Już prawie 4000 Polaków chce zniknąć z Google. Ty też?
Odkąd w maju 2014 roku pojawiła się taka możliwość, Europejczycy zaczęli tłumnie korzystać z możliwości usunięcia określonych danych dotyczących ich osoby z wyników wyszukiwania Google. Potocznie ta procedura nazywa się "prawem do bycia zapomnianym".
Google zostało zobowiązane do przedstawienia użytkownikom takiej możliwości przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Wyrok zapadł w sprawie Mario Costeja Gonzales przeciw Google Spain i można go przeczytać tutaj. Zgodnie z przepisami, wyroku Trybunału są tłumaczona na języki urzędowe państw członkowskich, dlatego możemy go przeczytać po polsku. Jednak czytanie długiego pisma najeżonego prawniczymi zwrotami nie jest łatwe.
Google przygotowało specjalny poradnik, który wyjaśnia jak wygląda taka procedura.
Wynika z niego, że należy wypełnić formularz (lub może go wypełnić upoważniona do tego osoba w naszym imieniu, np. reprezentujący nas prawnik), a w gestii Google jest decyzja, czy usunięcie danych jest uzasadnione. Każde ze zgłoszeń analizowane jest indywidualnie, a w przypadku niejasności firma poprosi o dalsze szczegóły.
Dlaczego Google miałoby nie usunąć danych?
Na przykład wtedy, gdy podyktowane jest to interesem społecznym - np. gdy skompromitowany urzędnik chce usunąć z wyszukiwania artykuły o tym, że brał łapówki, lub osoba publiczna chciałaby wymazać jakiś wstydliwy fragment swojej kariery - dla przykładu pisanie rasistowskich artykułów.
Wczytanie się w dokument Google'a prowadzi do ciekawego, a dla niektórych szokującego wniosku: firma wcale nie usuwa wyników wyszukiwania, ukrywa je jedynie przy wyszukiwaniu w kontekście naszego nazwiska. Jeśli Jan Nowak zwróciłby się z prośbą o usunięcie zdjęć z wycieczki do Paryża, to usunięte one będa z wyszukiwania [Jan Nowa], ale nadal będą do znalezienia przy wyszukiwaniu np. [zdjęcia z Paryża].
Do tej pory do Google zwróciło się 3730 osób z Polski z prośbą o usunięcie swoich danych z wyników wyszukiwania.
Wyszukiwanie dotyczyło prawie 15 000 adresów URL. Google jest w trakcie przetwarzania tych próśb, jednak już w tej chwili widać, że większość adresów jest usuwanych: prawie 66% przetworzonych adresów URL zniknęło z wyników wyszukiwania.
W wysyłaniu formularzy "zapomnienia" przodują Francuzi - wysłali już prawie 30 000 wniosków. Na drugim miejscu są Niemcy, z 25 000 wniosków.
Ciekawe są również informacje, z jakich adresów najczęściej pochodzą usuwane wyniki.
Na pierwszym miejscu plasuje się Facebook, nie widzę w tym nic dziwnego, w końcu jego użytkownicy generują dużo personalnych treści. Na drugim miejscu znalazła się zaś strona do wyszukiwania danych o osobach ProfileEngine.com. Przyznam, że nie znałem tej strony, i próba wyszukania samego siebie na niej nic nie przyniosła. Na trzecim miejscu znalazła się należąca do Google witryna YouTube.
Jak widać, Polacy nie zawahali się użyć nowej, wymuszonej przez Trybunał Sprawiedliwości funkcji, w nadziei na ochronę swojej prywatności. Czy nie jest to jednak nadzieja złudna, skoro wyniki wyszukiwania dotyczące nas wciąż są do znalezienia - wystarczy tylko wymyślić sposób, jak je znaleźć bez kontekstu imienia i nazwiska. Zaręczam, że w większości przypadków wciąż to jest możliwe.
Źródło: Google Transparency Report. Grafika główna pochodzi z ShutterStock.