Śródziemie: Cień Mordoru to najlepsza gra w świecie Tolkiena, jaka powstała – recenzja Spider’s Web
Filmowy Władca Pierścieni to marka, która na przestrzeni lat dostała zadziwiająco dobre adaptacje w postaci gier. Mieliśmy piękny i przepełniony akcją Powrót Króla oraz naprawdę niezłe strategie. Śródziemie: Cień Mordoru przebija to wszystko, pokazując nową jakość w obszarze korzystania z filmowych licencji. Tytuł może przy okazji uchodzić za wzór dla większości gier akcji.
Kto by przypuszczał, że Mordor, spowita wulkanicznym pyłem kraina mroku i cieni, może być tak atrakcyjny. Twórcy z Monolith Productions podeszli do postawionego przed nimi zadania naprawdę kompleksowo. Zamiast korzystać z głośnych, rozpoznawalnych sylwetek z filmowej trylogii, twórcy odważyli się pokazać zupełnie nowy, niesamowicie ciekawy fragment historii Śródziemia, którego miłośnicy Tolkiena nie widzieli nigdy wcześniej.
Akcja gry Śródziemie: Cień Mordoru jest osadzona między filmowym Hobbitem i Władcą Pierścieni. Mroczny lord Sauron dopiero wraca do władzy, z kolei kraina cieni nie jest jeszcze tak zniszczona, jak widzieliśmy to w filmie.
Za sprawą krótkiego, ale piekielnie ciekawego i oryginalnego samouczka gracz wskakuje w buty strażnika Taliona, który wraz z rodziną mieszka na Czarnej Bramie. Jego zadaniem jest pilnowanie, aby wszelkie plugastwo pozostało w Mordorze, zapewniając bezpieczeństwo ziemiom Gondoru oraz innych ludzkich krain. Niestety, wraz z kolejnymi latami mrok nad otaczającymi ziemiami gęstnieje, z kolei szeregi strażników topnieją w oczach. Dochodzi do masakry, która odcina na bohaterze ogromne piętno.
Scenariusz jest zadziwiająco istotnym elementem gry akcji. Podczas rozgrywki czuć, że producenci włożyli ogromną pracę w filmy przerywnikowe, opowiadaną historię oraz zgodność z filmowym uniwersum.
Kilka ważnych dla fabuły postaci zostało wykreowanych w mistrzowski wręcz sposób, z zasługującym na Oskara orkiem Szczurnikiem na czele.
Nie sądziłem, że podczas rozgrywki będę się szczerze śmiał. Duża w tym zasługa świetnie przetłumaczonych na polski język napisów. Z misji na misję scenariusz robi się coraz bardziej ciekawy i intensywny, bardzo szybko owijając mnie sobie wokół palca. Nie mogłem się doczekać, jak zakończy się opowieść Taliona, „przechodząc” tytuł w trzy dni nieustannej rozgrywki.
Co ważne, pokonanie głównego wątku scenariusza wcale nie kończy rozgrywki. Gracz wraca do Mordoru, który za sprawą otwartej struktury oraz wielu pobocznych misji ma naprawdę wiele do zaoferowania.
Na stosunkowo rozległych, otwartych ziemiach Mordoru cały czas coś się dzieje. Raz możemy uratować ludzkich niewolników z rąk poganiaczy. Kiedy indziej odnajdujemy starożytny artefakt, z kolei w innym rejonie polujemy na olbrzymiego potwora bądź zbieramy podane na liście rośliny. Poboczne zadania są zróżnicowane, ciekawe, wymagające oraz naprawdę opłacalne do rozgrywania. Każda nagroda jest tutaj na wagę złota. Mordor to bardzo niegościnna kraina i każdy element zwiększający szansę przeżycia gracza jest pożądany.
Tytułowy Mordor jest nie tylko bogaty w misje, ale również niesamowicie piękny. Kraina cieni da się poznać graczowi z zupełnie innej perspektywy, niż pustkowie znane z filmu. Mamy tutaj pola uprawne, rzeki, przepiękne ruiny oraz majestatyczne pasma górskie. Szansa przespacerowania się po tych ziemiach na moment przed powrotem Saurona do pełni władz to wyjątkowa okazja dla każdego fana Władcy Pierścieni. Widoki potrafią zapierać dech w piersiach.
Mordor jest krainą równie piękną, co niebezpieczną. Z tego powodu głównym filarem rozgrywki jest walka. System za nią stojący zasługuje na owacje na stojąco.
Gdybym miał do czegoś porównać Śródziemie: Cień Mordoru, bez wątpienia byłby to Batman z serii Arkham. Również tutaj gracz zawsze mierzy się z większą ilością przeciwników. Nie myślcie jednak, że proste wymachiwanie mieczem na lewo i prawo załatwia sprawę. To nie Powrót Króla. Tutaj dobra strategia jest kluczem do zwycięstwa, natomiast lekkomyślne atakowanie pozycji uruków najczęściej kończy się śmiercią bądź ucieczką.
