Oto jak szef Spotify zmasakrował ruch Taylor Swift
Zniknięcie muzyki Taylor Swift ze Spotify to gorący temat ostatnich kilkunastu dni. Powróciła do mediów głównego nurtu dyskusja o tym jak muzycy powinni być wynagradzani. Przy okazji okazało się, że polscy artyści nie dostali jeszcze ani złotówki z puli, którą ma rozdysponować ZAiKS po tym jak dokładnie ustali komu ile pieniędzy należy się od największego muzycznego serwisu streamingowego. W sprawie Spotify kontra Swift głos zabrał także Daniel Ek, szef serwisu i jego współtwórca. Cóż, jego argumentacja boleśnie obnaża logiczne luki w myśleniu niektórych artystów.
Ek w swoim poście na blogu Spotify podaje liczby, które naprawdę robią wrażenie - 2 miliardy dolarów przekazane artystom (z czego miliard przekazany w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy), 50 mln aktywnych użytkowników, z czego 12,5 mln co miesiąc opłaca abonament premium. Więcej na temat tych wyników przeczytacie jednak w tekście Przemka. Ja skupię się na czymś innym. W swoim tekście Daniel Ek obala mity, które niektórzy przyjmują za pewnik krytykując Spotify.
Mit pierwszy głosi, że muzycy dostają pieniądze pochodzące wyłącznie z tego, co Spotify uda się zebrać od 12,5 mln osób płacących miesiąc w miesiąc mniej więcej 20 dol. za dostęp do serwisu. Tak nie jest.
Na Spotify nie ma darmowej muzyki. Jeśli użytkownicy nie płacą kartą kredytową to płacą swoją uwagą. W wersji freemium obecne są reklamy, które także są źródłem składającym się na strumień pieniędzy płynący do wytwórni muzycznych, OZZ czy innych pośredników oraz bezpośrednio do muzyków.
Model freemium jest nieskuteczny? Jak twierdzi Ek, 80 proc. obecnych płacących za konta premium to użytkownicy, którzy zaczynali od korzystania ze Spotify w wersji z reklamami.
Trudno odmówić Ekowi racji. Tak właśnie jest. Może i Spotify nie płaci muzykom tyle, ile by chcieli, ale przynajmniej w ogóle płaci. Uczy także, że artystom trzeba płacić. Czy serwisy pirackie w ten sposób edukują swoich użytkowników? Nie. No, poza BitTorrentem, ale ten serwis z kolei, z tego co wiem, nie przekazał jeszcze przemysłowi 2 mld dol.
Mit drugi, który Ek obala, głosi, że Spotify płaci artystom tak mało, że nie są w stanie za to się utrzymać.
Największy muzyczny serwis strumieniowy opiera model wynagradzania artystów na ilości odsłuchań konkretnych utworów danego muzyka czy zespołu. Czym jest jedno odsłuchanie? Oznacza to, że jeden użytkownik wysłuchał jednorazowo jednej piosenki.
Argumentacja CEO Spotify opiera się na tym, że jeśli w Spotify dany utwór ma 500 tys. odsłuchań to jest to równe jednorazowej emisji tejże piosenki w stacji radiowej o zasięgu wynoszącym 500 tys. słuchaczy. Za dotarcie do takiej widowni Spotify zapłaci artyście mniej więcej 3,5 tys. dol., podczas gdy amerykańska stacja radiowa… nic.
W tym miejscu trzeba jednak odnieść się do polskich realiów. W Polsce działa system tantiem, a w USA wygląda on zgoła inaczej. Zatem w naszym kraju prawdopodobnie zarobki z emisji utworu w radio będą większe niż za ilość odsłuchań na Spotify równą ilości słuchaczy stacji radiowej.
Wróćmy jednak do Taylor Swift. Jak podaje Daniel Ek, artystka za ostatnie 12 miesięcy obecności w Spotify może spodziewać się wynagrodzenia sięgającego 6 mln dol. Jej najnowszy album „1989”, który nie znalazł się w ofercie serwisu strumieniowego zarobił już dla artystki 12 mln dol.
To wspaniałe wieści. Ale pomyślmy ile dziesiątków milionów dolarów wydala sama Taylor Swift i jej wytwórnia muzyczna na to, żeby wypromować samą artystkę, wypromować jej płyty oraz je wyprodukować. Warto też zwrócić uwagę, że nie każdy artysta obecny na Spotify może dysponować takim zapleczem jak Swift, lecz może spodziewać się, że zostanie wynagrodzony na dokładnie takich samych zasadach jak ona.
Mit trzeci to przeświadczenie, że Spotify zabija sprzedaż płyt, zarówno w formie tradycyjnej i cyfrowej. Ek i z nim się rozprawia.
Zdaniem CEO Spotify nieprawdą jest, że pojawianie się na danym rynku Spotify sprawia, że dystrybucja albumów kurczy się w szybszym tempie niż dotychczas się kurczyła. Przykład na poparcie tej tezy to Kanada. Największy serwis strumieniowy jest dostępny w tamtym kraju dopiero do kilku tygodni, lecz wcześniej wolumeny sprzedaży płyt i formie fizycznej, i formie cyfrowej spadały tam w takim samym tempie jak wszędzie na świecie.
Co więcej, w wielu przypadkach można nawet argumentować, że obecność na Spotify napędza sprzedaż albumów. A na pewno istnieje korelacja między popularnością danych albumów w serwisie, a wolumenami ich sprzedaży. Potwierdzają to przypadki cohciażby Daft Punk czy Lany del Ray.
Również i Taylor Swift. Jej album „1989” w pierwszym tygodniu rozszedł się w 1,2 mln kopii w USA, a artystka, jak już wspomniałem, zarobiła na nim 12 mln dol. Ile zyskałaby, gdyby do strumienia przychodów doliczyć ilość odsłuchań w Spotify? Tego już nigdy się nie dowiemy. Pewnikiem jest natomiast to, że Swift nie ujrzy ani centa z tytułu znalezienia się płyty „1989” na pierwszym miejscu wśród najchętniej ściąganych albumów z pirackiego serwisu The Pirate Bay.
Nie wiem jak Was, ale mnie argumentacja Daniela Eka przekonuje.
Gdy CEO Spotify pisze, że…
… to ja mu wierzę. Wiem, że Spotify nie jest instytucją charytatywną, tylko firmą, więc musi zarabiać. Pokażcie mi jednak drugą firmę, która z własnej woli oddaje 70 proc. swoich przychodów artystom. Pokażcie mi jakikolwiek OZZ, który tak wyraźnie mówi jak działa.
Przychody muzyków z tytułu ich obecności na Spotify są małe? Owszem. Jednakże, przyczyn nie należy szukać w pazerności Daniela Eka i jego ekipy, lecz w tym, że 50 mln użytkowników na całym świecie to wciąż nie jest oszałamiający wynik.
Skoro mając zaledwie 12,5 mln regularnie płacących użytkowników Spotify jest w stanie w ciągu roku zarobić dla artystów miliard dolarów to ile będzie w stanie dla nich zarobić kiedy będzie ich ponad 190 mln.? Pomyślcie o tym.
*Grafiki w tekście pochodzą z serwisu Shutterstock.