REKLAMA

Ultrabooki tyją zamiast co najmniej trzymać linię

21.06.2012 14.29
samsung series 5 ultrabook
REKLAMA
REKLAMA

Ultrabooki, czyli laptopy o określonej wydajności i mniej więcej określonych wymiarach wciąż walczą o swoje miejsce na rynku. Pierwsza generacja nie stała się sprzedażowym hitem z powodu wysokich, często przekraczających znacznie 1000 dolarów cen. Remedium na to ma być druga generacja Ultrabooków, która nie dość, że wchodzi na rynek w niefortunnym momencie zbliżającej się premiery Windowsa 8, to swoim różnicowaniem rozmywa samo pojęcie Ultrabooka. Zamiast coraz lepsze i tańsze, to zaczęły pojawiać się “potworki”, które może sprzętowo odpowiadają pojęciu Ultrabooka, ale rozmiarowo i wagowo powodują, że Ultrabooki przestają być “Ultramobilne”.

Pamiętacie pierwszą generację Ultrabooków, której wybrane modele testowaliśmy na Spider’s Web? Supercienkie i leciutkie urządzenia otrzymały wtedy bardzo pozytywny odbiór, bo oprócz szybkości były niesamowicie mobilne. Tylko, że cenowo nie miały szans na przedarcie się do szerszej grupy odbiorców – były często droższe, niż MacBook Air.

Wszystko to przez wymogi Intela odnośnie objęcia komputera zarejestrowaną marką “Ultrabook”. Oprócz wymogów wydajnościowych, czyli konieczności zastosowania dysku SSD, Ultrabooki muszą korzystać z trzech Intelowskich technologii: Rapid Start, Intel Smart Response i Smart Connect. Odpowiadają one za szybkie usypianie, hibernowanie i budzenie komputera, które musi odbywać się w czasie poniżej 5 sekund. Poza tym muszą pobierać podczas uśpienia i hibernacji niewielką ilość energii, co pozwoli im trwać w tym stanie 30 dni. Ultrabooki muszą pozwalać na ponad czterogodzinną pracę na baterii (w rzeczywistości radzą już sobie z tym lepiej) i muszą być odpowiednio wydajne. W drugiej generacji Ultrabooków Intel pozwolił na wykorzystanie hybryd dysków HDD i SSD, dzięki czemu ceny stają się przystępniejsze, za to może ucierpieć na tym komfort szybkiej pracy.

Od początku jedynym wymogiem rozmiarowym była grubość poniżej 1 cala. Tylko, że 1 cal to 2,54 cm, a to, jakby nie patrzeć, sporo jak na mobilne urządzenie. Jednak producenci wspólnie z Intelem stworzyli pierwszą generacją Ultrabooków o naprawdę imponujących wymiarach, nawet o grubości poniżej 16 milimetrów (“najpoważniejszy” konkurent, MacBook Air, w najgrubszym miejscu ma 17 milimetrów) i wadze 1.1 kilograma przy przekątnej 13,3 cali.

Właśnie, waga. Ultrabook z zasady powinien być cienki i lekki, skoro ma być Ultra. Jaką wagę powinien mieć komputer, by nazwać go lekkim? To dosyć subiektywne odczucie, jednak każdy, kto miał okazję pracować lub nawet bawić się komputerami o pełnoprawnych, trzynastocalowych ekranach i wadze około 1 kilograma wie, że poniżej 1,5 kilograma każde 100 gram robi ogromną różnicę. Możliwość podniesienia komputera nawet dwoma palcami, lekkość przenoszenia czy niemal nieodczuwalna waga w torbie – do tego można przyzwyczaić się naprawdę szybko tak, że potem komputery ważące nawet 2 kilogramy wydają się ciężkie i niewygodne.

Wydawało się, że Ultrabooki będą coraz lżejsze, no może odrobinę cięższe przez zastosowanie np. hybrydowych dysków i oszczędności. Takiego obrotu spraw się jednak nie spodziewałam. Ultrabookiem na przykład został nazwany Acer Aspire Timeline Ultra M5. Oprócz przydługiej nazwy nie ma raczej w nim nic specjalnie imponującego, a nawet na zdjęciach widać, że wykonanie nie jest idealne. Wydajnościowo M5 spełnia wszystkie wymagania, rozmiarowo też, chociaż waga 2 kilogramy rozczarowuje. Do tego trzeba dodać, że smukłością też nie grzeszy – ma ponad dwa centymetry. Przekątna ekranu to 14 cali – jeśli odjąć by cal, otrzymalibyśmy rozmiarowo i wagowo MacBooka Pro 13”.

Nie zrozumcie źle – M5 nie jest złym komputerem, a za cenę 680 dolarów w najniższej konfiguracji, bo w takiej zadebiutuje w Stanach Zjednoczonych, jest nawet bardzo ciekawym wyborem. Sprzęt posiada 500 gigabajtowy dysk HDD z 20 gigabajtami SSD, baterię pozwalającą według specyfikacji na pracę do 8 godzin i o zwiększonej żywotności (do 100 cykli), szybkie budzenie i łączenie z siecią czy podświetlaną klawiaturę. Nie jest więc to sprzęt zły, ale nawet jeśli wziąć poprawkę na to, że przy większych rozmiarach wzrasta też waga, to te 2 kilogramy dziwnie prezentują się z nazwą Ultrabook. A model 15,6 cala waży już 2,3 kg.

Dla przykładu 14 calowy Ultrabook Samsunga z Serii 5, w sporej cenie 800 – 900 dolarów też waży sporo w porównaniu do pierwszej generacji Ultrabooków – 1,84 kg i ma ponad 2 cm grubości. Zresztą zarówno Acer M4 jak i Samsung posiadają technologię, którą Ultrabooki miały zabić – napęd DVD. Tłumaczone jest to tym, że dzięki temu mniej zaawansowani użytkownicy, którzy nie wyobrażają sobie korzystania z komputera bez napędu będą mogli skorzystać z Ultrabooków.

Z jednej strony to dobrze, że Ultrabooki tanieją, z drugiej pójście na takie spore ustępstwa powoduje rozwodniene marki Ultrabooka, zwłaszcza w jednym z ważniejszych dla masowego odbiorcy aspekcie: rozmiaru i wagi. Jeśli Toshiba ważąca nieco ponad kilogram i dwa razy cięższy Acer są Ultrabookami, to czy Ultrabook nie jest po prostu nowym określeniem na notebooka z „wnętrznościami” od Intela?

Jedno jest pewne: Ultrabook przestaje się kojarzyć z bardzo dobrze wykonanym sprzętem klasy premium. Czy to dobrze, czy źle, to pokaże czas. A tymczasem wróćmy do największej konkurencji Ultrabooków, czyli tabletów.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA