Mam dość. Porzucam Windowsa 8 i przesiadam się na OS X
Od kiedy pamiętam byłem wiernym użytkownikiem systemów z rodziny Windows. Nigdy nie dałem się namówić znajomym na przesiadkę na stałe na jakąś dystrybucję Linuksa, a o przeprowadzce na Maka też nigdy nie myślałem jakoś poważniej. Przyzwyczajenie i kolejne lata spędzane z okienkami wiązały mnie coraz mocniej z systemem Microsoftu, ale w końcu powiedziałem sobie dość i… odetchnąłem z ulgą.
Jak stali czytelnicy Spider’s Web zdążyli się zorientować, byłem do tej pory bardziej lub mniej, ale zadowolonym użytkownikiem Windowsa. Mimo różnych perturbacji - głównie przy rutynowym czyszczeniu systemu co kilka miesięcy i wgrywaniu od nowa 1437 aktualizacji - żyło mi się dość dobrze z softem z Redmond. Niestety, kierunek w którym poszedł Microsoft, zupełnie do mnie nie przemawia. Postanowiłem uciec z tego tonącego okrętu nazywanego Windows 8.1 i to była naprawdę dobra decyzja.
Wszystko przez te nieszczęsne kafelki
Komputer jest dla mnie narzędziem pracy, przy którym spędzam od kilku do kilkunastu godzin dziennie. Nie ma opcji, żebym mając wybór, męczył się z oprogramowaniem którego filozofia do mnie nie przemawia. Smuci mnie, że po tylu latach Windows przestaje mi odpowiadać, bo interfejs Modern UI nadaje się do konsumpcji treści na małych tabletach z dotykowym ekranem. W przypadku maszyn stacjonarnych i klasycznych laptopów to po prostu chybiony pomysł.
Windows 8.1 i kafelki to marnowanie przestrzeni, brak wielozadaniowości z prawdziwego zdarzenia i rozstrzelony interfejs, który na 24-calowym monitorze wymaga ciągłego scrollowania w lewo i prawo. To nie dla mnie, a miałem nie jedno i nie dwa podejścia do kafelków. Próbowałem się kilka razy z nimi polubić na klasycznych i dotykowych ekranach, ale za każdym razem dałem sobie spokój z prostego powodu: ta sama praca w interfejsie Modern UI zajmowała mi o połowę więcej czasu, niźli do tej pory. Po co mam się męczyć?
Niestety, pulpit zszedł na drugi plan
Wiem, że są ludzie innego zdania, a Maciek Gajewski się do mnie przez miesiąc teraz nie będzie odzywał bo pewnie mówię jakieś okropne herezje, ale Windows 8 stał się taką drugą Vistą. Duchowego następcy świetnej siódemki nie widać, a ludzie po prostu nie kupują (dosłownie) tej nowej filozofii Microsoftu. Na potwierdzenie tego gigant z Redmond sam po cichu wycofuje się ze swoich co bardziej kontrowersyjnych pomysłów. Wraca w końcu możliwość przypinania wszystkich aplikacji do paska zadań, pojawia się menu kontekstowe na ekranie startowym, doczekamy się nawet powrotu przyciska power.
Lada moment ma pojawić się Windows 8.1 Spring Update, który poprawi własnie takie niedoróbki i “przystosuje system Microsoftu do obsługi myszką i klawiaturą”. Tylko ja mam już dość czekania! Na komputerze pracuję dzień w dzień długimi godzinami i nie nie zrobie sobie miesięcznego urlopu w oczekiwaniu na aktualizację która może, ale nie musi, rozwiązywać największe bolączki obecnej od półtora roku na rynku (!) wersji systemu operacyjnego. Parafrazując klasyka, ekipa z Redmond zajmująca się Windows 8.1 Spring Update bohatersko walczy z niedogodnościami, których nie znają użytkownicy konkurencyjnych systemów.
Microsoft traktuje dziś użytkowników Windows 8.1 jak płacących betatesterów
Windows 8.1 to eksperyment, który się nie powiódł. Świadczy o tym chociażby (mizerna) popularność tej wersji okienek, która przyjmuje się wolniej, niźli poprzednie edycje. Popularny software, taki jak chociażby VLC i przeglądarka Firefox powstaje albo w bólach, albo wcale. Oczywiście Microsoft postawił wszystko na jedną kartę, i teraz będzie pompować w kafelki kolejne worki z dolarami, tak jak to od lat robi w przypadku Binga - po wprowadzeniu takiej rewolucji w systemie operacyjnym, który opanował świat, trudno się wycofać.
Owszem, pulpit jest dostępny, ale nie oszukujmy się - dziś Microsoft myśli kafelkami, a okna zeszły na drugi plan. Kupiłem ten system i czuję się oszukany, bo to nie jest kompletny produkt. Do tego mam przekonanie graniczące z pewnością, że w przyszłości wraz z adopcją Windows 8.1 przez użytkowników (Microsoft ma na to czas i pieniądze, nie spieszy mu się), twórcy softu zaczną powoli wycofywać się z tworzenia aplikacji dla klasycznego pulpitu, a ja zostając w ekosystemie Microsoftu zostałbym na lodzie. Używane dziś przeze mnie aplikacje zastąpią pełnoekranowe, przystosowane pod interfejs dotykowy pozycje z Windows Store.
Jako użytkownik źle się z tym czuję i się w tym gubię
Windows 8.1 z intefejsem Modern UI cierpi na ten sam problem, co androidowe tablety z podłączoną klawiaturą i myszą: można to obsługiwać za ich pomocą, ale nie będzie to ani wygodne, ani szybkie. Windows 8.1 idzie w filozofię “touch first”, ale dla kogoś, kto komputer traktuje nie jako terminal rozrywkowy, a narzędzie pracy, nie jest to komfortowe rozwiązanie. Oczywiście rozumiem, czemu Microsoft to robi i rozumiem, dlaczego wprowadza to w taki, a nie inny sposób - nie znaczy to jednak, że mi jako użytkownikowi i klientowi się takie podejście podoba.
Sprzęt elektroniczny ma działać, a ja już nie mam czasu uczyć się nowego interfejsu i zmieniać swoich nawyków, skoro i tak efekt nie będzie zadowalający. Byłem do tej pory w stanie wybaczyć Windowsowi brak stabilności, porąbany system aktualizacji i inne duperele, bo praca na oknach była po prostu… szybka. Jeśli jednak Microsoft chce zrobić z okienek soft dla casualowego konsumenta, to ja zmieniam lokal. Skoro i tak mam po blisko dwóch dekadach uczyć się obsługi komputera od nowa, to przejdę do tak zachwalanej przez pół internetu konkurencji.
Od długiego czasu biłem się z myślami o zakupie Maka, ale przekonał mnie do tego dopiero Microsoft wespół z Facebookiem
Mój związek z Windows 8.1 trwał siłą rozpędu, ale półtora rok temu w naszej relacji coś zaczęło się psuć. Czarę goryczy przelała tutaj... aplikacja Facebooka. Po prostu niedopuszczalne jest, żeby program do obsługi najpopularniejszego serwisu społecznościowego świata nie wyskakiwał w wyszukiwarce sklepu z aplikacjami, bo domyślnie włączone są jakieś filtry. Sam program pojawił sie pół roku temu (i tak rok za późno…) i po jego pobieżnym przejrzeniu stwierdziłem, że całe to Modern UI po prostu nie trzyma się kupy.
Microsoft zachęca mnie, żeby przerzucić przeglądanie kart w Chromie na rzecz właśnie kafelkowych aplikacji, ale korzystanie z takiego fejsa to po prostu udręka! Po pierwsze, nigdzie nie widziałem tam możliwości wyświetlania najnowszych postów (domyślne jest to nieszczęsne top stories), a po przejściu do modułu Messengera zauważyłem, że okno z listą rozmów przewijam normalnie, ale już okno wiadomości ma odwróconego scrolla. Oczywiście bez możliwości zmiany. Pewnie jedno i drugie to “nie bug, a feature”, ale ja za takie “ficzery” serdecznie dziękuję, bo to nie koniec niedoróbek.
Postanowiłem więc wyprzedzić zmiany w windowsowym świecie
Takich rzeczy jest mnóstwo - ot, chociażby we wspomnianym Facebooku jak wcisnę kombinację klawiszy Ctrl+Enter, która powinna dzielić treść wiadomości na dwa akapity, enter dodawany jest na końcu wiadomości - niezależnie od tego, gdzie umieściłem kurosr. Nie byłoby to pewnie problemem, jeśli mógłbym dalej korzystać z klasycznego Messengera dla pulpitu, ale Facebook postanowił ubić ten projekt, a użytkownikom pozostała tylko kafelkowa aplikacja. Tylko czekać, aż zniknie reszta moich programów i powróci w ubogiej i karykaturalnej wersji dotykowej.
Mając wizję tego, że lada moment moje środowisko pracy zmieni się nie do poznania, rozpocząłem poszukiwanie alternatywy, a takie są zaledwie trzy: Chromebook, jakiś Pingwin i sprzęt Apple. System Google naprawdę kusi prostotą, ale do mojej pracy nie byłby wystarczający; w linuksowych systemach nie pasuje mi natomiast konieczność grzebania w bebechach i kernelowania jąder (czy jakoś tak…), a cały internet straszy groszym czasem pracy na baterii, niż w przypadku Windowsa na tym samym sprzęcie.
Kierunek: OS X
Względna bezobsługowość, tak jak i możliwie długa praca z dala od gniazdka są dla mnie w komputerze priorytetem. Z tego względu zdecydowałem się na wymianę nie tylko oprogramowania, ale też całego hardware’u. Jak można się domyślić, komputer to dla mnie głównie maszyna do pisania, więc padło na najbardziej podstawową wersję komputera przenośnego od Apple, czyli ostatniego MacBooka Air 13 mid-2013.
Co by nie mówić, MacBook Air to naprawdę świetny sprzęt. Można nie przepadać za OS X (sam się do dzisiaj z nim gryzę), ale realna cena poniżej 5 tysięcy za laptopa, który wytrzyma 12 godzin pracy na zasilaniu bateryjnym, to po prostu coś niespotykanego w windowsowym świecie. Co więcej, taki Air działa też zdecydowanie szybciej na takich samych podzespołach, co sprzęt z softem Microsoftu.
Upadł mit, że Maki są drogie!
Kilka lat temu nie zdecydowałbym się na MacBooka, bo podatek od luksusu był na nim zbyt wysoki. Teraz okazuje się jednak, że to Ultrabooki z Windowsem są cholernie drogimi gadżetami. Podobnej klasy komputer z Windows, co MacBook Air od Apple - pod względem gabarytów, wydajności i czasu pracy - kosztuje dziś o kilkadziesiąt procent więcej od urządzenia Apple. Świat na głowie staje? Najwyraźniej.
Ultrabooki z Windowsem cierpią zresztą dziś na kryzys tożsamości - producenci pakują w nie ekrany dotykowe o fenomenalnej rozdzielczości z myślą o Modern UI, ale… to się nie sprawdza! Laptop bez warstwy dotykowej jest lżejszy, a przy 13 calach rozdzielczość większa niż 1080p staje się nieużywalna. Kto jednak by na to patrzył, skoro świetnie lepsze parametry wyglądają na ulotce reklamowej?
Tonący brzytwy się chwyta?
Domyślam się oczywiście, że Microsoft poszedł w interfejs Modern UI, żeby zunifikować wygląd swojego oprogramowania na wszystkie możliwe platformy - telefony, tablety, komputery i konsole. Wiem też, że inwestuje w soft instalowany lokalnie, żeby przywiązać użytkowników do swojego środowiska - w końcu dostęp do webaplikacji można mieć z każdego urządzenia z niemal dowolnym systemem, a dedykowane aplikacje Microsoftu są tylko na pobłogasłowionym przez Nadellę sprzęcie.
Niestety, swoim podejściem Microsoft wylał - przynajmniej w moim przypadku - dziecko z kąpielą. Zamiast przyzwyczaić mnie do swojego nowego ekosystemu, odstraszył mnie na tyle, że uciekłem do konkurencji. Obawiam się jednak, że gigant z Redmond wliczył sobie to w koszty, bo na moje miejsce będzie miał kilkudziesięciu innych użytkowników, którym za rok, dwa czy pięć będzie jeszcze trudniej wypisać się z microsoftowego świata, niźli mi teraz.
Cóż, witamy w świecie post-PC, gdzie Apple radzi sobie z okienkami lepiej niż Microsoft!
PS Oczywiście wbrew zapewnieniom fanbojów, OS X wcale nie jest systemem idealnym, a patrząc świeżo po przesiadce na pewne propozycje Apple dotyczące obsługi Maka otwiera mi się w kieszeni nóż - ale to już temat na zupełnie osobny wpis.
PPS Mój rozwód z Microsoftem nie jest nadal pełny, ponieważ Windows to ciągle jedyna sensowna platforma do gier... ale do tego celu mam stojące w domu pudło, a w komputerze do pracy nie muszę na to zwracać na szczęście uwagi.