REKLAMA

Jeśli ktoś w tym kraju potrafi robić globalny biznes to jest to Mariusz Gralewski

Skupianie się w takich czasach tylko na Polsce jest bardzo ryzykowne - mówi w rozmowie ze Spider’s Web Mariusz Gralewski, szef ZnanegoLekarza i twórca Goldenline. Prowadzi biznes w 25 krajach, na czterech dużych rynkach jest już niekwestionowanym liderem, a w planach ma dalszą ekspansję. Nie tylko w Europie. Jeśli prowadzisz własną firmę i chcesz osiągnąć coś więcej niż szefowanie podwórkowej bandzie to zobacz, co ma do powiedzenia cichy, skromny facet o globalnych ambicjach.

Jeśli ktoś w tym kraju potrafi robić globalny biznes to jest to Mariusz Gralewski
REKLAMA
REKLAMA

Ile jest w Polsce tak międzynarodowych firm internetowych? Coraz więcej. Zaczynamy w końcu tak naprawdę wychodzić z pierwszego etapu transformacji ustrojowo-gospodarczej. Polskie firmy chcą i potrafią podbijać zagraniczne rynki, a polscy przedsiębiorcy świetnie się w tym realizują jednym z nich jest Mariusz Gralewski.

ZnanyLekarz to serwis, który może nie rośnie w niesamowitym tempie, ale za to rozwija się stabilnie, Jak twierdzi Mariusz Gralewski, mniej więcej o 30 proc. rocznie. Cała firma natomiast - o 400 proc. rocznie. Platformy analogiczne do polskiego ZnanegoLekarza są obecne na 25 różnych rynkach, głównie w Europie. Ale nie tylko. Rosyjski klon serwisu Gralewskiego bije konkurentów na głowę. Podobnie jest w Turcji, chociaż tam za status lidera trzeba było zapłacić przejmując największego konkurenta.

Jednakże, nie musisz obawiać się, że jak za moment otworzysz lodówkę to wyskoczy z niej Mariusz Gralewski. To nie jest typ CEO-showmana.

To myśliciel. Analityk. Jak sam podkreśla, najlepiej pracuje mu się wtedy, kiedy jest zupełnie sam. W samotności, jak twierdzi, jest w stanie lepiej dostrzegać trendy. Ludzie powodują szum, który zaburza percepcję.

Chyba właśnie ze względu na takie podejście do swojej własny pracy, nie jest też szefem-tyranem. Chce, żeby jego współpracownicy działali jak przedsiębiorcy. Dostają wyznaczony cel i to już od nich zależy jak go zrealizują. Mariusz Gralewski nie zamierza patrzeć im na ręce, ale rozliczy ich z efektów kiedy przyjdzie na to czas i wedle wcześniej ustalonych reguł.

ZnanyLekarz przeszedł właśnie redesign i to jest przyczynek do naszej rozmowy. Ale uprzedzam - o samym redesignie nie rozmawialiśmy wiele. Owszem, jest to spora zmiana wizualna, od teraz ZnanyLekarz obraca się przede wszystkim wokół kalendarza wizyt, ale to tak naprawdę “face-lifting”, który jest ważny, lecz nie kescytujący. Więcej czasu poświęciliśmy na to, co jest naprawdę ważne w tworzeniu międzynarodowego biznesu.

DSC_6410

Paweł Luty, Spider’s Web: Kiedy rozmawialiśmy na początku 2013 roku, snułeś plany, że pewnego dnia ZnanyLekarz może stać się głównym narzędziem do umawiania wizyt lekarskich w Polsce, także w państwowych ośrodkach zdrowia. Na jakim etapie realizacji tej wizji teraz jesteście?

Mariusz Gralewski, ZnanyLekarz/Goldenline: Kiedy zaczęliśmy rozwijać ZnanegoLekarza to do końca nie wiedzieliśmy, w którą stronę ten projekt pójdzie. Pierwszym pomysłem była po prostu książka adresowa polskich lekarzy. Użytkownik miał odwiedzać serwis, sprawdzać dane teleadresowe, a potem samodzielnie umawiać się na wizytę. Dwa lata temu jednak uruchomiliśmy kalendarz umawiania wizyt, żeby sprawdzić czy użytkownicy będą w ten sposób chcieli zapisywać się na wizyty. Wyniki tego eksperymentu dziesięciokrotnie przebiły nasze założenia, więc stało się jasne, że musimy iść w tę stronę - odwiedzasz serwis, patrzysz w kalendarz wizyt, sprawdzasz opinie o lekarzu, umawiasz wizytę. Jak dla mnie, ZnanyLekarz tak naprawdę narodził się te dwa lata temu.

W tej chwili umawiamy w Polsce około 100 tys. wizyt miesięcznie. Te wizyty są umawiane u 5 tys. lekarzy, którzy mają swój kalendarz udostępniony w ZnanymLekarzu. W Polsce jest jednak jeszcze 95 tys. lekarzy, którzy nie mają u nas swojego kalendarza, ale mają numer telefonu. Można te numery pobrać z naszej bazy. Użytkowników odwiedzających ZnanegoLekarza i pobierających tylko numery jest w tej chwili 1,1 mln miesięcznie. Oznacza to, że jesteśmy największą platformą umawiania wizyt lekarskich w Polsce.

Plany, które snułeś zakładały też, że pewnego dnia wejdziecie we współpracę z NFZ i staniecie się platformą umożliwiającą umówienie się na wizytę z absolutnie każdym lekarzem w Polsce.Wciąż myślisz, że jest to możliwe?

Teoretycznie, tak, to jest możliwe i wciąż mamy to w dalekosiężnych planach. Problem polega jednak na tym, że w tej chwili nie istnieje coś takiego jak dostępny w internecie kalendarz wizyt w państwowych placówkach służby zdrowia. Jeśli chcielibyśmy wejść we współpracę z Ministerstwem Zdrowia to musielibyśmy podpisać kontrakt na stworzenie całego systemu informatyzacji służby zdrowia. Taki system już jednak powstaje od 10 lat, bardzo powoli i generując ogromne koszty. Obawiam się, że jeszcze nie jesteśmy gotowi na wygranie takiego przetargu i zrealizowanie tego gigantycznego zamówienia. To wciąż domena takich firm jak Comarch czy Asseco. Ale nie wykluczam, że jeżeli dojdzie do faktycznej informatyzacji całej służby zdrowia to nie wejdziemy we współpracę z NFZ dostarczając nasze rozwiązania.

Jednakże, prywatna służba zdrowia to nadal ogromny rynek. W tej chwili w Polsce jest umawianych około 60 mln prywatnych wizyt rocznie. Oznacza to, że większość Polaków ma kontakt z prywatną służbą zdrowia. Weźmy chociażby opiekę stomatologiczną. Państwowo do dentysty chodzimy zdecydowanie rzadziej. Po pierwszym roku działalności mieliśmy milion użytkowników, teraz dobijamy do pułapu 3 mln. Rośniemy mniej więcej o 30 proc. rocznie, ale myślę, że zbliżamy się już do sufitu. W Polsce uda się nam pewnie dobić do 5 mln użytkowników, bazując tylko na prywatnej służbie zdrowia. W ciągu 2-3 lat zapewne uda nam się osiągnąć to, że 80-90 proc. pacjentów będzie korzystać ze ZnanegoLekarza.

_IGP9499

W takim razie zostawmy na razie Polskę. W ilu krajach teraz są dostępne lokalne wersje ZnanegoLekarza?

Po roku od rozpoczęcia działalności w Polsce weszliśmy do Czech. Tam także jesteśmy największym graczem na tym rynku i mamy 700 tys. użytkowników. Oczywiście dlatego, że tamten rynek jest mniejszy od polskiego. Po sukcesie za naszą południową granicą zdecydowaliśmy, że wejdziemy ze ZnanymLekarzem do 21 krajów, ale z bardzo lekką wersją serwisu. Przygotowanie kolejnej odsłony ZnanegoLekarza dzięki temu jest relatywnie tanie, nie wymaga dużych nakładów pracy i czasu. Dzięki temu możemy zbadać czy pacjenci w innych krajach reagują na nasz serwis podobnie jak w Polsce czy Czechach.

A każdy rynek jest inny. W Wielkiej Brytanii na przykład pacjenci korzystają głównie z naszego odpowiednika NFZ i chadzają do lekarza pierwszego kontaktu, który jest wyrocznią. On wskazuje do jakich specjalistów należy się wybrać i pacjenci raczej nie szukają alternatyw. Testujemy zatem niejako na żywym organizmie kolejne rynki, ponieważ robiąc research przed wejściem do każdego kolejnego kraju trudno było nam podjąć decyzję jak bardzo zaangażować się w ten rynek, ponieważ nie mieliśmy dostatecznych informacji o zachowaniu użytkowników. Z czasem okazało się, że mniej więcej w połowie z tych 21 państw użytkownicy zachowują się podobnie jak w Polsce. Ludzie wyszukują sporo informacji o lekarzach i potem umawiają się na wizyty.

A gdzie udało się osiągnąć taki sukces jak w Polsce i Czechach?

W kilku z tych krajów, gdzie użytkownicy zachowują się tak jak w Polsce czy Czechach udało się nam zdobyć pozycję lidera. W Turcji mieliśmy poważnego i świetnego przeciwnika. Spotkaliśmy się z nimi okazało się, że mają podobne podejście do robienia tego typu serwisu jak my. Na rynku działa zasada “zwycięzca bierze wszystko”. Jeśli jeden gracz zostanie liderem to numerowi dwa jest niezwykle trudno z nim konkurować. Dlatego też przekonaliśmy naszego tureckiego konkurenta do tego, żebyśmy połączyli siły i przejęliśmy go pół roku temu. Dzięki temu jesteśmy bardzo silnym numerem jeden w Turcji.

Jesteśmy także największym graczem w Rosji. W tym roku udało się nam przegonić dwóch konkurentów, którzy mają do dyspozycji naprawdę duże zespoły i zasoby finansowe, ale z jakichś względów ich serwisy nie działają aż tak dobrze. Chociaż o ile jesteśmy liderami jeżeli chodzi o ruch to trochę odstajemy jeśli chodzi o liczbę płacących klientów. Na razie nie mamy wystarczających zasobów, żeby konkurować sprzedażowo. Jesteśmy liderem jeszcze na kilku rynkach, ale do tej pory nie mieliśmy wystarczających środków, żeby zbudować tak rozbudowane serwisy jak w Turcji i Rosji. Ale te kraje są na naszej liście do przejęcia konkurencji lub inwestycji. W pierwszej kolejności będą to prawdopodobnie Włochy, potem Węgry i, choć może się to wydawać dziwne, Indonezja.

1

Dlaczego ma to się wydawać dziwne? Brand24 i Sotrender też mocno inwestują w ten rynek.

A dla Brainly jest to trzeci największy rynek. Natomiast nasza pozycja tam wydaje się mi dziwnym zjawiskiem, ponieważ nigdy tam nie byłem i specjalnie nie inwestowaliśmy w ten rynek. W innych krajach bardzo dbaliśmy o każdy szczegół i nic z tego nie wyszło, a tutaj strzał na chybił-trafił okazał się celny. Użytkownicy sami zaczęli uzupełniać bazę lekarzy, a później mocno zaangażowali się w dodawanie opinii i serwis szybko urósł. Dzięki temu widzimy, że jeżeli zaczniemy inwestować w ten rynek to będzie on dla nas bardzo ważny.

No dobrze, wygląda to świetnie, kolejne rynki w Europie, głównie południowej, plany na podbój Azji, ale co ze Stanami Zjednoczonymi? Podobno to raj dla wszelkich usług software’owych i internetowych.

Trwa u nas wewnętrzna gorąca dyskusja na ten temat. Problem polega tutaj na specyfice rynku medycznego w Stanach Zjednoczonych. O ile faktycznie dla usług SaaS-owych może to być raj, o tyle dla takich firm jak nasza jest to dużo mniej atrakcyjny rynek. Powiedzmy, że 90 proc. oprogramowania jest sprzedawanego w USA, o tyle na rynku medycznym Stany to 30-40 proc. rynku. W różnych krajach, ze względów kulturowych, jest różna częstotliwość chodzenia do lekarza i tam wypada ona mniej korzystnie, z naszego punktu widzenia, niż w Europie czy Indonezji. Do tego dochodzi jeszcze to, że we Francji, Włoszech czy Indonezji nadal nie mamy praktycznie żadnej konkurencji i jak tam wejdziemy to niejako z automatu mamy pozycję lidera i możemy rozwijać działalność.

W Stanach natomiast już działa kilka tego typu serwisów i trudno byłoby z nimi konkurować. To wymagający rynek i jeżeli chcielibyśmy w niego wejść na serio to prawdopodobnie musielibyśmy zaniedbać inne rynki. Musielibyśmy znaleźć inwestora, który sfinansowałby wejście na ten rynek, ale jednocześnie nie koniecznie musiałoby się to przełożyć na aż tak duży sukces na jaki mogą liczyć firmy SaaS-owe. Chociaż nie wykluczam, że za 2-3 lata kiedy już zrealizujemy plany dotyczące najbardziej obiecujących rynków to nie zajmiemy się Stanami. Teraz rozsądniej jest omijać ten rynek.

A jaką część waszych przychodów w tej chwili stanowi działalność zagranicznych serwisów?

Obecnie 70 proc. przychodów pochodzi z Polski. Ale to się zmieni. W Turcji zaczęliśmy zarabiać kilka miesięcy temu. W Polsce zarabiamy od dwóch lat. Zakładam, że w ciągu roku Polska będzie stanowić połowę naszych przychodów, a w ciągu dwóch lat 30 proc. i będzie wciąż malała. Natomiast jeżeli chodzi o użytkowników to Polska odpowiada już za jedynie ok. 35 proc. ruchu. Najpierw budujemy ruch na danym rynku, a potem przekuwamy go w biznes.

DSC_6356

Uważasz, że biznes lubi ciszę? Nie należysz do grona młodych polskich przedsiębiorców, którzy są obecni w wielu mediach, często mniej więcej w tym samym czasie. Nie jesteś gwiazdą Facebooka czy Twittera. Nie tworzysz viralowych klipów jak Michał Sadowski. Mówisz o swoim biznesie w bardzo wyselekcjonowanych momentach.

Wiesz co, jest tak, że ja lubię ciszę. Może byłoby lepiej dla ZnanegoLekarza gdybym był promieniującą postacią, którą przyciąga media. Ale tak nie jest i muszę się z tym pogodzić (śmiech). Pracuję tak, że połowę dnia spędzam sam. Patrzę wtedy na liczby, analizuję trendy, przyglądam się produktowi, obserwuję detale, a drugą połowę dnia spędzam na pracy z ludźmi. Kiedy pracuję z ludźmi cały czas jest jakiś szum, jakaś rozmowa, jakaś dynamika. Trudno wtedy skupić się na analizie i przewidywaniu trendów. Nie potrafię pracować w szumie dlatego muszę to rozdzielać. I dlatego nie wyrywam się do mediów.

Z drugiej strony, Michał Sadowski, na przykład, ma klientów z branży internetowej. Więc to co on robi jest marketingiem jego firmy. Jeżeli ja będę lśnił w branży to prawdopodobnie nie wpłynie to na wzrost liczby pacjentów, którzy odwiedzą nasz serwis. Stawiamy bardziej na masowe środki przekazu i bardziej tradycyjne, ponieważ tam są nasi klienci. W tym roku znowu będziemy realizować kampanię telewizyjną w Polsce i być może w Turcji. Natomiast gdybym był szefem Brand24 to chciałbym być jak Michał Sadowski. Nie wiem czy bym potrafił, ale chciałbym być taki jak on (śmiech).

