Chińczykom jeden Wielki Mur nie wystarczy, więc budują drugi. Tym razem cyfrowy
Internet wydaje się nam nierozerwalnie tożsamy z wolnością, lecz nie we wszystkich krajach jest to takie oczywiste. Choć globalna sieć zniosła granice i otworzyła niespotykane dotychczas możliwości, nadal są takie miejsca na świecie, gdzie Internet traktuje się jako zagrożenie. Oczywiście są to kraje, gdzie wciąż panuje reżimowy ustrój polityczny, tak jak w Chinach, gdzie zapowiedziano jeszcze bardziej dosadne odcięcie się od "Internetu Zachodu".
Tak jak na przestrzeni wieków kolejni cesarzowie wznosili fortyfikacje, mające ich chronić przed najazdem ludów Wielkiego Stepu, które znamy dziś jako "Wielki Mur Chiński", tak dziś chińskie wojsko planuje wznieść, a może raczej umocnić inny "Wielki Mur", który zabezpieczy obywateli Państwa Środka przez wrogimi siłami państw zachodnich.
Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza traktuje Internet jako współczesne pole wojny ideologicznej i w biuletynie adresowanym do swoich żołnierzy mówi o konieczności podjęcia działań. Obrony kraju przed zdradzieckimi mniejszościami, które wykorzystują sieć do walki z istniejącym systemem, próbując zdyskredytować przywódców i wprowadzić zamęt w głowach obywateli.
Biuletyn mówi wprost o zagrożeniu, jakie niosą koncepcje "uniwersalnych wartości" oraz "demokracji konstytucyjnej" dla narodu chińskiego i jego przywódców.
Chiński Internet stanie się jeszcze bardziej zamknięty na świat
Za tymi deklaracjami stoją twarde działania, które od zeszłego tygodnia nabrały jeszcze większego rozmachu niż dotychczas.
Już teraz w Chinach funkcjonuje komórka armii nazwana "Great Firewall", gdzie dziesiątki tysięcy pracowników monitorują sieć pod kątem niepoprawnych politycznie działań i treści. Można zapomnieć także o korzystaniu z globalnych sieci społecznościowych, tym bardziej po styczniowej blokadzie usług VPN na terenie kraju. Chińczycy są zatem "skazani" wyłącznie na rodzime rozwiązania w kwestii social media.
W ramach łatania dziur w obecnym "Murze" wystosowane zostały pisma do aktywistów i organizacji walczących z reżimem. Co więcej, w ubiegły piątek wystosowany został oficjalny akt oskarżenia przeciwko prawnikowi Pu Zhiquiang-owi, który działa na rzecz obrony praw człowieka i od roku pozostawał w areszcie.
Postawione przeciwko niemu zarzuty to m.in. podburzanie do nienawiści na tle etnicznym i sianie zamętu, poprzez wpisy, które regularnie publikował na blogach.
Z pewnością nie jest to odosobniony przypadek i takich oskarżeń wysłucha w najbliższym czasie wiele osób.
W ślad za działaniami armii podąża także chińska legislacja, która przygotowuje projekt ustawy gwarantującej służbom podejmowanie jeszcze bardziej zdecydowanych akcji przeciwko "sianiu zamętu" w Internecie, czyli mówiąc wprost - cenzurowania wypowiedzi w majestacie prawa.
Jak podkreśla organizacja non-profit Chinese Human Rights Defenders, umożliwi to reżimowi jeszcze bardziej traktować ludzi wyrażających swoje zdanie jak kryminalistów i zwiększy poziom cenzury w Internecie.
Choć nie bardzo chcę się na ten temat rozpisywać, gdyż powstało o nim już wiele innych artykułów i książek, drażliwa kwestia chińskiego ustroju politycznego i panującej w tamtejszym Internecie cenzury powinna dać nam odrobinę do myślenia.
I zmusić do tego, żebyśmy docenili to, co mamy
Chyba nie ma lepszego dowodu na to, że powinniśmy być wdzięczni za otwartość i wolność Internetu, a co za tym idzie, uszanować sam fakt, że możemy w nim wygłaszać nasze opinie, oczywiście poruszając się w granicach prawa. Dającego nam nieporównywalnie większą swobodę niż chociażby chiński reżim.
W tym świetle wcale nie jest przesadą stwierdzenie, że komentowanie w sieci to nie jest nasze prawo, lecz przywilej. To jedna z tych rzeczy, które są niejako symbolem wolności słowa, jakkolwiek popmatycznie by to nie brzmiało.
Podczas gdy "zachodni" Internet często marnotrawi swoje przywileje na wylewanie na siebie jadu i kolejnych wiader pomyj, wypadałoby mieć w pamięci, że na drugim krańcu świata wolność słowa jest tylko pozorna, a obywateli pozbawia się dostępu do mediów, bez których my nie wyobrażamy sobie funkcjonowania w Internecie - jak Twitter i Facebook.
Jeżeli wraz z nim ma do nich dotrzeć kultura siania nienawiści i wzajemnego obrzucania się błotem, to może naprawdę warto żyć dalej z panującą tam cenzurą.
Bo co po wolności słowa, jeżeli marnotrawi się ją w taki sposób jak robią to setki tysięcy użytkowników "wolnego" Internetu.
*Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock