Lenovo, kupując od Google Motorolę, otworzyło sobie drzwi do wielkiego świata rynku mobilnego
Utworzenie specjalnego oddziału zajmującego się produkcją urządzeń mobilnych okazało się być jedynie jednym z wielu kroków podejmowanych przez Lenovo w ramach walki o ten segment rynku. Zaledwie kilkanaście godzin później poznaliśmy kolejny, o wiele poważniejszy – przejęcie słynnego amerykańskiego producenta – Motoroli.
Przedstawiciele chińskiej korporacji od dawna wspominali już o tym, że jeśli zakup istniejących już firm zajmujących się produkcją smartfonów będzie posunięciem rozsądnym i niezbędnym do dalszego rozwoju, nie będą bali się wyłożyć na stół nawet większych sum. Plotkowano m.in. o próbach przejęcia BlackBerry (te plotki okazały się być akurat jak najbardziej zgodne z prawdą), działu mobilnego NEC czy nawet HTC. Ostatecznie jednak dziś rozwiano wszelkie wątpliwości.
Tym samym twórcy takich hitów jak chociażby legendarna V3, seria Droid czy całkiem współczesne Moto X oraz Moto G, nie zagrzali zbytnio miejsca w szeregach Google. Od oficjalnego potwierdzenia podpisania umowy pomiędzy Motorola Mobility a gigantem z Mountain View, opiewającej na 12,5 miliarda dolarów do dziś minęły nieco ponad dwa lata (sierpień 2011), natomiast od faktycznego przejęcia – około 18 miesięcy (maj 2012).
Kwota transakcji jest przy tym stosunkowo niewielka jak na tak istotne przejęcie, szczególnie w porównaniu do tej, którą musiało zapłacić Google. Stan konta chińskiej firmy pomniejszy się o dokładnie 660 milionów dolarów. Oprócz tego Amerykanie wejdą w posiadanie akcji Lenovo wartych 750 milionów dolarów, a w ciągu trzech następnych lat do całej transakcji dopłaconych zostanie dodatkowo 1,5 miliarda dolarów. Łącznie Motorola Mobility kosztowała więc 2,91 miliarda dolarów.
Patenty, marka i operatorzy
W ramach porozumienia w rękach Google pozostanie „zdecydowana większość patentów”, które – zgodnie nawet z początkowymi założeniami firmy z Mountain View – mają nadal służyć „do obrony ekosystemu Androida”. Nie będzie jednak większych ograniczeń w kwestii wykorzystywania ich przez Lenovo. Właściciela zmieni natomiast 2000 patentów, marka i znaki towarowe Motorola Mobility oraz większa część oddziałów firmy. Na swoich stanowiskach mają pozostać wszyscy najwyżsi rangą pracownicy i, co najważniejsze, nazwa Motorola nie zostanie porzucona, choć w tej kwestii szczegółowe plany mają dopiero zostać podane do publicznej wiadomości.
Co ciekawe, nie należy do nich dział Advanced Technology and Projects, odpowiedzialny za rozwój najciekawszych projektów, wliczając w to m.in. Project Ara. Ten zespół ma być według nieoficjalnych informacji włączony do oddziału zajmującego się Androidem, gdzie nadal będzie prowadził swoje dotychczasowe prace.
Nie wiadomo dokładnie kiedy umowa dojdzie do skutku. Musi być ona zaakceptowana przez odpowiednie urzędy zarówno w USA, jak i w Chinach. W specjalnej wiadomości wystosowanej do pracowników Motoroli, CEO Google, Larry Page, napisał wprost:
Kosztowna czarodziejska różdżka
Na dość istotne pytanie „po co”, Lenovo odpowiedziało dość szybko i trudno powiedzieć, że takich właśnie odpowiedzi nie można się było spodziewać. Przede wszystkim Lenovo z miejsca, po złożeniu jednego (lub kilku) podpisów stało się trzecim graczem na rynku Androida w USA. Tam, gdzie przebicie się własnymi siłami byłoby bardzo trudne lub praktycznie niemożliwe. Pisząc wcześniej o Lenovo w tym segmencie, wielokrotnie zastanawiałem się w jaki sposób Chińczycy będą próbowali zyskać poważanie jako marka nie tylko produkująca laptopy, ale również smartfony, szczególnie na rynkach dojrzałych, gdzie cena gra tylko jedną z wielu istotnych ról. Odpowiedź jest prosta – powtórzenie schematu ThinkPadów.
Nie do przecenienia są także kontakty z operatorami, które były również jednym z największych znaków zapytania, jakie można było postawić przy planach globalnej ekspansji Lenovo. Rozpoznanie, przygotowanie i nawiązanie odpowiednich kontaktów jest procesem czasochłonnym, a ten rynek nie cierpi zwlekających. I choć Motorola nie ma może takich stosunków z sieciami komórkowymi jak inni wielcy producenci, Lenovo udało się po raz kolejny - przynajmniej częściowo - rozwiązać jeden ze swoich największych problemów. Ot tak.
