Internet - miejsce do niczego, czyli do wszystkiego
W polskim światku literackim zawrzało. Jak to mówią – dzieje się! Jak cholera.
Kinga Dunin, pisarka, publicystka, krytyk kultury i feministka, związana z "Krytyką Polityczną", oskarża Ignacego Karpowicza, pisarza również, autora m. in. "Sońki" czy "ości" o to, że nie oddał jej 13 tys. zł i około 150 euro długu. Na wszelkie prośby i upomnienia uznany autor odpowiedział podobno niezbyt przyjemnie i aż nazbyt wulgarnie słowem: "Spierdalaj". Nie była to ponoć kreacja literacka i mięso rzucone w jakimś wyższym celu. Ot, zwyczajnie Karpowicz chciał podobnież, aby Dunin się od niego odpierdoliła. Jakich słów miałby więc użyć?
Sprawa jest o tyle ciekawa, że post, w którym Dunin ukazała swoją bezsilność i niemożność odzyskania pieniędzy, opublikowała na Facebooku. Afera ta ma swój ciąg dalszy – Karpowicz Dunin odpowiada, że pieniądze mają służyć tu jako pretekst, aby ukryć większe grzeszki naszej feministki. Mają być zemstą na "seksualnej maskotce". Kobieta, jak twierdzi pisarz, molestowała go, a na końcu zgwałciła. Dunin odpowiada, że niepodobna takie sprawy na światło dzienne wystawiać, przebieg miały zupełnie inny, a tak w ogóle to chodzi o to, że Karpowicz żyje w konkubinacie z Sekretarzem Nagrody Nike, do której został nominowany. Brudy, dno i sto kilo mułu.
Niezły cyrk, proszę państwa, czekam z niecierpliwością na babę z brodą. Oh, wait... już to przerabialiśmy.
Cała ta draka tak naprawdę guzik mnie obchodzi. Bawi mnie obserwowanie tych przepychanek, bawią mnie tytuły rodem z "Faktu" i głosy elit polskiego społeczeństwa, nawoływania, nagabywania, wypowiedzi Kazimiery Szczuki i innych. Grupa osób, które uznajemy za wykształcone, za takie, które mogą być autorytetem, przykładem dla innych dostarczyła i nadal dostarcza nam całkiem dobrej rozrywki. Co jednak jest istotne, medialny konflikt Dunin i Karpowicza uświadomił mi kilka kwestii. Uderzył mnie nimi w twarz mocniej, niż zrobiłby to niejeden zbir w ciemnej uliczce. Czuję się zbrukana, choć to ponoć Karpowicza zgwałcono.
Po pierwsze, nie warto idealizować i trzeba zawsze zakładać najgorsze. Po drugie, nieważne czy mamy do czynienia z celebrytkami od 5 minut czy z ludźmi poważanymi - i tak prawdopodobnie dostaniemy od nich te same skandale. Po trzecie, Internet przekształcił się w medium, którego nie rozumiemy i które wyprzedziło naszą zdolność percepcji. Po czwarte, nie ma już żadnego real life, wirtualność zabrała nam codzienność i prywatność na zawsze. Problemem jest to, że sami tego chcemy.
Ostatnio w rozmowie z dobrą koleżanką poruszyłam ów temat sporu Dunin i Karpowicza. Uroczo stwierdziła: Czasem mi się wydaje, że jestem taka archaiczna.
Strzał w dziesiątkę, moja droga, bo i mnie się tak wydaje. A może po prostu jest tak, że każdy z nas ma coś z psa? Pudelka, oczywiście, co to nawet szczeknąć na serio nie potrafi, a co najwyżej przejdzie się po wybiegu, strojąc piórka niczym paw. Bo jak nazwać rozbuchanie prywatnej sprawy do problemu, który toczy się na forum całej polskiej gawiedzi? Przecież zachowanie obu stron, pomijając już to, kto ma rację, kto mówi prawdę, jest niesmaczne jak zimna jajecznica Alicji Janosz (ciepła swoją drogą też strawna nie była). Dokładnie tak samo jak spotkanie Rafalali z Zawiszą i ich wzajemna reakcja na siebie. Jesteśmy na placu przed szkołą? Świadkami gimnazjalnej bójki? Chyba tak, bo pięściarze mają więcej gracji niż szanowni państwo.
Podobne zdumienie, zdezorientowanie i jednak niechęć wywołały u mnie ostatnio dwie rzeczy. Pierwsza była właściwie podobna do tej, która dotyczy Dunin i Karpowicza, jednak zakończyła się dużo wcześniej, bo na etapie początkowym. Jednemu mojemu znajomemu na tablicy na Facebooku kolega napisał, że jest nieuczciwy, bo nie chce mu oddać kilkuset złotych, że znowu nie zjawił się na spotkaniu, na którym miał oddać ową kwotę i żeby z nim interesów nie robić. Kilka osób post polubiło, ktoś skomentował, ale ostatecznie został on usunięty z walla przez mojego znajomego z portalu społecznościowego. Post usunięty – świetnie!
Niesmak pozostał. I nie, nie w stosunku do mojego znajomego, ale osoby, która opublikowała te informacje. Nie wiem, czy to, co napisała było prawdą, ale jeśli nie potrafi bez zagrzewania walczyć o swoje i potrzebuje poklasku, to jest słaba. Takie postępowanie nie jest oznaką sprytu. Jest oznaką bezsilności i nieumiejętności załatwiania spraw jak przystało na cywilizowanych ludzi.
Kolejnym zdarzeniem, które dobitnie uświadomiło mi o zmianie naszych czasów na mocno "postępowe" i "super nowoczesne" było zaproszenie mnie na ślub w formie wydarzenia na Facebooku.
Mimo że nie jestem przesadną tradycjonalistką, miewam kategoryczne poglądy i kwestie społeczne bardzo często rozstrzygam, kierując się na lewo, wydało mi się to nie na miejscu. Może dlatego, że wolałabym się z tą osobą spotkać, może dlatego, że to objaw braku szacunku, a może dlatego, że... nie rozumiem Internetu i jeszcze nie przystosowałam się do tego, do czego ma on służyć?
Do tej pory wydawało mi się, że to miejsce, w którym spędzam czas dla rozrywki i pozyskania informacji. Okazuje się jednak, że to miejsce, które jest do wszystkiego. I do niczego zarazem, bo pełno w nim syfu, brudu, skandali i załatwiania spraw w sposób, który mnie odrzuca. Obraźliwe i niestosowne (po prostu obrzydliwe chamskie) komentarze pod pseudonimem nie są już niczym strasznym wobec takich sytuacji. Jak daleko jeszcze możemy się posunąć? Co pokażemy? Na co jeszcze nas stać?
Internet, nie wiedzieć kiedy, stał się miejscem traktowanym na równi ze światem rzeczywistym, w którym wszystko załatwić się da i wszystko załatwić wypada. Do tej pory żyłam w przekonaniu, że jeśli nawet dzięki internetowemu kontu mogę w minutę przelać pieniądze, nie znaczy to, że za pomocą posta na wallu mam zapraszać na ślub albo pogrzeb bliskiej osoby. Tymczasem okazuje się, że wirtualna rzeczywistość gna do przodu i nie pyta nikogo o zdanie. Mnie nie pyta. A wielu z nas jej przyklaskuje. Bo tak jest łatwiej. Łatwiej też być odważnym w Internecie. Szkoda, że nie wszyscy pamiętają o tym, że za odwagę na Facebooku płaci się w realnym życiu. Chyba, że takiego naprawdę już nie ma?
Kinga Dunin w komentarzu do powyższej sprawy na swoim profilu na Facebooku napisała: No cóż - gówno wpadło do wentylatora i chlapie (fragment wypowiedzi). Tylko czyje to gówno? Bo jeśli już mamy operować słowami z dziedziny koprofilii, to ja widzę to tak – wspólnie przez ostatnie lata zesraliśmy się na wszelkie wartości. Za pomocą myszki i kilku klików wykonanych zbyt szybko, bez zastanowienia. Jakże łatwo opublikować coś w Internecie, zapomnieć o dystansie, o normach. Jakże łatwo. Potem się będziemy tylko o te kupy potykać. Nie o te psie, gdzieś na podwórku, na dworze. O te pudelkowe. W Internecie.
Autorka jest redaktor prowadzącą sPlay.pl – bloga poświęconego cyfrowej rozrywce.
*Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock.