REKLAMA

Nie ma dziennikarza bez mediów społecznościowych?

Jeśli na Spider's Web wprowadzilibyśmy zasady, jakie wprowadził The Daily Telegraph, blogerzy którzy piszą codziennie generowaliby 228 tweetów każdego dnia, przy czym 84 pochodziłyby od blogerów, a 144 od prowadzących/wydawców przy założeniu dwunastogodzinnego dnia. The Daily Telegraph ma jednak około 500 reporterów, którzy zaleją niedługo Twittera masą statusów.

Nie ma dziennikarza bez mediów społecznościowych?
REKLAMA

Takie dostali wytyczne. Reporterzy The Daily Telegraph muszą być obecni na Twitterze i wyrobić średnią 1 tweeta na godzinę, natomiast wydawcy 1 tweeta na 15 minut. Ma to pomóc w przeniesieniu głównego ciężaru publikacji z papierowych wydań to internetu. Nie jest to jednak najrozsądniejszy pomysł. Można rzucić człowieka na głęboką wodę, by nauczył się pływać. Co jednak, gdy się utopi?

REKLAMA

Dziennikarze "online'u", jak często mówi się o nich w branży, coraz częściej - zwłaszcza za granicą - muszą być aktywny w mediach społecznościowych, przede wszystkim na Twitterze. Twitter to miejsce pozyskiwania informacji i miejsce, w którym buduje się swój wizerunek - pokazuje tak zwaną ludzką twarz, dyskutuje i tak dalej.

Niektórzy nawet polscy dziennikarze upodobali sobie Twittera, ale nie ma się co okłamywać. Nie każdy nadaje się do obecności w sieciach społecznościowych. Część osób czuje się w nich jak ryba w wodzie i wtedy taka obecność ma sens. Napędza ruch oraz rozpoznawalność danego nazwiska, przez co promuje sam serwis i gazetę/magazyn, dla którego pracuje dziennikarz.

Część dziennikarzy/reporterów nie odnajdzie się na Twitterze. Z prostego powodu - nie ma takiej potrzeby. Ich pracą było dostarczanie treści, zbieranie materiałów i pisanie, a nie opiniowanie w czasie rzeczywistym. Wbrew pozorom taka najcięższa, dziennikarska robota nie zniknęła - to właśnie dzięki temu coraz mniej opłacalnemu zajęciu dostajemy nowe informacje o sprawach społecznych etc., a nie tylko informacje prasowe od działów PR i to, co uda się zdobyć przez telefon i internet. A może jest inaczej?

Nakaz tweetowania w The Daily Telegraph pokazuje, jak bardzo zmienia się cała branża medialna. Dziś coraz częściej czyta się autorów, a nie wydawnictwa. Klikając w link na Twitterze nie zawsze wiadomo, czy prowadzi on do The Daily Telegraph, do The Atlantic, czy może do The Huffington Post - jeśli śledzi się autora w sieci, to przeczyta się jego tekst. Tak po prostu.

Coraz częściej gdy przeczytamy jakiś tekst, który wyjątkowo nam się podoba, klikamy w "obserwuj autora". Tak, by nie przegapić jego kolejnych tekstów, poznać opinie czy nawet podyskutować na różne tematy. Prawdopodobnie na to i na większy szum w mediach społecznościowych liczy dyrekcja The Daily Telegraph.

REKLAMA

Jednak co, jeśli dziennikarz tak po prostu, zwyczajnie i po ludzku, "nie czuje" Twittera? Czy to znaczy, że stał się gorszy w zbieraniu i opracowywaniu danych, materiałów i informacje, gorszy w dociekaniu, po prostu gorszym dziennikarzem? A co z tymi dziennikarzami, którzy tweetowaniem sprawiają więcej problemów, niż dostarczają korzyści? Czy będzie dyscyplinował ich specjalnie powołany sztab specjalistów?

Czy media społecznościowe stają się kolejną umiejętnością - bo jakby nie było sprawne poruszanie się po Twitterze czy Facebooku to umiejętność - niezbędną w pracy dziennikarza?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA