Dziesiąty rok zakupów Marka Zuckerberga - kogo kupuje Facebook i po co?
Za każdym razem, kiedy Mark Zuckerberg sięga do portfela i włącza do swojego portfolio kolejną usługę czy aplikację, internet wrze. Dyskutują na ten temat eksperci, analitycy, pracownicy zainteresowanych firm i oczywiście ich klienci. Wczorajsze przejęcie WhatsAppa nie było pod żadnym względem inne – szybka decyzja, grube pieniądze i, jak się okazuje, spora konkurencja. Jak było jednak w poprzednich przypadkach i czy Facebook rzeczywiście psuje wszystko, za co się zabierze?
Pomimo zaledwie dziesięcioletniej historii firmy, lista przejętych podmiotów jest naprawdę imponująca i obejmuje prawie 50 pozycji. Niestety kwoty transakcji zostały ujawnione jedynie w pojedynczych przypadkach, więc oszacowanie łącznej wartości „cudzej” własności intelektualnej wprowadzonej w ten sposób jest niemożliwe. Jest jednak kilka przypadków, którymi szczególnie warto się zająć.
Czasy, gdy to Facebook był celem
Jak łatwo się domyślić, przez pierwsze lata Facebook niespecjalnie szalał z zakupami. Od momentu założenia w 2004 roku, aż do 2010 roku, dokonano zaledwie czterech przejęć. W tamtych czasach to raczej Facebook był jednym z celów zakupów – początkowo za 10 milionów, potem za 75 milionów, a w kolejce ustawiali się tacy gracze jak Google, MySpace, Viacom, Yahoo, AOL czy w końcu Microsoft, który choć nie chciał od razu kupować całej firmy, wycenił ją w 2007 roku na 15 miliardów dolarów.
Po sześciu latach od pojawienia się w sieci maszyna zakupowa ruszyła z pełną mocą – szeregi Facebooka wzbogacił m.in. Contact Importer firmy Octazen (wyszukiwarka znajomych), aplikacja do zarządzania zdjęciami Divvyshot, ShareGropu, Nextstop, Chai Labs, Hot Potato oraz Drop.io. W ręce Zuckerberga trafiła także domena FB.com, wyceniona na ponad 8 milionów dolarów oraz należące do Friendstera patenty, warte ponad 40 milionów (większość zapłacono w akcjach FB).
Z tego zestawienia najciekawsze dla użytkownika końcowego były prawdopodobnie dwie pozycje. Po pierwsze Divvyshot, czyli aplikacja i cały serwis umożliwiający błyskawiczne udostępnianie wykonanych telefonem zdjęć i ich prezentację w atrakcyjnej formie wybranej grupie znajomych. Program był na rynku zaledwie rok i zdążył zaskarbić sobie sympatię jedynie (jak na dzisiejsze czasy) 40 000 użytkowników, ale mimo wszystko częściowo dzięki niej i jej twórcom albumy FB wyglądały w kolejnych latach tak, a nie inaczej. Jaki wpływ miało przejęcie przez FB? Dość znaczący – po kilku tygodniach od załatwienia wszystkich formalności Divvyshot został wyłączony, a aplikacja usunięta z Apple AppStore.
Nie inaczej wyglądała historia z konkurentem Foursquare – Hot Potato. Firma, która jako startup w pierwszej turze finansowania zebrała 1,5 miliona dolarów, za 10 milionów trafiła w ręce Facebooka, który nie czekał zbyt długo z wyjęciem wtyczki i stworzeniem własnego rozwiązania opartego na HP – Facebook Places.
Trzecią firmą, której osiągnięcia zostały „wtłoczone” w Facebooka w 2010 był ShareGrove, dzięki któremu możliwe było powstanie rozbudowanych prywatnych grup dla użytkowników portalu. Tutaj też zdecydowano się na bezpardonowe wyłączenie wszystkich opcji dla dotychczasowych użytkowników.
Na deser został Chai Labs – ich platforma została wykorzystana do stworzenia Stron na Facebooku oraz rozszerzenia możliwości Facebook Places.
W tamtych przypadkach nie było to jednak prawie żadnym problemem – liczba klientów wszystkich tych firm była na tyle niewielka, że – w połączeniu z ich krótką obecnością na rynku – nikt specjalnie po nich nie płakał. Przy kolejnych przejęciach sprawa nie zawsze jednak wyglądała aż tak dobrze.
80 milionów użytkowników? Trudno!
W 2011 Facebook, po latach uśpienia, również nie próżnował. Jego łupem padła m.in. firma odpowiedzialna za mobilną aplikację multi-społecznościową Snaptu. Około 70 milionów dolarów przysłużyło się rozwojowi mobilnej aplikacji Facebooka, dla zwykłych telefonów komórkowych (Facebook for Every Phone). Tym razem użytkownicy, których było około 80 milionów, nie byli jednak szczególnie zachwyceni faktem, że po kilku miesiącach Snaptu najpierw ograniczyło, a potem całkowicie wycofało swoją aplikację. Szczególnie, że jej następca, zamiast dostępu do wielu sieci społecznościowych, oferował dostęp do tylko jednej – wiadomo jakiej.
Mijały kolejne miesiące, a portfolio Facebooka wzbogacało się o kolejne firmy – MailRank, Fiend.ly, Strobe, Gowalla, aż przyszedł kwiecień 2012 i świat chwycił się za głowę. Za nieco ponad roczną aplikację mobilną, która nie posiadała nawet wersji przeglądarkowej, Zukerberg zapłacił okrągły miliard dolarów.
Facebook popsuł Instagrama? Wprost przeciwnie
Chodziło oczywiście o Instagram – oprogramowanie, czy raczej sieć społecznościową, pozwalające na prostą obróbkę zdjęć i udostępnianie ich znajomym. Teraz jednak nie można było po prostu wchłonąć firmy i jej rozwiązań, przyklejając tylko nowy znaczek. Portal był zbyt rozpoznawalny, zbyt medialny, a reakcje użytkowników na samą wiadomość o przejęciu – wręcz histeryczne. Niemal każdy kto postanowił zabrać głos w dyskusji na ten temat, był przekonany, że FB zrujnuje Instagrama i w końcu wszyscy uciekną do jednego z szybko powstających klonów.
Błąd. Instagram zachował przynajmniej pozorną niezależność od Facebooka, wprowadzając nowe funkcje i usprawnienia, które choć często „dyskretnie” były wymierzone w konkurencję FB, nigdy nie psuły wrażeń z użytkowania. Niech potwierdzą to wyniki – pierwsze 50 milionów użytkowników zarejestrowało się w Instagramie dopiero po 19 miesiącach. We wrześniu 2013 okazało się, że tym razem na osiągnięcie takiego samego wyniku było potrzeba prawie trzy razy mniej czasu (7 miesięcy).
Jedynym co mogło naprawdę dotknąć użytkowników było wprowadzenie reklam do aplikacji, ale po pierwsze nie są specjalnie złe, a po drugie ktokolwiek uważający, że darmowa aplikacja jest w stanie utrzymać się na rynku przez jakikolwiek dłuższy czas i wszelkie formy zarabiania na nich są próbą bezwzględnego „dojenia” użytkowników, powinien zastanowić się na czym te produkty mają w takim razie zarabiać. Czy z Facebookiem czy bez, Instagram musiał w końcu zacząć przynosić pieniądze.
Mali gracze za wielkie pieniądze
Na kolejne głośne przejęcie nie musieliśmy czekać zbyt długo. W czerwcu do zespołu Facebooka dołączył… face.com, odpowiedzialny za rozwiązania umożliwiające rozpoznawanie twarzy na zdjęciach. W krótkich słowach – 100 milionów trafiło do kieszeni właścicieli i biznes został całkowicie zwinięty. Pozostała jedynie zaślepka na stronie i napisana małą czcionką informacja o przejęciu przez FB i skupieniu się wyłącznie na rozwiązaniach dla tej firmy.
I od tego czasu, aż do przejęcia WhatsAppa, było o przejęciach nieco ciszej, choć oczywiście zarząd firmy nie próżnował. Parse, Spaceport, osmeta, Onavo czy Branch – wszystkie z nich trafiły pod skrzydła Facebooka i wszystkie spotkał (lub prawdopodobnie spotka) dokładnie ten sam los – dostęp do nich zostanie odcięty (jak np. w przypadku Onavo), a w sieci pozostanie po nich jedynie nieaktywna i nieaktualizowana strona internetowa.
Śledząc historię zakupów Facebooka nietrudno dojść do wniosku, że duże przejęcia nie są jego domeną z jednego prostego powodu – braku możliwości wygodnego wyłączenia usługi/aplikacji i włączenia jej pełnej lub częściowej funkcjonalności do swojego serwisu. Dlatego dominującą część listy okupują startupy, o których pierwszy raz większość społeczeństwa usłyszała przy okazji… przejęcia przez FB.
Tym bardziej, że przy wielkich firmach zawsze znajdzie się ktoś, kto wywinduję cenę w górę. Chociażby Instagram trzeba było walczyć z Twitterem, a o WhatsAppa z (podobno) Google. Dlatego m.in. te przejęcia zakończyły się tak astronomicznymi cenami.
Gdyby tylko się udało...
Nie da się przy tym jednak nie zauważyć, że Facebook lubi od czasu do czasu kupić po prostu swojego konkurenta. Tak było w przypadku Instagrama, tak było w przypadku WhatsAppa i tak miało być w przypadku kilku innych aplikacji.
Jeszcze w 2008, czyli przed epoką wielkich zakupów, Facebook za niesamowicie duże wtedy (jak na swoje możliwości) pieniądze próbował kupić... Twittera - dziś jedną z największych sieci społecznościowych, choć opartych na wyraźnie innym niż FB modelu. 500 milionów dolarów okazało się być jednak niewystarczająco atrakcyjne dla właścicieli Twittera, który po wejściu na giełdę wyceniany jest na ponad 20 miliardów dolarów.
Lata mijały, stawka szła w górę, a w 2013 na rynku pojawiła się kolejna konkurencja dla FB, a zwłaszcza jego komunikatora. Młodzi wybrali bowiem Snapchata, który pozwalał na przesyłanie wiadomości z opcją ich automatycznego usuwania. Propozycja Facebooka? 3 miliardy dolarów. Odpowiedź Snapchat: Nie. Pozostała więc próba rywalizacji z młodą platformą we własnym zakresie (m.in. za pośrednictwem prywatnych wiadomości w Instagramie), ale niestety prawdopodobnie nie przyniosło to większych sukcesów. Dla porównania, Hotmail, z milionami użytkowników, został kupiony przez Microsoft za... 400 milionów dolarów. Prawie 10 razy mniej.
Jak wyglądałby teraz rynek portali społecznościowych, gdyby w 2008 udało się kupić Twittera, a teraz Snapchata? Czy pozostawiono by je przy życiu jako niezależne aplikacje, czy może pozbyto się ich niewygodnych części tak samo, jak w przypadku zdecydowanej większości zakupów Facebooka? Na te pytania niestety nigdy nie poznamy odpowiedzi...
Zdjęcie Facebook CEO Mark Zuckerberg pochodzi z Shutterstock