Na półkach księgarni Google'a panuje straszliwy bałagan... i piractwo
Cyfryzacja dóbr kultury, w tym także książek, sprawiła, że kwestie piractwa stały się bardzo powszechnym i poważnym problemem. Mogłoby się jednak wydawać, że kupując książki na legalnych, uznanych platformach uzyskujemy stuprocentową gwarancję autentyczności pochodzenia utworu. Okazuje się jednak, że w przypadku Google Books nie jest to wcale takie oczywiste.
Pisaliśmy już na łamach Spider's Web o przypadkach wydawnictw-wydmuszek, które wykorzystywały księgarnię Google w celu rozprowadzania naszpikowanych złośliwym oprogramowaniem "poradników do gier", będącymi w istocie linkami do pobrania aplikacji z nielegalnych źródeł. Niestety, problemy z Google Books sięgają jeszcze dalej.
Piractwo na Google Books sposobem na biznes
Jak donosi The Digital Reader, księgarnia Google jest istnym siedliskiem łamania praw autorskich i handlu nielegalnymi kopiami książek.
Afera wyszła na jaw, gdy jeden z pokrzywdzonych autorów odkrył, iż jego książka pojawiła się w Google Books pod innym nazwiskiem. Wystarczyło kilka kliknięć aby dojść do tego, że konkretna osoba, pozorując autorstwo książek, publikowała na platformie nielegalne kopie utworów.
Nate Hoffelder, autor Digital Readera postanowił pociągnąć sprawę dalej, dokładnie sprawdzając pirackie kopie książek i poszukując podobnych przypadków. Wystarczyło kilkuminutowe, pobieżne przeszukanie Google Books żeby odkryć ponad tuzin sztucznych wydawców, oferujących pirackie egzemplarze książek.
Na pierwszy rzut oka jedynym co uderza jest fakt, iż na okładce widnieje inne nazwisko autora niż w systemie Google (podkreślam - autora, nie wydawcy). Wystarczy jednak bliższe spojrzenie, żeby zobaczyć różnice jakościowe w okładkach, tragiczne formatowanie lub jego brak, nieprawidłowe meta-dane... każdy, kto choć raz ściągnął książkę z Chomika wie dokładnie o czym mowa.
Treść książek pozostawała bez zmian, jednakże jakość konwersji ebooka była, co tu dużo mówić, chałupnicza.
Żeby dorzucić jeszcze do kuriozalności zaistniałej sytuacji, pirackie książki zabezpieczone zostały... DRM-em Google Books.
Piraci działają bardzo ostrożnie - ich łupem padają głównie dzieła self-publisherów oraz mniejsze oficyny. Być może to jest powodem, dla którego Google tak długo czekał z reakcją na wpływające skargi ze strony pokrzywdzonych autorów, niemniej jednak jest to absolutnie karygodne zachowanie ze strony korporacji. Potrzeba było wielu tygodni, aby wielokrotnie ponawiane skargi zarówno pokrzywdzonego autora jak i jego czytelników zostały w ogóle rozpatrzone.
Niezależnie od "wielkości" podmiotu, kwestia respektowania praw autorskich powinna być traktowana jednakowo, zwłaszcza gdy powiadomienie o ich złamaniu wpływa bezpośrednio od głównego zainteresowanego.
Książki w Google Play są tam dlatego... że mogą
Choć "aferkę" już się udało ugasić, a pozycje autorów wskazanych przez Digital Readera zostały usunięte z listy Google Books, sam fakt zaistniałej sytuacji stawia platformę w bardzo złym świetle, a dla mnie jest tylko kolejnym dowodem na to, że obecność książek w sklepie Google to sztuka dla sztuki.
Jeżeli gigant z Mountain View chciał w ten sposób konkurować z Cupertino lub Jeffem Bezosem, to najzwyczajniej w świecie wystawia się na pośmiewisko, w ogóle dopuszczając pirackie praktyki.
Przecież mówimy tu o firmie dysponującej bardzo rozbudowanym Content ID, które choć czasem bywa zawodne, udowodniło swoją przydatność na platformie YouTube, szczególnie po pozwie wytoczonym przez Viacom w 2013 roku.
Od tamtego czasu Google zaczął się bardzo przykładać do flagowania nielegalnych treści, lecz jak widać nie przełożyło się to do końca na Google Books.
Sytuacja zapewne nie ulegnie zmianie, dopóki wśród pokrzywdzonych przez piractwo nie znajdzie się duży wydawca, z pokaźnym zapleczem finansowym, dla którego stosunek giganta do piractwa książek będzie nie do zaakceptowania.
Bo niestety, umówmy się, ale można założyć, że skargi kilku niewiele znaczących oficyn czy Indie-autorów raczej nie skłonią korporacji do rewizji swojej polityki.