Odnoszę też wrażenie, że jesteś bardzo “operacyjnym” szefem, bardzo angażujesz się w funkcjonowanie nawet najdrobniejszych szczegółów swojego biznesu.

Myślę, że tak.

Lubisz mieć bezpośrednią kontrolę nad tym, co się dzieje w firmie?

Ważne tutaj są dwie kwestie. Po pierwsze, czy jako szef wolisz być wewnątrz firmy czy na zewnątrz? Ja zdecydowanie wolę być wewnątrz. Wychodzenie do mediów i bycie twarzą firmy nie sprawia mi aż takiej satysfakcji jak praca wewnątrz niej. Po drugie, czy chcesz mieć absolutną kontrolę nad wszystkim? I tutaj w moim wypadku odpowiedź jest negatywna. Kiedyś chciałem mieć pełną kontrolę, ale doszedłem do wniosku, że to nie prowadzi do niczego dobrego. Jeśli biznes ma się rozwijać, zwłaszcza międzynarodowo, to trzeba mieć świetny zespół. Nie jestem w stanie doglądać wszystkiego, co się dzieje w biurze w Stambule. Pracuje tam 20 osób i cały czas się rozrasta. Nie przebywam tam na co dzień, więc jeśli chcę, żeby funkcjonowało ono świetnie to muszę sobie dobrać świetnych ludzi. A świetni ludzie nie lubią być kontrolowani. Zatem, jeżeli chcesz robić globlany, skalowalny biznes to nie kontroluj, ale zatrudniaj świetnych ludzi. Trzeba pilnować kursu firmy, ale zbyt częste patrzenie pracownikom na ręce jest błędem.

8

W takim razie, w którym momencie ingerujesz w pracę poszczególnych ludzi? Masz jakieś zasady w tej kwestii?

Przyjęliśmy w firmie konkretny model zarządzania. Każda osoba w firmie, w tym ja, ma jedną kartkę, na której ma zapisany wyznaczony cel na dany kwartał, rozpisane co ma zrobić, co się może nie udać i jak zmierzymy to, czy udało się zrealizować cel. W ciągu kwartału nie rozmawaimy o tym na jakim etapie realizacji celu znajduje się dany pracownik. To taki jego kwartalny startup. Konkretna osoba jest odpowiedzialna za swoje cele i w międzyczasie nikt nie będzie jej rozliczał. Wprowadziliśmy tę zasadę trzy lata temu w Goldenline, a potem w ZnanymLekarzu i myślę, że była to jedna z najlepszych decyzji jakie podjęliśmy.

Wierzę, że z pracownikami trzeba ustalać cele, rozliczać ich z ich wykonania, ale nie kontrolować jak je realizują. Kiedy samodzielnie opracują metody osiągania celów, to wtedy będą przedsiębiorcami i będą skuteczniej działać, Bezpośrednia kontrola może się sprawdzać kiedy ma się 20 pracowników, ale nie 100 i to w różnych krajach. A do końca przyszłego roku dobijemy pewnie do 200.

Skoro już jesteśmy przy tym, w co wierzysz, to zapytam czy nadal wierzysz w Goldenline?

Tak, wierzę, ale trzeba to znów podzielić. Czy wierzę w to, że Goldenline będzie super społecznością, modnym miejscem, do którego się wraca, i w którym się dużo dyskutuje, tak jak to było kiedyś? Nie, nie wierzę w to. Tę rolę przejął Facebook. To tam przeniosły się branżowe dyskusje. Nie na LinkedIn. To Facebook zjadł tę część społecznościową Goldenline. A czy wierzę w to, że może to być świetny serwis rekrutacyjny i biznesowy? Absolutnie tak. Oczywiście będzie inaczej wyglądać, musi pivotować. Użytkownicy będą poświęcali mu zapewne mniej uwagi niż dotychczas, więc będzie musiał się bardziej zintegrować z innymi serwisami, na przykład z Dribblem. Ktoś będzie wrzucał swoje portfolio tam, to będzie ono automatycznie synchronizować się z Goldenline. A jeśli ktoś uzupełni swoje CV w LinkedIn to powinno ono automatycznie aktualizować się w Goldenline i na Facebooku.

Ten serwis potrzebuje, od 4 do 6 mln aktywnych użytkowników, żeby stanowić atrakcyjną bazę dla polskich przedsiębiorców i rekruterów. Cenowo zawsze będzie bardziej przystępny w Polsce od LinkedIn, bo oni mają cennik nastawiony na Stany. Goldenline zawsze będzie dużym biznesem, jeżeli będzie miał odpowiednią masę, aktualne profile i będzie blisko rynku rekrutacyjnego. Ale będzie to inny serwis niż kiedyś. Ludzie mówią, że Golden umarł, bo grupy dyskusyjne się przeniosły na Facebooka, ale one zawsze nie stanowiły więcej niż 20 proc. ruchu. Jednak to nigdy nie było clue tego biznesu.

W Goldenline nie angażujesz już tak jak kiedyś. Karol Traczykowski przejął stery. W tej chwili skupiasz się głównie na ZnanymLekarzu. To z nim wiążesz największe nadzieje na przyszłość?

Obecnie jestem zaangażowany w kilka różnych projektów. W ciągu ostatnich trzech lat zainwestowałem w 8 firm, między innymi Brainly, Positionly czy Shoplo, i im też poświęcam sporo energii oraz czasu. Realizuję się w tym i sądzę, że będę się realizował w przyszłości. Chociaż numerem jeden jest faktycznie ZnanyLekarz. Zawsze chciałem robić międzynarodowy biznes i tutaj mam największe szanse spełniać to marzenie.

_IGP9585

Planujesz kiedyś zrezygnować z pracy operacyjnej i zostać inwestorem, który raczej będzie służył pieniędzmi i radą niż angażował się w codzienne funkcjonowanie firmy?

Myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że nie ma takiej możliwości. Nie potrafię angażować się w wiele projektów na raz. Muszę mieć jedno główne przedsięwzięcie, którym zajmuję się na co dzień i ewentualnie co jakiś czas wspomagać inne projekty, ale ich też może być kilka. Zainwestowałem w 8 firm i jak na razie jest tak, że w ciągu miesiąca zazwyczaj dwie z nich potrzebują ze mną pogadać lub, żeby jakoś im pomógł. Nie osiem. A jakbym był takim tradycyjnym inwestorem to pewnie musiałbym ciągle wisieć na telefonie, uczestniczyć w różnych spotkaniach i pomagać wielu zespołom, co by mnie wykończyło. Są ludzie, którzy się w tym świetnie sprawdzają, ale ja do nich nie należę.

Mimo wszystko, zapytam Cię jako inwestora - czy będzie przybywać w Polsce firm, które będą potrafiły spełniać marzenie podobne do Twojego, czyli będą w stanie skutecznie podbijać inne rynki niż polski?

Zdecydowanie tak. Widzę to po ludziach, którzy pracują w ZnanymLekarzu. Dzisiejsi 24-25 latkowie mają międzynarodowe zacięcie. Oni od samego początku myślą co najmniej regionalnie, jak nie globalnie. Chociaż wciąż jednak nie wyszliśmy do końca z czasów izolacji PRL-u. My, 30-latkowie, jesteśmy dopiero pierwszym pokoleniem, które mogło korzystać z otwartych granic, ale czerpaliśmy wzorce od naszych rodziców. Oni nie potrafili nas nauczyć jak robić międzynarodowy biznes. To minie z czasem.

Drugim problemem jest to, że Polska jest krajem średniej wielkości. Można zrobić tutaj duży biznes, dochodowy, fajny, bez wychodzenia za granicę. A w krajach takich jak Słowenia, Dania, Estonia czy Czechy jeśli chce się zrobić duży biznes to nie można opierać się tylko na rynku wewnętrznym. Przez tę pułapkę średniej wielkości wyrobił się u części przedsiębiorców taki odruch, że przecież skoro mówimy po polsku, jesteśmy w Polsce, mamy polskich użytkowników to skupmy się tylko na Polsce. Też temu uległem, ale z czasem okazało się, że to bardzo ryzykowna strategia. Biznesy, które są naprawdę potężne bardzo szybko wychodzą za granicę, zwłaszcza teraz kiedyś mamy do dyspozycji tyle narzędzi, które w tym pomagają i na rynku nie brakuje pieniędzy. Startupy z dobrą trakcją i fajnymi wynikami nie mają kłopoty z tym, żeby znaleźć pieniądze na wejście do 25 krajów. Skupianie się w takich czasach tylko na Polsce jest bardzo ryzykowne.

IMG_3541-1 (1) (1)

Jest jeszcze trzeci problem, czyli to, że nie mamy wciąż zbyt wielu przykładów udanej międzynarodowej ekspansji polskich firm internetowych. ZnanyLekarz zamyka właśnie kolejną rundę inwestycyjną, dosyć dużą. Nie przewidziałem, że zajmie nam ona aż tyle czasu. Planowałem się uwinąć w dwa miesiące, a potrzebowaliśmy aż siedmiu miesięcy. To był trudny proces. Na początku byliśmy trochę zawiedzeni. Mieliśmy może zbyt wygórowane oczekiwania i myśleliśmy, że jednak jesteśmy większym rodzynkiem na światowym rynku. Okazało się, że jest inaczej, ale koniec końców udało się nam zamknąć tę rundę. Jednak na własnej skórze przekonaliśmy się jak bardzo w rozmowach z zagranicznymi inwestorami brakuje nam przykładów międzynarodowych sukcesów polskich firm.

Polska nadal jest uważana przez amerykańskich czy brytyjskich inwestorów za zamknięty, nastawiony na lokalność rynek. A co za tym idzie, zapewne trudno będzie znaleźć ludzi, którzy potrafią robić międzynarodowe biznesu, i to jest prawda. Znajdź mi jednego szefa marketingu w Polsce, który wie jak wydawać 4 mln zł miesięcznie na AdWrodsy, ma niezbędną wiedzę i kontakty, żeby wprowadzać produkt na amerykański rynek i świetnie orientuje się w najnowszych technologiach. Takich ludzi trzeba sprowadzać zza granicy. Ewentualnie można zrobić tak jak UXPin czy Estimote, czyli spakować się, wyjechać i mówić, że się jest amerykańską firmą.

REKLAMA

To dobra strategia?

U niektórych się sprawdza. W naszym wypadku trudniej jest to pokazać, ponieważ każda odsłona ZnanegoLekarza jest silnie zakorzeniona w specyfice lokalnego rynku. Nie mówimy, że jesteśmy międzynarodową firmą, ale wymieniamy listę krajów, w których działamy lokalnie. I kiedy pada pytanie o to, gdzie mamy główną siedzibę i jak okazuje się, że w Warszawie to od razu pojawiają się uwagi o kłopoty z rekrutacją. Musimy pokonać jeszcze kilka barier, ale z drugiej strony jest mniejsza konkurencja o talenty. Jak coś zaczyna dobrze iść to znalezienie świetnych, zdolnych ludzi, którzy chcą być przedsiębiorcami jest w Polsce nadal stosunkowo łatwe. Chciałbym, żeby więcej polskich firm wychodziło za granicę, bo pomoże to całemu ekosystemowi. Po prostu łatwiej będzie się nam robiło międzynarodowe biznesy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA