Nie czekam na Google Drive
Wszystko wskazuje na to (bo "Wall Street Journal" nie zwykł się mylić), że już wkrótce zadebiutuje Google Drive - odpowiedź największej firmy internetowej świata na sukces i popularność serwisu Dropbox, dzięki któremu miliony użytkowników przechowują swoje pliki w tzw. technologicznej chmurze. Trudno jednak być przesadnie podnieconym rychłym debiutem nowej usługi Google'a. W ostatnim czasie internetowy gigant skutecznie bowiem dowodzi, że stracił miano innowatora, a debiuty nowych usług okazują się niewypałami.
Drive ma być bezpośrednią odpowiedzią na Dropboksa - tak jak Dropbox, Drive ma pozwalać użytkownikom na przechowywanie dokumentów, plików, zdjęć i materiałów wideo na zewnętrznych serwerach by mieć do nich dostęp z poziomu dowolnego urządzenia komputerowego łączącego się z internetem. Tak jak Dropbox, Drive ma także pozwalać na szybkie dzielenie się plikami w sieci, bo będzie można łatwo posyłać linki do hostowanych na serwerach Google'a rzeczy. Tak jak Dropbox, podstawowy zakres usługi związany z ograniczoną ilością miejsca w chmurze na przechowywanie danych ma być darmowy. Użytkownicy, którzy będą chcieli więcej, będą musieli płacić. Słowem - z opisu w "Wall Street Journal" wyłania się klon Dropboksa od Google'a.
I wszystko wydaje się piękne, poza jednym - wcale nie jest powiedziane, że usługa Google'a będzie realną alternatywą dla Dropboksa, poza tym, że zapewne będzie zasymilowana z innymi usługami Google'a , co pewnie będzie w naturalny sposób zachęcało użytkowników do korzystania z niej.
Nie jest powiedziane, bo niestety w ostatnim czasie Google skutecznie dowodzi, że nie jest już innowatorem internetowego rynku, a większość działań, które są czynione niejako w odpowiedzi na sukcesy innych, są raczej nieudane. O Google Wave, czy Google Buzz nie ma co już wspominać - oba oczekiwane z wielkim napięciem przez fanów usług Google'a serwisy, które miały być odpowiedzią na Twittera, Facebooka i fenomen internetu społecznościowego okazały się wielkimi niewypałami i już ich nie ma.
Mało kto pamięta dziś zapewne, że Google w ostatnim czasie wydawał także usługi będące odpowiedzią na sukces: Grouponu, Yelpa, Foursquare czy Square. Sam nie pamiętam dziś nazw tych usług, co dobrze świadczy o wymiarze ich sukcesu.
Na inną nowość sam dałem się nabrać. Google Currents - usługa i aplikacja, która miała być odpowiedzią na świetnie pomysły ze strony Flipboard, czy Zite - od początku zawodziła na całej linii i zarówno użytkownicy, jak i sam Google, po tym jak ucichł pierwszy medialny zgiełk związany z premierą usługi, milczą na jej temat.
W zasadzie jedyną nową usługą Google'a, która niesie nadzieję na sukces jest Google+. W połączeniu ze świetnie rozwijaną aplikacją mobilną (dzisiaj pojawiła się kolejna aktualizacja aplikacji, która przynosi kilka oczekiwanych usprawnień), Google+ dynamicznie się rozwija, choć mimo świetnych liczb, które zdają się nieco zakrzywiać obraz rzeczywistości wokół serwisu społecznościowego Google'a, na razie nie widzę w nim tzw. przeciętnych użytkowników internetu. Są za to wszystkie geeki jakich w polskim internecie rozpoznaję.
Można być pewnym, że Google zdaje sobie sprawę ze swoich kolejnych "fuckupów" (dlatego zapewne poleciał ze stanowiska CEO Eric Schmidt) i co ciekawe, jak nigdy wcześniej nie potrafi już przejmować spółek, których potencjał na szybki rozwój dawałyby szansę właśnie Google'owi na zdobycie pozycji lidera i innowatora. Wcześniej w porę udało się przejąć choćby Androida, jak i YouTube, i Google gigantycznie korzysta dziś na tych transakcjach. Dziś, mimo że Google przejmuje niezliczone wręcz liczby mniejszych internetowych serwisów i usług, nie jest wstanie dobrze wyczuć ich potencjału. Z wielu internetowych przecieków wiemy, że Google próbował przejąć zarówno Dropboksa, jak i Flipboard, Yelp, Foursquare, ale starał się o to za późno, kiedy stan biznesu tych start-upów pozwalał na odrzucenie lukratywnych ofert Google'a.
Tak więc nie bardzo dziś wierzę, że Google Drive będzie usługą, dla której porzuciłbym dziś Dropboksa. Choć bardzo bym się chciał mylić.