Małpy, pieniądze i maszyna do pisania, czyli jak zostałem dziennikarzem. A może blogerem?
Siedziałem na ławce w białostockim parku i zastanawiałem się, na co przeznaczyć otrzymane od rodzicielki pieniądze. Nabyć kolejny numer CD-Action i jeszcze iść na imprezę, czy zgodnie z sumieniem kupić podręczniki do języka niemieckiego? Ostatecznie brak uczciwości i patriotyzm zwyciężyły. Poszedłem do kiosku nucąc "Rotę" i wydałem niemal 20 złotych na ulubione pismo oraz wino, które miałem wziąć na wieczór. Jednak pała z niemieckiego na półrocze utwierdziła mnie w tym, że zamiast iść na podobne kompromisy, lepiej jest zacząć zarabiać.
W ten sposób może zacząć się krótka historia o tym, jak zostałem dziennikarzem i blogerem. Czemu wybrałem taką, a nie inną pracę? Powodów było kilka, a każdy zależał od mojego wieku. Po pierwsze, potrzebowałem elastycznego czasu pracy, gdyż musiałem chodzić na lekcje w liceum i na treningi karate. Po drugie, chciałem, by ktokolwiek mnie zatrudnił. Po trzecie, swoją pracę chciałem wykonywać ze szkoły, gdyż miałem mnóstwo przerw między zajęciami. Głównie to spowodowało, że zdecydowałem się na pisanie artykułów, a nie na przewracanie kotletów i wkładanie ich do bułek, choć to też jest pożyteczne zajęcie.
Wyjątkowo ważna była też jeszcze jedna rzecz, a mianowicie to, że chciałem mieć pracę, która umożliwiałaby możliwie najczęstsze modernizowanie komputera. Jednak jako że to wymagałoby zarabiania co najmniej średniej krajowej, postanowiłem pójść nieco na skróty i pisać artykuły dotyczące sprzętu komputerowego. Co prawda oznaczało to, że nie będę miał swojego sprzętu, tylko wypożyczony, ale naprawdę nie przeszkadzało mi, że co dwa tygodnie będę zmuszony całościowo rozbierać komputer. Wręcz przeciwnie, bardzo mi się to podobało. W końcu mogłem pracować, w dodatku robiąc coś, co wyjątkowo mi się podobało. Większość chłopców lubi samochody, ja wolałem czarną skrzynkę stojącą pod biurkiem. W wypadku moich niepowodzeń w szkole rodzice nie musieli odczytywać z niej stenogramów, by wiedzieć, co jest ich przyczyną. To była ona i te koszmarne gry. "Kiedy Ty dorośniesz?" - z perspektywy czasu widzę, że te słowa skierowane do 16-latka brzmią dosyć zabawnie.
Z pisaniem artykułów był tylko jeden problem – brak wiedzy i umiejętności. Co prawda jako moderator na forum PC Format liznąłem co nieco na temat sprzętu, jednak była to tylko teoria i to wybrakowana, dziurawa jak szwajcarski ser potraktowany CKM-em. Wiedziałem ile jakich jednostek ma dana karta graficzna i ile kosztuje, ale moja wiedza nie mogła nawet w części równać się z osobami, które pisały na portalach takich jak FrazPC, Benchmark, Nvision, PCLab, czy nieśmiertelna Egiełda (redaktorzy tego ostatniego teraz pracują w PCLabie. To dosyć zabawne, zwłaszcza że swego czasu oba serwisy prowadziły ze sobą branżową wojnę). Jako dowód swojego braku umiejętności przedstawię pewną anegdotę. Otóż gdy dotarły do mnie pierwsze części, które miałem przetestować, tak naprawdę nie wiedziałem jak je włożyć do swojej maszyny nic nie uszkadzając. Na szczęście Internet i intuicja sprawiły, że wszystko działało sprawnie. W sumie to bardziej Internet.
Jak osoba bez żadnej wiedzy i umiejętności dostała możliwość pisania artykułów? Bardzo prosto: na forum PC Formatu znalazł mnie mój rówieśnik – Kamil Błaszczyk, właściciel portalu www.Hard-PC.pl. Potrzebował on ludzi znających się na sprzęcie, którzy byliby w stanie o nim pisać. Najpierw za darmo, potem za grosze, wtedy jednak 50 złotych za artykuł były ogromnymi pieniędzmi. Była to równowartość mojego miesięcznego kieszonkowego. Dzięki pisaniu kilku artykułów każdego miesiąca mogłem zaprosić swoją drugą połówkę do kina i jeszcze po seansie coś razem zjeść. Na przykład tak wykwintne danie jak dwa zestawy w KFC. Dzisiaj może brzmieć to śmiesznie, ale dla 16-latka znaczyło to naprawdę wiele. W końcu nie musiałem prosić o nic rodziców, a jak coś chciałem, to po prostu szedłem do sklepu i to brałem. Mimo że sponsorowali mi jedzenie, dach nad głową i mnóstwo innych rzeczy, czułem się prawie dorosły. W końcu mogłem sam sobie kupować pizzę i nie przychodzić do domu na obiad, to było coś.
Jednak żeby otrzymać pieniądze, artykuł trzeba było najpierw napisać. Z rachunku prawdopodobieństwa wiemy, że gdyby posadzić przed maszynami do pisania nieskończoną liczbę małp i dać im nieskończoną ilość czasu, w końcu udałoby się im napisać Pana Tadeusza. Niestety ja po całodziennym pisaniu swojego pierwszego dzieła mogłem o nim powiedzieć tylko „dwie małpy, dziesięć minut”. Do dziś się cieszę, że potrafiłem zauważyć swoje liczne, wręcz gigantyczne braki w wiedzy oraz znajomości gramatyki i ortografii. Dlatego zachowałem się średnio uczciwie i zamiast napisać swój tekst, opracowałem go na podstawie kilku wpisów z innych stron internetowych. Po prostu przepisałem je swoimi słowami, balansując na granicy etyki i drobnego oszustwa. Przy drugim artykule zacząłem zastanawiać się, czemu to działa tak, a nie inaczej, przy trzecim poprawiałem błędy poprzedniego autora, a czwarty napisałem absolutnie sam.
Potem moja wiedza się pogłębiała, a ja mogłem pisać coraz lepsze teksty, a z czasem wymyślać własne procedury testowe oparte nie na benchmarkach, a własnoręcznie znalezionych miejscach w grach. Nie byłem tylko w stanie robić zdjęć testowanych produktów. Te pomagała mi robić moja przyjaciółka Ewa, która lepiej niż zajmować się grafiką, potrafiła chyba tylko uśmiechać się i gotować. Dobrze było mieć w kimś takim oparcie i mieć możliwość posiadania swoich, świetnych zdjęć wykonanych w chałupniczych warunkach. Pamiętam, jak podczas mojej kariery na Hard-PC pisał do mnie redaktor pewnego dużego portalu, jeden z moich autorytetów. Pytał, jakim sprzętem robię zdjęcia, bo wychodzą świetnie. Bardzo się zdziwił, gdy się okazało, że Ewa robi to najtańszym kompaktem przy akompaniamencie lampek biurowych i kartek papieru.
Będąc sprawiedliwym muszę też przyznać, że moje pisanie nie byłoby możliwe bez osób, które pisały na wymienionych wyżej portalach. Często zadawałem pytania na forach, w komentarzach do tekstu, a gdy nie mogłem doczekać się odpowiedzi, spamowałem redaktora prywatnymi wiadomościami tak długo, aż otrzymywałem to, co chciałem. Było to zachowanie skrajnie niekulturalne, ale skuteczne. I to było najważniejsze. Zresztą dzięki temu z wieloma osobami z branży znam się bardzo dobrze i pozostaje mi tylko żałować, że z dwójki polskich redaktorów posiadających największą wiedzę – Marka Czapelskiego i Ryszarda Sobkowskiego – dane mi było osobiście poznać tylko tego pierwszego, drugiego nie zdążyłem. Jednak najwięcej rad udzielili mi redaktorzy Egiełdy, zwłaszcza Krzysztof Opacki i Tomasz Niechaj, tylko z jednym z nich mam obecnie dobry kontakt. Ich nie dało się zagiąć absolutnie żadnym pytaniem, budziło to mój niemały podziw. Niemal taki sam jak ich obszerne artykuły, w których było znacznie więcej wykresów niż tekstu, a tego ostatniego też było niemało. Taka pizza-gigant ze wszystkimi dodatkami. Podwójnymi. Po prostu intelektualna uczta dla kogoś, kto interesował się sprzętem komputerowym.
Niestety Hard-PC dosyć szybko dokonał swojego żywota i przeobraził się w świetny sklep stworzony z myślą o graczach. Wówczas konieczne było znalezienie nowej pracy. Na pierwszy ogień poszedł portal PC Arena. Następnie jeszcze wiele razy zmieniałem miejsca pracy. Działo się tak z różnych powodów. Czasami powiedziałem kilka słów za dużo, niekiedy druga strona nie wywiązywała się z warunków umowy, bywało też tak, że po prostu otrzymywałem lepszą propozycję pracy. W ten sposób przewinąłem się przez redakcje takie jak FrazPC, Benchmark i PC World. Epizodyczną współpracę nawiązywałem też z PCLabem, a także bardziej głównonurtowymi mediami takimi jak Logo czy Gazeta.pl. Z kolei obecnie pracuję w piśmie PC Format, powróciłem do portalu Benchmark, ale najwięcej z nieukrywaną przyjemnością piszę dla Spider’s Web. Nie wiem czy to dużo, nie mi to oceniać. Mnie cieszy tylko, że mogę cały czas się rozwijać i zarabiać, w dodatku robiąc to co bardzo lubię. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy będzie trwał jak najdłużej.
Jednak wbrew pozorom nie jest to praca łatwa, trwająca godzinkę dziennie. Zwłaszcza na początku. Gdy startowałem w serwisie PC Arena, zaproponowano mi pracę newsmana za zawrotną kwotę 300 złotych miesięcznie za 6-7 newsów dziennie. Oczywiście okazało się, że nie mam czasu na takie zajęcie. Dlatego... znalazłem ten czas i wstawałem o 4 rano, żeby przez dwie i pół godziny napisać, co muszę. Kładłem się o północy lub o pierwszej i do tej pory zastanawiam się, jak mogłem w ten sposób funkcjonować przez rok. Większość moich dni to wyglądała tak. że od 4.00 do 6.30 pisałem newsy, potem szedłem do szkoły, biegłem na trening karate, wracałem o 21.30-22.00, jadłem kolację, myłem się i szedłem spać. A gdy nie miałem treningów, to imprezowałem, zwłaszcza w weekend. Skrajnie niezdrowy tryb życia. Udowodnił mi on też, że człowiek od 18-19 roku życia się starzeje. Ostatnio próbowałem wrócić do spania po cztery godziny, gdyż nie lubię marnowania czasu. Niestety nie dam rady zejść poniżej 6-7 godzin. Nawet gdy zadzwoni budzik to wstaję, wyłączam go i ponownie kładę się spać.
Praca w takich godzinach miała też to do siebie, że nie wiedzieli o niej moi rodzice, przez co nie zdawali sobie sprawy, że jednak potrafię co miesiąc zarobić te kilkaset złotych na newsach i artykułach po to, by potem je wydać. Do dziś pamiętam, reakcję mojego ojca na informację, że codziennie o 4.00 wstaję do pracy. "Nie wiedziałem, że okradasz kioski" było najbardziej zaskakującą rzeczą jaką usłyszałem w życiu, zwłaszcza że w mojej podbiałostockiej wsi nie było żadnego kiosku. Z kolei gdy moja rodzicielka zaczęła się interesować, skąd mam pieniądze, z poważną miną odpowiedziałem, że okradam samochody. Gdy chciała zmienić temat i spytała, kim chcę zostać w przyszłości, odpowiedziałem, że skoczkiem narciarskim. Do dziś nie wiem, która odpowiedź bardziej zbiła ją z tropu. Jestem chyba kiepskim synem.
Sytuacja poprawiła się z czasem i nie muszę już wstawać o 4 nad ranem, ale nadal zdarza mi się pracować kilkanaście godzin dziennie. Oczywiście są też dni, gdy pracuję zaledwie 3-4 godziny, ale należą one do mniejszości. Trzy redakcje, próba rozkręcenia czegoś swojego niezwiązanego z dziennikarstwem i studia dzienne na Politechnice Warszawskiej nie ułatwiają mi życia. Ale takie zawalone obowiązkami mi absolutnie odpowiada. Dzięki temu mogę zarabiać, a im więcej obowiązków, tym lepiej zorganizowany mam czas. Co prawda czasami przesadzam z obowiązkami, zwłaszcza w trakcie sesji (w tym momencie chciałbym przeprosić Benchmark za robione od kilku tygodni materiały), jednak przez 90% czasu mam ich na tyle dużo, by nie marnować czasu i jednocześnie prowadzić bogate życie towarzyskie. Jest idealnie.
Po co powstała ta notka? Przede wszystkim, żeby pokazać młodym ludziom, że jeśli macie ochotę coś robić, najważniejsze jest, by to po prostu robić. Warto pamiętać też, że nie ma lepszych i gorszych zainteresowań. Jedna osoba lubi wspinaczkę wysokogórską, druga tworzyć muzykę, a trzecia pisać. Jeżeli czujesz się na siłach, by robić to na co masz ochotę, po prostu rób to. Nie ma po co tego odkładać na jutro, bo jutro ma to do siebie, że niezależnie kiedy o nim pomyślisz, będzie dopiero dnia następnego – w przyszłości. A ludzie nie żyją w przeszłości czy przyszłości, lecz tu i teraz. A jeśli zdecydujecie się pisać, nagrywać czy robić cokolwiek innego – róbcie to. Nie bójcie się tego, że ktoś w Internecie was wyśmieje. O ile nie zrobicie z siebie skrajnych idiotów, nie ma na to szans. Prawdopodobnie na początku nikt nie będzie Was czytał/oglądał/słuchał, ale mimo to taka praca będzie dobrą bazą do rozpoczęcia pracy w mediach. Każde CV jest lepsze od pustego, serio.
Cztery małpy, półtorej godziny. Jest lepiej, ale przede mną jeszcze długa droga.
PS. Zdjęcie główne pochodzi z serwisu Shutterstock. Drugie z małpami też.