Państewka Oceanii szykują się do bycia... potęgą
A wszystko to dzięki planom rozpoczęcia pierwszych w historii operacji wydobywczych wartościowych metali z dna oceanu. Nowa Zelandia być może już jako pierwsza zacznie zarabiać, dzięki innowacyjnym technologiom.
Przed Nową Zelandią wielka decyzja. W tym tygodniu zdecyduje ona, czy wyrazi zgodę na pierwsze operacje wydobywcze rudy żelaza. Nie byłoby w tym nic nietypowego i kolejny news gospodarczy leżącego na antypodach kraju z pewnością nie jest czymś, co obchodzi Spider’s Web. Tu jednak sytuacja wygląda nieco inaczej. Ma to być bowiem pierwsza komercyjna operacja wydobycia żelaza… z morskiego dna.
Jeżeli ów kraj wyrazi zgodę, to nowozelandzki Trans Tasman Resources rozpocznie operację poszukiwania i wydobycia nie tylko wcześniej wspomnianej rudy żelaza, ale również kobaltu, miedzi, manganu innych metali znajdujących się na dnie morza i wód terytorialnych Nowej Zelandii.
A gra jest warta świeczki, zwłaszcza z uwagi na znajdujący się nieopodal „Pacyficzny pierścień ognia”. Znajdujące się głęboko pod wodą (nawet do sześciu kilometrów) rejony wulkaniczne dają pewność obecności bogatych złóż. Ostrzą sobie na nie zęby zarówno potęgi takie, jak Japonia i Chiny, jak i biedne oceaniczne kraje, które będą mogły pobierać opłaty za możliwość wydobycia na terenie ich wód terytorialnych.
Już teraz ma na tym skorzystać Nowa Zelandia i Papua Nowa Gwinea. Wkrótce jednak do tego mogłyby dołączyć takie „potęgi”, jak Vanuatu, Fidżi, Tonga czy Wyspy Salomona. Kraje te nie mają pieniędzy niejednokrotnie na samoutrzymanie, nie wspominawszy o opracowaniu zaawansowanych, supernowoczesnych technik podmorskiego wydobywania surowców. Ale na odpowiednich prawników chętnie wezmą nawet i kredyt.
Potencjał jest gigantyczny, ale…
Jak znalazłem w notatce agencji informacyjnej Reuters, która była inspiracją do napisania tej notki, eksperci twierdzą, że nawet jeżeli zastosowana technika pozwoli na wydobycie 10 procent z całych złóż, będą to jedne z najbogatszych na świecie. Biorąc pod uwagę wyczerpywanie się ich na lądzie oraz coraz większe zapotrzebowanie na tego typu materiały, presja i pokusa są olbrzymie.
Jak zawsze jest jednak pewno „ale”. A konkretniej, obawa o nasz ekosystem. Bez wątpienia tego typu operacje będą wyniszczające dla żyjących tam organizmów. I właściwie tylko ekologowie stoją pomiędzy Trans Tasman Resources a rozpoczęciem planowanego na 2016 rok wydobycia. Nie istnieje precedens prawny, więc obie strony będą miały bardzo trudne zadanie, by dojść do porozumienia.
Jeżeli jednak uda się dojść do porozumienia, do wydobycia zostaną wykorzystane gigantyczne roboty, ważące po 310 ton sztuka. Te monstra będą przedzierały się przez dno morskie za pomocą 4-metrowych szczypiec, kując skały a następnie transportując je na powierzchnię. Materiały niezdatne do użycia będą trafiały w to samo miejsce, co ma zminimalizować wpływ na podmorski ekosystem.
Obawy ekologów są, niestety, bardzo zasadne. Nie należę do osób przywiązujących się łańcuchami do drzew i większość protestów zdarzało mi się określać mianem ekoterroryzmu. Tu jednak mamy operację która potencjalnie jest w stanie nieodwracalnie zrujnować jeden z najważniejszych i najbardziej delikatnych ekosystemów na naszej planecie.
Dobro biednych ludzi kontra dobrobyt ogółu… to nie jest taka łatwa decyzja.
Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock