Temat tygodnia: Minecraft, Tomb Raider i inne głośne transfery. Tylko czy wykupywanie gier na wyłączność ma jeszcze sens?
Stało się. Microsoft wykupił odpowiedzialne za Minecraft studio Mojang, wraz ze wszystkimi prawami do marki. To nie pierwszy tak głośny zakup giganta z Redmond w ostatnim czasie. Kilkanaście tygodniu temu zostaliśmy poinformowani o kontrowersyjnym nabyciu czasowej wyłączności gry Rise of the Tomb Raider dla konsol Microsoftu.
Producent Xboksa robi wiele, aby pozyskać ekskluzywne tytuły i studia je produkujące. Powstaje pytanie, czy taka gra będzie dla Microsoftu opłacalna? Czy tego typu zabiegi nie odwrócą się przeciwko gigantowi z Redmond? Czy na wojnie o ekskluzywne tytuły, czasową wyłączność i pierwszeństwo w wydawaniu DLC cokolwiek zyskują gracze?
Maciej Gajewski: Przypadków Minecrafta i Tomb Raidera nie ma jak porównywać, bo to dwie zupełnie inne historie. Tomb Raider to dość klasyczny przypadek kupienia gry na wyłączność, po to tylko, by fani czuli, że bardziej opłaca się kupić Xboxa niż PlayStation. Zresztą Tomb Raider już raz przeżył bycie grą na wyłączność, kiedy Sony sypnęło kasą na to, by gra nie ukazywała się na konkurującej w tamtych czasach z PlayStation konsoli Sega Saturn. To nie jest nic nowego. Microsoft płaci za kojarzenie Call of Duty i gier EA Sports z Xboxem. Sony płaci za to, by żadne materiały promocyjne Destiny nie nawiązywały do tego, że gra jest dostępna na Xboxa. Przykłady można wymieniać i wymieniać, a polityka „kupowania” gier na wyłączność jest niewiele młodsza od całej, calusieńkiej branży.
Minecraft to jednak coś zupełnie innego. To nawet nie jest do końca gra wideo, a program komputerowy, którego najłatwiej zdefiniować pojęciem gry. Microsoft nie kupił Minecrafta, by ten był dostępny tylko na Xboxa. Minecraft ma być traktowany bardziej jako „usługa”, a ta spisze się najlepiej, jak będzie tak multiplatformowa, jak to tylko możliwe. Minecraft nie zniknie z iOS-a, Androida czy nawet PlayStation. Bo to się Microsoftowi zupełnie nie opłaca.
Czy Microsoftowi się opłaci kupowanie gier? Tak, oczywiście. Za kilka tygodni nikt już nie będzie klął, że rynkiem rządzą dolary, a przy zakupie konsoli wybierze raczej tę, na którą, jego / jej zdaniem, są fajniejsze gry. W tej chwili (to subiektywne wrażenie, niepodparte żadnymi badaniami) wydaje mi się, że jeżeli chodzi o budowanie wizerunku, to Sony udało się wykreować konsolę Sony na lepszą, wydajniejszą i wręcz elitarną, a Microsoftowi konsolę Xbox na posiadającą więcej gier i dodatkowych funkcji.
Najtrudniejszym pytaniem do zadania jest jednak: czy my, gracze, na tym zyskujemy? Bezpośrednio: z całą pewnością nie (poza poczuciem wyższości fanbojów nad posiadaczami innej platformy). Natomiast studio koncentrujące się na jednej platformie i mające dostęp do kapitału i inżynierów związanych z tą platformą ponosi dużo mniejsze koszty i ryzyko w budowaniu takiej gry. Alan Wake nie sprzedał się tak cudownie, jak powinien. Ale Remedy Games nie poszło z torbami, bo miało kapitał nie tylko swój, ale i Microsoftu.
Na dodatek takie studio zyskuje sympatię posiadaczy danej konsoli (zakładając, że gra będzie dobra). Takie kupienie dewelopera to coś w rodzaju przerwania jego pracy i wysłania go na edukacyjny urlop. Jeżeli wszystko pójdzie z planem, to na rynek wróci ono silniejsze o wyjątkową wiedzę na temat budowania gier na konkretną platformę. Pozostaje mu tylko umiejętnie tę wiedzę wykorzystać na gry multiplatformowe. Może więc jednak, w sposób pośredni, coś na tym korzystamy i my, gracze.
Piotr Grabiec: Gry na wyłączność to najgorsza patologia branży gier, która ze względu na ilość pieniędzy pompowanych przez firmy i konsumentów w ten rynek jest nie do uniknięcia. Niezależnie od tego, czy gramy na Xboksie, PlayStation czy pececie, nigdy nie będziemy mieć dostępu do wszystkich tytułów.
Najgorsze jest to, że twórcy nie kryją się z tym, że te ograniczenia są sztuczne i tworzone tylko po to, żeby wyciągnąć z nas pieniądze i przekonać do zakupu produktu Sony/Microsoftu, a nie sprzętu konkurencji. Kiedyś może ekskluzywne produkcje faktycznie miały sens ze względu na architekturę konsol. Nadal dziś gry na 3DS i Wii U faktycznie są, a raczej mogą być, projektowane na ten konkretny sprzęt.
