Aaron Swartz
Śmierć to zawsze temat grząski i kontrowersyjny, a przy okazji bolesny. Ciężko jednak przejść obojętnie obok historii Aarona Swartza, zwłaszcza, że opiera się ona na czymś, czego mało w dzisiejszym świecie - ideałach i pragnieniu uczynieniu świata lepszym.
Aaron Swartz był młodym człowiekiem, który od szczenięcych lat biegle poruszał się w świecie internetu i technologii. Pomagał przy tworzeniu RSS, tworzeniu Reddita a przede wszystkim był aktywistą, który inicjował działania przeciwko ograniczaniu swobód i praw w internecie. Jego internetowa grupa Demand Progress zainicjowała protesty przeciw ACTA i SOPA, a sam Swartz często podejmował działania na rzecz uwolnienia nieobjętych, ale przepadłych w machinie prawno-państwowej dokumentów, przede wszystkim naukowych.
Swartz już wcześniej dokonywał “akcji” polegających na ściąganiu plików niechronionych prawem autorskim, jednak niedostępnych za darmo i publikowaniu ich w publicznych bibliotekach oraz bazach danych. Jednak oskarżenia zostały oddalane, a sprawy rozwiązywały się w miarę pozytywnie dla Swartza. Dopiero incydent z końca 2010 i początku 2011 roku spowodował poważne problemy. Swartz stworzył prosty skrypt w pythonie, który wykrywał linki do czasopism, artykułów i publikacji naukowych w cyfrowej bibliotece JSTOR jednego z najbardziej szanowanych uniwersytetów MIT (Massachusetts Institute of Technology), a następnie je pobierał. Swartz zrobił to - bo jak tłumaczył - publikacje te powstały za pieniądze podatników, a dostęp do nich został ograniczony dla członków MIT i subskrybentów, zazwyczaj płacących. Swartz uważał, że takie publikacje naukowe powinny być ogólnodostepne bo wiedzy nie można ograniczać.
Gdy skrypt pobierający pliki został wykryty (a pobrał ich już ponad 4 miliony) MIT zablokował go oraz wyśledził Swartza. Został oskarżony o kradzież danych, przestępstwa komputerowe oraz pozyskanie danych z zabezpieczonego komputera, czyli hakerstwo, za które groziło mu nawet 35 lat więzienia i milion dolarów grzywny. Ironią jest fakt, że kilka miesięcy po pobraniu przez Swartza plików, JSTOR udostępnił ponad 4 miliony publikacji za darmo.
W zeszłym tygodniu Aaron Swartz popełnił samobójstwo, a jego ojciec, pracownik MIT, powiedział publicznie, że rząd zabił jego syna. Inni komentują, że na miejscu Swartza nie poddaliby się tak łatwo.
Im bardziej wgłębiać się w historię Aarona Swartza, tym bardziej widać, że sprawa była kuriozalna. Często komentowano ją stwierdzeniem, że Swartza oskarżono o hakerstwo, ponieważ pobrał za dużo artykułów, co równoznaczne jest z oskarżeniem o wypożyczenie zbyt wielu książek na raz z biblioteki. Ten punkt widzenia uwiarygodnił Alex Stamos, ekspert powołany do zbadania sprawy Swartza i MIT. Po śmierci oskarżonego opublikował na blogu swoją ekspertyzę, którą miał przedstawić prokuratorom. Wynika z niej, że Swartz nie popełnił żadego przestępstwa.
Sprawa wzbudziła w sieci ogromne emocje, a prokurator odpowiedzialny za oskarżenie Aarona stał się celem ataków i potężnej krytyki. Włamano się na stronę MIT, powstały strony wspominające Aarona Swartza. Temat, mimo upływu kilku dni, wciąż jest “gorący”.
I bardzo dobrze. Nie wiem, czy robienie ze Swartza bohatera jest słuszne, nie znałam go osobiście, jedynie czasem jego nazwisko przewijało mi się podczas czytania różnych tekstów w sieci. Jednak zainteresowanie oraz poruszenie, jakie wywołało jego samobójstwo pokazują, jak bardzo potrzeba rzeczy wyższych.
Walka o to, by dane były publiczne jest naiwna, ale i pożądana. Żyjemy w czasach, gdy sami chętnie oddajemy nasze dane korporacjom w zamian za usługi, w czasach, gdy wytwórnie są na tyle mocne i rządzą rynkiem, że potrafią wpływać na rządy i ustawodawstwo. W czasach, w których wmawia się nam, że nic nie może być za darmo, wszystko najlepiej objąć prawami autorskimi, bo przecież wynagrodzenie się komuś należy. W czasach, gdy pozwy patentowe służą jako broń do niszczenia konkurentów.
W takich czasach wszystko przewraca się do góry nogami, a idealistyczne podejście kwitowane jest cynicznym “i tak się nie uda”.
Smutne, że dla wielu z nas chwila zastanowienia przychodzi dopiero w takim momencie. Jeszcze smutniejsze, że wielu z zastanawiających się na tym poprzestanie. A najsmutniejsze jest to, że większości i tak to nie obchodzi.