Nie wierzę, że fabula drugiego sezonu "House of Cards" nie opierała się danych Netfliksa (uwaga spoilery)
Drugi sezon House of Cards. Oto, czego się nauczyłam
Przeczytaj również naszą drugą recenzję: Drugi sezon "House of Cards" to wybitny, o ile nie najlepszy serial tv w historii (uwaga spoilery)
- na świecie istnieją tylko dwie potęgi - władza i pieniądze. Frank twierdzi, że władza jest większą, jego oponenci, że władza przemija, pieniądze nie.
- można mordować nawet swoje byłe kochanki, tylko tak, by nie można było tego udowodnić;
- im więcej osób mordujesz, tym szybciej zostaniesz prezydentem (nie musisz czekać na wybory);
- ludzkie uczucia, takie jak miłość, przyjaźń czy poczucie moralności są dla słabych ludzi, najlepiej nie mieć uczuć;
- najlepiej być bezwzględnym, podszytym socjopatą skurczybykiem z umiejętnością zachowania pozorów przystosowania do norm społecznych;
- można manipulować i kłamać do woli, o ile prowadzi to do zdobycia władzy lub spełnienia innego, obranego wyższego celu;
Chyba już wiecie, co sądzę o serialu House of Cards.
Jest wtórny do bólu, łatwo odnaleźć w nim ogromne inspiracje innymi, niedocenionymi, choć genialnymi serialami, w zasadzie jest nudnawy, a nawet pierwszy odcinek drugiego sezonu z dosyć mocnym, według większości widzów, zwrotem akcji wcale nie był taki niespodziewany.
House of Cards to wypadkowa algorytmów, to serial, który idealnie wprowadza widzów w przyszłość seriali wysokobudżetowych. Tworzonych we współpracy z algorytmami i przy analizie gustów.
Według danych Procera, w trakcie 6 do 8 godzin od premiery House of Cards, 15% subskrybentów Netflixa obejrzało pierwszy odcinek House of Cards, w Skandynawii 6%. W tym samym czasie pierwsze 5 odcinków serialu - czyli te, które fizycznie można było obejrzeć we wspomnianych czasie - odnotowały również sporą aktywność.
Nic dziwnego. Pierwszy sezon House of Cards, serialu tworzonego nie przez stację telewizyjną, ale przez internetowego dostawcę treści, musiał się przyjąć. Pamiętam reklamy w Nowym Jorku na Times Square obok reklam Samsunga i innych gigantów - Netflix zaiwestował w House of Cards i udało się. Serial podbił świat.
Nie dziwne więc, że na walentynkową premierę sezonu drugiego czekano jak na szpilkach - widzowie znają już serial.
House of Cards jest wyjątkowy z jeszcze jednego powodu. Netflix tworząc sezon pierwszy był niemal pewien, że serial ten odniesie sukces. Wiedział, że prace Davida Finchera oglądają się chętnie, że Kevin Spacey występuje w popularnych produkcjach i jest lubiany przez widzów i że oryginalny, brytyjski “House of Cards” przyjął się u lokalnych widzów, którzy w wielu aspektach mają gust podobny do Amerykanów.
Netflix, z ponad 33 milionami subskrybentów w Stanach Zjednoczonych, którzy wchodzą w bardzo mierzalne interakcje z treściami, ma dane, o jakich wszystkie stacje telewizyjne prócz HBO mogą tylko pomarzyć. Netflix wie, jak widzowie reagują podczas oglądania, co lubią, co przewijają, z czego rezygnują, które rekomendacje im się podobają, zna też wiek i płeć widzów… I dlatego trailery pierwszego sezonu House of Cards puszczane widzom Netflixa miały różne wersje. Fani Spacey’a dostawali trailer ze Spacey’em, kobiety oglądające typowo “kobiece” materiały widziały trailery z zarysowanymi kobiecymi postaciami House of Cards i tak dalej.
Netflix wie nawet, jakie zwroty akcji lubią widzowie, w którym momencie powinny one nastąpić. Dane z kilkudziesięciu milionów kont pozwoliły zarysować charakter idealnego hitu - takiego, który ma ogromne szanse na sukces.