Dzisiaj jednak dla wielu firm exclusive to sposób na pewny zarobek, który jest ważniejszy niż dotarcie do jak najszerszej grupy klientów. Efekt jest taki, że jako pecetowiec zostałem odcięty od nadchodzącego Tomb Raidera na kilka miesięcy, jak nie rok od premiery... i nie jest to związane z brakiem możliwości przygotowania tej gry na pecety, tylko z łatwą kasą.
Studio odpowiedzialne za przygody Lary Croft zostało okrzyknięte największą panią lekkich obyczajów świata gier PC; fani Minecrafta nie kryją też oburzenia, że twórcy ich ukochanej gry "się sprzedali". Sam jednak nie winię deweloperów, nie mam żalu Microsoftu, nie chcę psioczyć na Sony - to firmy, które muszą zarabiać i jak widać polityka exclusive'ów jest najlepszym środkiem do tego celu.
Nawet twórcy gry Wiedźmin 3, czyli polskie CD Projekt RED "się sprzedało", chociaż zarzekali się, że nie będą faworyzować żadnej z platform. Sam mam preorder na kolekcjonerską edycję nowej gry z Geraltem w roli głównej na peceta. Kosztuje on kosmiczne pieniądze... I trochę jestem zły. Po prostu nie fair wobec oddanych graczy jest dorzucać dodatkowe bajery tylko dla Xboksiarzy. Przeżyję to, nikt mi tego nie obiecywał, Redzi mieli z pewnością powody, żeby to zrobić - ale cytując klasyka, niesmak pozostał.
Exclusive'y są plagą, w tym DLC tylko dla posiadaczy konkretnej platformy to naprawdę kiepska sprawa. Z czego tu się cieszyć? Niemcy mają takie ładne słówko: schadenfreude - "Ja mogę grać, ale kolega co kupił inną platformę tego nie ma. Ha ha, ale lamer". Tylko tak naprawdę niezależnie od tego, jaką platformę wybierzemy, zawsze będą braki w bibliotece. O tym, że nawet w multiplatformowe gra jako pececiarz nie zagram z konsolowcem, a posiadacz Xboksa nie będzie mógł szpilać razem z kolegą z urządzeniem Sony, nie wspominam.
Oczywiście można kupić obie konsole i mocnego peceta, jak kogoś stać, ale trzy pudła w szafce, dwa/trzy pady do nich i Kinect obok Move'a nad telewizorem to naprawdę - oprócz ogromnego wydatku - zaprzeczenie wygody i minimalizmu.
Szymon Radzewicz: Całkowicie się nie zgadzam z Piotrem. Uważam, ze tytuły ekskluzywne to coś, co czyni konsole… konsolami. Nadaje im smaku, rumieńców, określa charakter i określa klientów. Tytuły na wyłączność podnoszą emocje równie mocno, co najlepsza strzelanina i najszybsze wyścigi. Gdyby produkcje Nintendo były obecne na innych platformach, straciłyby połowę ze swojego uroku. Pokemony na smartfonach? Chce to każdy z nas, ale gdybyśmy je jednak dostali, magia na pewno by gdzieś wyparowała.
Rodzina Xbox ma swoją Forzę Motorsport, rodzina PlayStation ma Gran Turismo. Microsoft chwali się Rise of the Tomb Raider, Sony przypomina u Uncharted 4. Na Xboksa lada dzień zadebiutuje Forza Horizon 2, a zaraz za nią na PlayStation 4 wjedzie Driveclub. Posiadacze Xboksa mają Halo, posiadacze PlayStation mają Killzone. Można mnożyć i mnożyć przykłady względnej równowagi w mocy, która nadaje branży gier wyjątkowości, koloru i pazura. Niestety, nie każda forma wyłączności mi się podoba. Kiedy widzę, jak Sony z Microsoftem walczy na DLC, dodatki, rozszerzenia i takie detale jak bronie, ekwipunek czy samochody, otwiera mi się nóż w kieszeni.
Na tym żaden z graczy nie korzysta. Co da grupie klientów to, że może nabyć DLC na miesiąc wcześniej od innej grupy? Co dadzą dwa samochody więcej w grze wyścigowej? Co dadzą dwa modele ekskluzywnej broni w sieciowej strzelaninie? Absolutnie nic, co wpływałoby pozytywnie na graczy. Obie grupy grają w tę samą grę, cieszą się tą samą rozgrywką i wymieniają się tymi samymi wrażeniami, ale producenci konsol robią wszystko, aby ich poróżnić. To skandaliczne. Skoro każdy dostaje taki sam produkt, niech ten faktycznie będzie taki sam. Rozdzieranie gier na drobne fragmenty i zabieranie części z nich pewnych grupom odbiorców jest poniżej krytyki.
Przemek Pająk:
Dwie pierwsze grafiki pochodzą z Shutterstock.