Uciekają z Zyngi, póki to ma sens?
Bloomberg informuje dziś, że z Zyngi, firmy notowanej na giełdzie i odpowiedzialnej za hitowe gry takie jak Farmville, odchodzi dwóch wiceprezesów. Bill Mooney, zajmujący się Farmville i Brian Birtwistle, wiceprezes marketingu, w tym tygodniu zrezygnowali z pracy dla Zyngi. Przed nimi Zyngę opuściło pięciu menadżerów, również z nieznanych powodów. Można jednak się domyślać, że chodzi o spadające ceny akcji, wyniki finansowe poniżej oczekiwań rynkowych i perspektywę ciężkich czasów.
Jednak Zynga nie ma problemu z dużą rotacją pracowników, a rzecznik mówi, że utrzymują się poniżej średniej dla branży. Tylko, że nie chodzi o statystyki - w momencie, gdy pracownicy na wysokich stanowiskach odchodzą z firmy, nie podając powodu, jest to naturalnie odbieranie jako znak, że firma ma kłopoty. Zynga jeszcze oficjalnie ich nie ma, i chociaż w 2 kwartale tego roku odnotowała 332 miliony dolarów przychodu, to było to mniej, niż przewidywane 343 miliony. Nawet nie to jest problemem. Zynga, która wciąż jest uzależniona od Facebooka, nie radzi sobie już tak dobrze z kolejnymi grami, i chociaż ilość użytkowników rośnie, to ilość tych płacących za wirtualne dobra - czyli główne źródło zysków Zyngi - spadła w ciągu roku o 10%.
To nawet nie byłoby też takim specjalnie dużym problemem, bo przecież kto wie, czy za miesiąc Zynga nie będzie miała kolejnego hiciora na Facebooku chociaż w połowie tak popularnego i uzależniającego jak Farmville. Poza tym Facebook mocno promuje już różne gry i nie musi opierać się na potędze Zyngi - wraz z hitowym Farmville konkurenci zaczęli podążać podobną ścieżką. Zynga ma jeszcze inny problem.
Problemem tym są urządzenia mobilne. Zynga, tak jak i Facebook, przechodzi ciężki okres związany z przenoszeniem się ciężaru głównej aktywności użytkowników z komputera na urządzenia mobilne. Facebook sobie radzi - ludzie korzystają z aplikacji czy strony mobilnej, bo przecież Facebook to potęga. Zynga nie ma tak różowo, i musi zdobywać użytkowników na smartfonach i tabletach od nowa, a co gorsza konkuruje na nich z naprawdę mocnymi graczami i ogromną ilością gier. Zynga jest obecna na mobilnych platformach, radzi sobie znośnie, ale to kropla w morzu potrzeb. Tak samo, jak zewnętrzne serwisy z grami od Zyngi, które miały rosnąć i odciągać użytkowników od Facebooka, a wciąż są w powijakach.
Zresztą, Zynga popełnia też spore błędy. Kupno za 200 milionów dolarów studia deweloperskiego OMGPOP w momencie, w którym ich gra, Draw Something, święciła tryumfy i stała się hitem, okazało się nieprzemyślane. W ciągu miesiąca gra straciła 5 milionów użytkowników, potem było coraz gorzej. Okazało się, że kupno OMGPOP zostało przeprowadzone w najgorszym momencie - szczytowym dla Draw Something, gdy OMGPOP wart był najwięcej. Zynga nabyła więc małe studio i tracącą na popularności grę za spore, kolosalne wręcz z perspektywy czasu, pieniądze.
Nie ma co wyrokować, czy Zynga sobie poradzi i jak długo będzie trwała niewesoła dla niej sytuacja. Jedno natomiast jest pewne: Zynga to idealny przykład firm, które w momencie wejścia na giełdę określane były jako firmy technologiczne i pakowane do jednego worka ze stricte technologicznymi koncernami. Dodatkowo IPO Zyngi było przedsmakiem oczekiwanego IPO Facebooka, więc wzbudziło wiele emocji - oto pierwsza poważna firma ery social media wchodzi na giełdę! Jak to się rozwija, możemy obserwować na przykładzie Groupona czy właśnie Zyngi. To quasi-technologicze firmy, które nie są warte tego całego szumu. Zynga robi proste gry oparte o mechanizm Facebooka i na dodatek średnio potrafi dopasować się do zmieniających warunków rynkowych i zdywersyfikować przychody. Wraz z podnieceniem wokół social media mija też podniecenie Zyngą.
Mówi się, że szczury uciekają ze tonącego okrętu pierwsze.