Pozostałe powody? Oczywiście patenty związane z urządzeniami i rozwiązaniami mobilnymi, których Lenovo, jako młodemu graczowi na tym rynku może brakować, gotowa obecna i prawdopodobnie przygotowana kolejna generacja pozytywnie przyjętych przez rynek smartfonów i doświadczenie oraz znajomość specyfiki rynków dojrzałych, takich jak USA czy Wielka Brytania.
Dobry biznes dla obu stron (z haczykiem)
I choć można by stwierdzić, że Google oddało Motorolę za śmieszną kwotę, to przy dzisiejszych realiach rynkowych to posunięcie wcale nie jest pozbawione sensu. Tak naprawdę Google nigdy nie potrzebowało działu sprzętowego Motoroli – mogło go chcieć, ale nie było to koniecznością. Siłą Androida i kanałem dochodów Google nie są bezpośrednio sprzedane urządzenia, a wszystkie urządzenia z Androidem jakie trafią na rynek. Nie ważne, czy będą od Samsunga, LG, HTC czy kogokolwiek innego, kto oferuje na swoich telefonach czy tabletach system w wersji wspieranej przez Google. Przy liczbie sprzedanych telefonów Motoroli i marży, szczególnie na ostatnich produktach, było widać, że na bezpośrednim zysku ze sprzedaży urządzeń Google nie zależy. To ma robić kto inny.
Nie musi mu także zależeć na tworzeniu urządzeń wzorcowych, jak niektórzy postrzegali plany związane z Motorolą. Nie, Motorola, choć pokazała kilka ciekawych urządzeń, nie stworzyła „dominatora”, urządzenia doskonałego z Androidem, które zamiotłoby pod dywan wszystkie produkty konkurencji. Nie stworzyła, bo nie mogła, nie potrzebowała i nikomu na tym tak naprawdę nie zależało. Stworzyła solidne, tym czy innym elementem wyróżniające się telefony, które mało komu zagrażały.
Google potrzebował patentów i te patenty kupił i zachował przy odsprzedaży, a reszty trzeba się było pozbyć. Jedną z pierwszych decyzji była sprzedaż działu dekoderów. Umowa z Arris Group przyniosła Google 2,35 miliarda dolarów, więc pozostało jedynie 10. Odejmując 2,9 miliarda dolarów z biznesu z Lenovo, pozostaje około 7,1 miliarda. Czy patenty były warte nieco więcej niż 7 miliardów dolarów? W porównaniu do wyjściowych 12,5 miliarda prawdopodobnie jesteśmy o wiele bliżej ich realnej wartości, przynajmniej dla firmy z Mountain View.
Do tego dochodzi fakt, że jeśli Google planowałoby przetrzymać Motorolę dłużej w swoich szeregach, prawdopodobnie straty ponoszone z tego tytułu zaczęłyby bez problemu dopełniać kwotę obniżoną do 7,1 miliarda ponownie do wartości początkowej i wyżej, wyżej i wyżej. Choć może produkty z logo Motoroli, szczególnie w najnowszych odsłonach, były dobre i zwróciły na siebie uwagę klientów, nie miały szans na gwałtowną zmianę sytuacji działu urządzeń mobilnych, który przez kwartały przynosił wielomiliardowe straty. Dobry telefon a dobry biznes to dwie zupełnie inne sprawy.
Twórcy Androida pozbyli się więc palącego i zupełnie niepotrzebnego problemu, być może przepłacając nieco za patenty, a może – w ogólnym rozliczeniu – wychodzą przynajmniej częściowo na swoje. Cały ciężar spoczywa teraz Lenovo, które z całą pewnością jest świadome ogromnego ryzyka podejmowanego wraz z wczorajszym zakupem. Kto wie, jak długo trzeba będzie jeszcze dopłacać do Motoroli, zanim zacznie w końcu przynosić zyski i czy w ogóle kiedykolwiek zacznie je przynosić?
3 miliardy nie są więc ani szczególnie niekorzystną kwotą dla Google, ani szczególnie atrakcyjną dla Lenovo (tym bardziej, że jest to dla firmy bardzo duży wydatek). Zasoby Motoroli otworzą im wprawdzie drzwi do wielkiego świata, w którym można zarobić gigantycznie pieniądze, ale też świata, w którym bardzo łatwo się potknąć i błyskawicznie stracić wszystko – wystarczy popatrzeć na… Motorolę. Czy Lenovo wykorzysta swoją szansę?
Zdjęcia: Motorola