Tomek Wawrzyczek: To cóż, że ze Szwecji, czyli Hasselblad w kilku wersach
W ostatnim tekście poświęconym fotografii omówiłem współczesny małoobrazkowy aparat kompaktowy typu lomo. Dziś przedstawiam pochodzący z końca lat 50-tych XX wieku średnioformatowy Hasselblad 500C, jeden z najbardziej znanych i cenionych aparatów, model niemal kultowy, po dziś dzień używany zarówno przez wymagających miłośników fotografii, jak i przez uprawiający zawód fotografa, czyli profesjonalistów.
O ile przedstawiony ostatnio Camerasplash to aparat niewielki, lekki, o prostej, trywialnej wręcz budowie i intuicyjnej obsłudze, o tyle Hasselblad 500C to solidna konstrukcja raczej nie zaliczająca się do lekkich, a do jego obsługi wymagane jest staranne przestudiowanie instrukcji obsługi, bo w pierwszym kontakcie z “pięćsetką” intuicja do niczego się nie przyda. Osoby nie mające dotąd do czynienia z fotografią średnioformatową Hasselblad zaskoczy niemalże wszystkim - od sposobu ładowania filmu, przez ustawianie czasu naświetlania i przesłony, po regulowanie ostrości i kadrowanie zdjęcia. Ale spokojnie - parę dni ćwiczeń, parę zniszczonych rolek filmów i można uznać się za biegłego w obsłudze przedstawianego tu aparatu. No i można ruszać w plener. Zapewniam, że rezultaty będą zaskakujące.
Hasselblad 500C to aparat dla świadomych koneserów fotografii. Początkujący smakosz fotografowania może z początku się nim zniechęcić. Robienie zdjęć tym sprzętem wymaga cierpliwości. Choćby dlatego, że aparat nie jest wyposażony w światłomierz. Jednak w rękach wiedzących czego oczekują potrafi “malować” zdjęcia o przepięknej głębi ostrości, miękkości kształtów, ukrywania rzeczy nieistotnych i precyzji wydobywania detali z kompozycji.
Kiedy przejdzie się już etap oswajania się z Hasselbladem, następuje etap ogromnej satysfakcji, niemal uwielbienia, niechęci do rozstania się z nim nawet po wielu latach. Świadczyć o tym może fakt, że ten model i jego następcy stosunkowo nieczęsto pojawiają się na rynku wtórnym (kto by chciał pozbywać się takiego aparatu?), a jeśli już się pojawią, mimo swojego wieku, ich cena, o ile sprzęt jest w stanie zadbanym, utrzymuje się na poziomie cen nowych lustrzanek cyfrowych z przynajmniej średniej półki.
Pierwszy aparat na Księżycu
Hasselblad 500C produkowany był przez szwedzką firmę Victor Hasselblad AB (www.hasselblad.com) od 1957 roku. Zastąpił dwa produkowane wcześniej modele: 1600F i 1000F. Producent zdecydował się na odważny krok i postanowił, że zamiast oprzeć konstrukcję modelu 500C na jego poprzednikach, zaprojektuje ją od nowa. Uniknięto w ten sposób przeniesienia do nowego modelu problemów występujących w starszych wersjach. Powstała dzięki temu konstrukcja, która do dziś uchodzi za jedną z najlepszych w historii fotografii. Aparaty na niej bazujące były produkowane nieprzerwanie aż do 2008 roku.
Wielką popularność hasselbladowym “pięćsetkom” przyniosły misje księżycowe Apollo - to właśnie skonstruowanym na specjalne zlecenie NASA modelem 500EL i jego następcami wykonano niemal wszystkie zdjęcia z wypraw na srebrny glob, w tym najsłynniejsze chyba zdjęcie Buzza Aldrina pozującego na powierzchni Księżyca Neilowi Armstrongowi, odbijającemu się w osłonie przeciwsłonecznej hełmu Aldrina. Reprodukcja tego zdjęcia dostępna jest między innymi na stronie http://www.awesomestories.com/assets/buzz-aldrin-moon-walk-photo.
NASA korzystała później wielokrotnie z produktów szwedzkiej firmy. Modele Hasselbladów wykorzystywanych w kosmosie można zobaczyć na stronie http://www.hasselblad.com/about-hasselblad/hasselblad-in-space/space-cameras.aspx.
Dziś można wykorzystać kapitalną analogową optykę i precyzyjną konstrukcję Hasselblada 500C i innych modeli z tej serii do robienia zdjęć cyfrowych. Producent tych aparatów wprowadził jakiś czas temu na rynek przystawkę, która zastępuje średnioformatowe kliszę matrycą. Cena przystawki jest nietuzinkowa, ale możliwości ogromne. Należy pamiętać jednak o tym, że to dopiero początek wydatków. Robienie cyfrowych zdjęć analogowymi Hasselbladami to nie pstrykanie co popadnie w dowolnych warunkach. Z racji rozdzielczości matrycy ukrytej w przystawce (dużej rozdzielczości, baaardzo duuużej, straaasznie duużej), nie ma mowy o stosowaniu kart pamięci o najprzepastniejszej nawet pojemności. Tym bardziej, że producent tego nie przewidział. Przystawka zgrywa zdjęcia bezpośrednio do komputera do niej podłączonego. (Przynajmniej tak było niedawno. Chyba, że w międzyczasie coś się zmieniło, a ja o tym po prostu nie wiem). Wyobraźcie sobie więc wyjście na ulicę celem uwiecznienia chwilowych sytuacji - nie da się z laptopem w jednej ręce i Hasselbladem z przestawką w drugiej.
Swoją drogą - łączenie sprzętu analogowego z cyfrowym jest opowieścią na dłużej. Efekty takiego małżeństwa są zaskakujące. Fascynujące niemal. To temat na osobny tekst. Jak się znam, to pewnie na kolejny.
Moja przygoda z Hasselbladem
Moja przygoda z “pięćsetką” zaczęła się ponad pięć lat temu, w okresie kiedy bardzo intensywnie zajmowałem się fotografią. Wpadłem na pomysł, żeby wejść na szersze wody analogowej fotografii. Po tygodniach przyswajania wiedzy, rozpracowywaniu o co w tym temacie chodzi, zdecydowałem się. Powiem Wam - to była słuszna decyzja. Znalazłem człowieka, który chciał przekazać swojego Hasselblada w dobre (moje) ręce. Aparat zadbany, cena akceptowalna. I zaczęło się. Musiałem, po latach rozleniwienia sprzętem cyfrowym, nauczyć się “prawdziwego” (to nie jest najwłaściwsze słowo, ale inne nie przychodzi mi do głowy) celebrowania robienia zdjęć. Opłaciło się.
Z moim Hasselbladem zwiedziłem nieco świata. Trafiło akurat z zakupem “pięćsetki”, że zacząłem intensywnie pałętać się po czelustnych przepaściach “zadupiów galaktyki”, czyli po krajach odległych i nieatrakcyjnych dla masowego turysty, ze swojej natury. Okazji do robienia zdjęć było mnóstwo. Problem polegał na tym, że do każdego zdjęcia przykładałem się średnio minimum pięć minut. Najpierw pomiar światła, potem walka z myślami, jakiej przesłony użyć, potem..., na końcu współtowarzysze moich eskapad rzucali w eter ulicy, że zostawiają mnie tu i wrócą po mnie za parę godzin, bo mają mnie dość. I mojego Hasselblada.
W zasadzie zgadzałem się z nimi. Hasselblad nie jest najlepszy do szybkiego robienia zdjęć. Niemniej po powrocie, kiedy moi współpodróżnicy zobaczyli, co Hasselblad uwiecznił, uznali chóralnie, że..., no właśnie. Że zdjęcia wyszły, że “palce lizać”.
Po tych przeżyciach tak mi się spodobało robienie zdjęć średnioformatowym aparatem, że dziś zastanawiam się poważnie na tym, czy nie spróbować swoich sił w wielkim formacie. Ale to już zupełnie inna bajka.
Kilka praktycznych porad
Receptę na posługiwanie się Hasselbladem 500C znajdziecie z łatwością w Internecie, więc pozwolicie, że pominę ten fragment praktycznych porad szerokim łukiem.
Martwiących się o dostępność filmów i o możliwość ich wywołania uspokajam - niemal każdy internetowy serwis aukcyjny oferuje sporo filmów średnioformatowych, zarówno wywoływanych w procesach automatycznych, jak i ręcznych. Jeśli posiadacie na strychu powiększalnik i zestaw do wywoływania zdjęć, to macie do wyboru niezłą paletę negatywów czarno-białych. Jeśli chcecie powierzyć wywołanie filmu innym, to szukajcie błon wywoływanych w procesie C-41. Wywołać je możecie na przykład w sieci sklepów Rossmann za niewielkie pieniądze. Niestety o zeskanowanie ich musicie już zadbać sami. Albo i stety. Bo jeśli już zdecydujecie się na fotografowanie Hasselbladem 500C, to naprawdę warto wziąć skanowanie filmów we własne ręce.
Rzucając się na osobiste skanowanie zdjęć z negatowców i diapozytywów pamiętajcie o kupnie bawełnianych rękawiczek fotograficznych (nie chcecie przecież popalcować filmów) plus w pędzelek do usuwania “paprochów” z błon filmowych i ze skanera - nie chcecie wszakże usuwać tych “paprochów” przy pomocy Photoshopa, choć i tak Was to czeka.
Kupując Hasselblada pamiętajcie, żeby dokupić światłomierz. Koniecznie! Za akceptowalną cenę można wyposażyć się w prosty światłomierz w serwisach aukcyjnych, a jeśli chcecie kupić model lepszej klasy, też z łatwością taki znajdziecie w Internecie.
Kupno nawet wiekowego Hasselblada wymaga namysłu. To dość drogi sprzęt. Warto zadbać o to, żeby sprawdzić, w jakim stanie jest oferowany egzemplarz. Najlepiej znaleźć sprzedawcę, który umożliwi Wam możliwość osobistego sprawdzenia tego, co kupujecie. Starsze modele serii 500 są wrażliwe na wstrząsy. Ich mechanika jest bardzo precyzyjna. Dlatego najlepiej kupować taki aparat z ręki do ręki. Powierzanie Hasselblada kurierowi to ryzyko. Jeśli sprzedający jest odpowiedzialny, to zadba o właściwe zabezpieczenie aparatu na czas transportu. A jeśli nie... No właśnie.
W przypadku problemów technicznych z nowym nabytkiem, który jednakowoż jest wiekowy, można skorzystać z kilku dostępnych w Polsce serwisów doskonale radzących sobie z takim sprzętem. Muszę jednak uprzedzić - sprawdźcie referencje, zadzwońcie, pytajcie się innych fotografujących, jakie mają doświadczenia z tym czy innym serwisem. Oddajecie wszak fachowcowi coś, co jest niemal bezcenne. Dlatego wybór punktu serwisowego pozostawiam Wam, nie polecając ani nie opiniując żadnego z mi znanych.
Tytułem zakończenia
Wszystkim tym, którzy chcą rozpocząć przygodę z fotografią średnioformatową, a mają wątpliwości i całą masę pytań, oddaję się do dyspozycji. Pytajcie, o co chcecie. Na ile mogę, służę Wam pomocą. Obcuję z fotografią średnioformatową od jakiegoś czasu, zapłaciłem swoje frycowe, żeby nauczyć się tego i owego. Od kupowania aparatów, przez dobór filmów, używanie aparatów (mam w osobistym “składziku” średnioformatowych gadżetów nieco więcej, niż nieco), ich konserwację, po wywoływanie zdjęć i ich skanowanie. Pytajcie zatem. Jestem do Waszej dyspozycji i z nieskrywaną ochotą podzielę się z Wami wszystkim tym, czego się nauczyłem. Znajdziecie mnie tu i na moim fotoblogu http://mylifeinspapshots.tumblr.com/.
Kilka zdjęć, które zrobiłem własnoręcznie swoim Hasselbladem 500C, znajdziecie w galerii.
Do usług!
Tomasz Wawrzyczek - rocznik 1969, z wykształcenia informatyk, z zawodu projektant GUI, z zamiłowania fotograf, dumny ojciec, szczęśliwy mąż, miłośnik bardzo, bardzo starych aparatów fotograficznych.