocie, to przetestuje, czy ma to jakiś sens. A potem pewnie wróci po kolejne.