Aby przetrwać na ziemiach Mordoru, trzeba obserwować, uczyć się i wyciągać wnioski. W początkowej fazie gry nawet mała grupa orków stanowi dla gracza śmiertelne zagrożenie. Z tego powodu bezpośrednią walkę zastąpiłem skradaniem się od cienia do cienia, cichym eliminowaniem sług Saurona oraz stosowaniem rozmaitych dywersji. To fantastyczne, że producenci dali graczowi tak wiele dróg do celu oraz tak wiele możliwości jego osiągnięcia.
Nie będzie żadną przesadą, jeżeli napiszę, że dobry taktyk może posłać w zaświaty kilkudziesięcioosobowy oddział orków, nie wyjmując przy tym nawet ostrza z pochwy.
Kluczem do sukcesu jest odpowiednie wykorzystanie otoczenia. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby do obozu wroga zwabić krwiożercze, przyciągnięte zapachem mięsa kreatury. Na orków możemy zesłać roje much bądź zatruć ich grog, dzięki czemu ci umrą w powolnych, długich mękach. Ba, po pewnym czasie potrafimy nawet werbować uruków, co całkowicie zmienia dotychczasowe pole bitwy. Wszystko zależy od gracza i jego stylu rozgrywki.
Nawet pomimo tylu strategicznych narzędzi, bezpośrednia walka czasami jest konieczna. Wtedy gra pokazuje, co ma najlepszego do zaoferowania. System parowań i kontrataków daje niesamowitą frajdę. Podobnie jak w Batmanie z serii Arkham, zręcznościowe pojedynki wymagają odpowiedniej spostrzegawczości i wyczucia czasu. Blok, atak, blok, atak, specjalna umiejętność – to, co dzieje się wtedy na ekranie, mogłoby znaleźć się w wysokobudżetowych filmach akcji.
To podczas walk Śródziemie: Cień Mordoru pokazuje swój najostrzejszy pazur. Starcia są niesamowicie filmowe, niezwykle efektowne oraz bardzo, bardzo krwawe.
Odcinanie głów, podrzynanie gardeł, palenie wrogów żywcem, przebijanie ich na wylot mieczem – to zdecydowanie nie jest ten sam poziom brutalności, co filmowa trylogia. Gra jest jej mroczniejszym i bardziej bezwzględnym kuzynem. Producenci strzelaniny F.E.A.R. doskonale wiedzą, jak zaprezentować prawdziwą grozę, co po raz kolejny pokazali na ekranie. Oczywiście tym razem to uruki boją się nas.
Na zupełnie osobny akapit peanów zasługuje poruszanie się po świecie. Talion bez dwóch zda brał lekcje w zakonie zakapturzonych asasynów, działając wcale nie gorzej od nich samych. Błyskawiczna wspinaczka, skoki nad rozpadlinami, bieganie po dachach oraz linach – niczego nie zabrakło. Ba, w Shadow of Mordor można nawet dosiadać bestii, na ich grzbietach walcząc z tabunami orków.
Na sam koniec nie sposób nie napisać o systemie Nemesis. Za jego sprawą każdy potężniejszy ork jakiego spotykamy na swój własny charakter, swoje słabości oraz silne strony, a także relację z bohaterem.
System Nemesis to próba pokazania specyficznej hierarchii wśród orków, przy jednoczesnym wkomponowaniu w to środowisko gracza. Przeciwnicy zapamiętują starcia z nami, jeżeli te nie zakończyły się śmiercią żadnej ze stron. Rzucają wtedy w naszym kierunku odpowiednie komentarze, my z kolei lepiej wiemy, czego możemy się po nich spodziewać.
Czasami gracz pozostawia jakiemuś urukowi pamiątkę. Może to być blizna, wyrwane oko czy inna rana cięta. Kiedy indziej to z kolei uruk triumfuje nad ciałem gracza, awansując w hierarchii i dostając nowe, lepsze uzbrojenie. Bardzo ciekawe urozmaicenie, dzięki któremu napotkane orki to nie tylko mięso armatnie, ale prawdziwi negatywni bohaterowie, którzy są w określonych relacjach z graczem. W gruncie rzeczy napompowana kosmetyka, ale nadająca tytułowi własny, oryginalny charakter.
Słowem podsumowania – ogromne, niesamowicie pozytywne zaskoczenie. Śródziemie: Cień Mordoru jest lepsze z każdą kolejną misją i każdą kolejną godziną. To świetna gra akcji ze świetnym pomysłem na siebie, która nie musi uciekać się do tanich sztuczek licencyjnych. Kompletna opowieść, satysfakcjonująca przygoda i niesamowicie efektowna rozgrywka. Czekam na kolejny projekt ze Śródziemia.