To nie tak, że maszyny napisały i nagrały “House of Cards”. One jednak potwierdziły, że Fincher, Spacey i historia się sprawdzą, nakreśliły klimat i dynamikę, a pewnie nawet pomogły w kształtowaniu scenariusza i wyborze genialnych scen.
Oglądając drugi sezon “House of Cards” ciężko uwierzyć w słowa Netflixa o pozostawieniu wszystkich decyzji o serialu twórcom i o tym, że Netflix wybiera ekipę i tematykę i tak to zostawia.
Ciężko, bo śledząc rozwój wydarzeń w samym serialu i wokół niego można dojść do dosyć dziwnych wniosków. Już po pierwszym odcinku i to bez specjalnych algorytmów.
Na przykład o Zoe Barnes, która ginie w pierwszym odcinku. Barnes nie była lubianą postacią. W sieci roiło się od komentarzy, w których widzowie wyrażali swoje negatywne opinie o serialowym charakterze. Netflix na pewno przeanalizował to i wiedział doskonale, że Barnes i wątki wokół niej nudzą/denerwują widzów. Netflix doskonale też zdaje sobie sprawę z tego, że w pierwszym odcinku nowego sezonu trzeba “przywalić z grubej rury”, a nie zanudzić i że Frank Underwood jest tak intrygującą postacią dlatego, że jest czarnym charakterem. Czarnym, ale po którym nikt raczej nie spodziewałby się pobrudzenia rąk zabójstwem. Poza tym cały serial opiera się na założeniu, że widzowie zafascynowani są złem i intrygami.
Underwood zabił więc Barnes. Z serialu pozbyto się niemożliwego do polubienia charakteru, w uzyskano efekt zaskoczenia, uwiarygodniono postać Underwooda jako człowieka zdolnego posunąć się do wszystkiego i - tak zwyczajnie - zrobiono buzz wokół pierwszego odcinka. Zwłaszcza w mediach społecznościowych.
Zrobiono to tak umiejętne, że aż niewiarygodnie.
Inny przykład? Wprowadzenie do fabuły hakera, który magicznie włamuje się do baz danych operatora komórkowego, ma dostęp do danych wszystkich a bonentów i jest stereotypowym przykładem hakera-no life’a, co pięknie wypunktował Gizmodo. Wątek jest nieco dziwny i czasem wręcz absurdalny na tyle, by podejrzewać, że wrzucono go w serial, ponieważ afery z NSA, Snowdenem i szpiegowaniem wciąż nie wybrzmiały i ludzie obawiają się szpiegowania. I dlatego, że intryguje ich całe to środowisko.
Nie chcę bardziej spoilerować, ale momentów, w których miałam wrażenie, iż wyłoniły się z przewidywalnych przepaści algorytmów i analiz innych seriali i filmów w trakcie oglądania drugiego sezonu House of Cards było mnóstwo.
Mimo wszystko - choć nie przypadł do gustu - House of Cards jest hitem. Genialnym, bo idealnie zbierającym to, co w ostatnich latach w serialach najpopularniejsze - szare, a nawet czarne charaktery wywołujące w widzach mieszane emocje, podziw połączony z obrzydzeniem, filmową wielowątkowość, walkę o władzę i wstawki z niecodzienną narracją, choć w drugim sezonie już rzadsze.
Dlaczego wypisałam “lekcje” płynące z “House of Cards”? Bo świetnie pokazują ‘clue’ serialu.
Większości z nas imponuje sukces i większość z nas ma czasem pragnienie by być jak Underwood, a tematyka ta, jeśli się przyjrzycie, jest wręcz idealna do tworzenia cytatów i wrzucania zajawek w media społecznościowe i inne Tumblery.
Nie uwierzę, że to zasługa tylko i wyłącznie zatrudnienia odpowiednich osób.
Przeczytaj również naszą drugą recenzję: Drugi sezon "House of Cards" to wybitny, o ile nie najlepszy serial tv w historii (uwaga spoilery)