Nocne Grand Prix F1 w Singapurze - futurystyczne i drapieżne
Jest tłoczno jak w chińskim metrze, głośno jak na arabskim targu, a samochody widać tylko przez ułamek sekundy. Jest też niesamowita, elektryzująca atmosfera i świetne koncerty w gwiazdami światowego formatu. GrandPrix Formuły 1 w Singapurze to nocna perła w koronie królowej sportów motorowych. Perła pełna sprzeczności.
Poniższy dialog jest wynikiem takichże sprzeczności, jakie mną wewnętrznie targały po powrocie do domu i zapisem dwóch stanów entuzjazmu i zainteresowania, jakie zaobserwowałem wśród współwidzów.
Z początku było to całkiem ciekawie… ziummmmmmm, zium, ziummm… – prawie jak smugi powietrza rozpływające się w powietrzu, które koncentrują się tylko przy zakrętach, czyli wtedy, kiedy trzeba zwolnić. Ale później to wszystko zlewa się w jedną całość. Stawka rozciąga się na całą długość toru. Co chwila ktoś mija cię przy ogrodzeniu, ale już nie orientujesz się czy to jest lider czy może outsider. Bolidy wyglądają podobnie i nie czuje się frajdy w oglądaniu jak każdy z nich powtarza w kółko te same manewry.
Wiesz co innego można robić przez cały weekend za 500 dol.? Możesz kupić bilety na Bali za 150 dol. w jakichś budżetowych liniach, gdzie będą cię próbowali skroić na każdym kroku doliczając do biletu bagaż lub posiłek. Możesz zapłacić za dwie noce w wygodnym, klimatyzowanym hostelu Bed&Breakfast, jeść codziennie przepyszny obiad ze świeżo złowionych owoców morza, wykupić skuter wodny i pośmigać nim przez kilka godzin, aby urozmaicić sobie smażenie się na plaży w cieniu pochylającej się nad piaskiem palmy. I jeszcze zostanie Ci trochę kasy na pamiątki!
A przecież Ty nie powinieneś narzekać, bo mimo, że zapłaciłeś tylko za strefę 4, to mogłeś chodzić gdzie tylko chciałeś. Niekoniecznie zgodnie z regulaminem, ale…
Hamilton, Rosberg, Alonso – nazwiska mówią same za siebie. To goście z najlepszym refleksem na świecie, którzy codziennie umykają śmierci jadącej zaraz za nimi, na tylnym, wyimaginowanym siedzeniu.
Dla nich warto spędzić te dwie godziny na torze, analizując każde, najmniejsze posunięcie, sprawdzając komunikację wewnątrz zespołów, skrzętnie zerkając na aplikację mobilną i telebimy, dzięki którym można analizować strategie zespołu. Może dla Ciebie każdy przejazd zlewał się z poprzednim w jedną bezkształtną masę, ale ja mam diametralnie różne odczucia.
Wreszcie na własne oczy mogłem przyjrzeć się mikroskopijnym błędom, jakie decydują o stratach tysięcznych części sekund. Niby niewiele, ale tyle właśnie decyduje o kolejności w kwalifikacjach i późniejszym pole position. Tu Massa za późno zahamował i nieco przyblokował koła, tam Vettel za bardzo chciał ściąć zakręt i podskoczył na krawężniku, a zaraz za nim Riccardo prawie utarł spoiler o bandę chcąc wyprzedzić umykającego Niemca.
Pamiętam, jak wszyscy widzowie chodzili z zatyczkami w uszach bo inaczej zwyczajnie nie dało się wytrzymać ciśnienia i bębenki bolały jakby zamieniły się miejscami z kowadłem, ale nie tym wewnętrznym, a prawdziwym, metalowym. Dzieci w ogóle nie przyprowadzało się na wyścigi, a jeśli już, to w słuchawkach.
Ale musisz chyba przyznać, że organizatorzy postarali się o świetną oprawę widowiska. Nawet jeśli na wyścig wyciągną Cię ktoś z rodziny, to mogłeś się rozerwać w towarzystwie gwiazd światowego formatu!
Fotografie: Tetsuji Sakakibara