REKLAMA

Próbuję się przeprogramować

To wcale nie jest takie trudne. Wystarczy trochę samozaparcia i uświadomienia problemu.

Próbuję się przeprogramować
REKLAMA
REKLAMA

‘It seems like smartphones are reprogramming people, making them respond to bells in a manner that would embarrass Pavlov’s dog’ (źródło)

Jeszcze miesiąc temu bez smartfona, połączenia z siecią i gazyliona powiadomień dziennie czułam się niepełna, jakby ktoś unieruchomił mi rękę, a do tego zamknął w małym kantorku bez kontaktu ze światem.

To uzależnienie, na dodatek dosyć nieciekawe, bo przecież łatwo usprawiedliwić je koniecznością. XXI wiek - era smartfonów, post PC, chmur, sieci społecznościowych, załatwiania wszystkiego przez internet i wirtualnej komunikacji. Praca przez internet też nie pomaga. Skoro urządzenia są takie tanie, skoro nawet władza nasza używa iPadów, Wi-Fi jest prawie wszędzie a internet mobilny to koszt 3-4 bochenków chleba, dwóch piw w pubie czy paczki papierosów.

Zresztą, wszyscy skutecznie wpajają nam, że smartfon to konieczność, że bez internetu jak bez ręki, a ze znajomymi najlepiej rozmawiać przez Facebooka. My wierzymy, oni się cieszą i zarabiają i w zasadzie większość jest szczęśliwa. Prawie wszyscy.

Ja nie byłam. Uzależnienia mają to do siebie, że na początku sprawiają przyjemność, łatwo je uzasadniać i usprawiedliwiać przed samym sobą, jednak w końcu trzeba stanąć z nimi twarzą w twarz. Czasem jest to długi proces, a czasem moment, chwila.

Jasne, od dwóch lat żartuję, że jestem uzależniona, ale to takie głupawe żarty do okłamywania samego siebie, że przecież wiem o problemie, a jak wiem, to nie może być źle, nie?

Było. Spałam z urządzeniami, gdzieś niedaleko poduszki, tak, by łatwo było je chwycić w dłoń od razu po przebudzeniu, tak, żeby pierwsze co robię to sprawdzić powiadomienia i co działo się, gdy marnowałam czas na sen. Ba, zdarzało mi się budzić w nocy, sprawdzać godzinę i przy okazji zetknąć w powiadomienia z maila, Twittera czy innego fejsbuka, a potem zasypiać dalej.

Smartfony mnie przeprogramowały, jak w tym świetnym cytacie powyżej. Sprawiły, że na każde powiadomienie reagowałam nerwowo, sprawdzając od razu ekran, denerwując się, gdy nie mogłam zrobić tego natychmiastowo. A jeśli to cos ważnego? A jeśli przegapię, nie odpiszę na czas, nie dowiem się?! Świat się zawali!

Byłam na spacerze. Zabrałam swoje psy, było dosyć ładnie, w weekend bodajże. Idealny dzień na patrzenie w wodę i przegonienie leniwych kundli. Poza tym chciałam też trochę odpocząć od komputera i ekranów w ogóle.

Spacerując rozmawiałam z ludźmi na Messengerze, na GTalku, odpisałam na kilka maili i komentarzy, podniosłam oczy i okazało się, że przegapiłam najładniejszą część trasy i że gdy ja wpatrywałam się w ekran, to moje psy gdzieś zniknęły.

Poszłam na spacer, żeby odetchnąć od ekranów i internetu, ale tak naprawdę zmieniłam jedynie scenerię! I zawsze tak robiłam, od dłuższego czasu oszukiwałam samą siebie!

To był ten moment. Moment, w którym zobaczyłam, że muszę coś zmienić, że tęsknię za czasami spokoju bez internetu, gdy nic nie rozpraszało uwagi i miało się kontrolę nad komunikacją.

Gdy byłam młodsza i chciałam spotkać się z koleżanką, dzwoniłam do niej na telefon stacjonarny. "Dzień dobry, jest Karolina?" Gdy Karoliny nie było, to też nie był koniec świata. Oddzwoniła albo i nie, ale taka była zasada porozumiewania się - bez instant, po prostu sam messaging.

Nie to, żebym była zła na internet i smartfony. To wspaniałe narzędzia. Byłam zła na siebie, że nie potrafiłam nad sobą zapanować.

Zaczęłam od spacerów, na które po prostu nie zabierałam telefonu. To zabawne, jak wiele pięknych rzeczy spostrzega się nie nasłuchując dźwięku powiadomień i nie gapiąc się w kilkucalowy ekranik. Tu zawaliło się to stare drzewo, tam mój pies zaprasza mnie do zabawy, a niebo jest jakieś bardziej niebieskie.

Odruch sięgania do kieszeni nie dawał mi spokoju, czasem zdawało mi się nawet, że słyszę powiadomienie przychodzącej wiadomości. Teraz już powoli zanika, tak jak nieustanne wrażenie, że świat się zawali, jeśli nie sprawdzę powiadomień.

Potem zaczęłam kontrolować telefon w innych sytuacjach. Często gdy chcę się skupić, albo po prostu mam chwilę wolną i chcę odetchnąć, wyłączam synchronizację albo nawet całkowicie sieć.

REKLAMA

Jeszcze nie odzyskałam nad sobą pełnej kontroli, zdarza mi się na natychmiastowa reakcja na jęki telefonu, choć moją pierwszą myślą jest wtedy "czy świat się zawali, jeśli odpowiem za 10 minut? Przecież informowałam, że mnie nie ma i "jak coś to dzwoń". I - rzecz jeszcze niedawno nie do pomyślenia - powiadomienie czeka sobie, aż ja zdecyduję się je sprawdzić. Czasem zerka na mnie, miga diodą RGB, ale zazwyczaj to ja wygrywam.

Jestem w trakcie przeprogramowywania siebie samej. Wiem, że nie tylko ja mam ten problem. Ale wiem też, że za 5-10 lat dzisiejsi młodzi ludzie nie będą mieli punktu odniesienia z dzieciństwa, z czasów, gdy nie było się w nieustannym kontakcie. Ciekawe, czy oni też będą odczuwali brak kontroli, czy popłyną z nurtem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA