Smartfony wcale nie zabiły jeszcze aparatów
Wśród produktów, które najbardziej ucierpiały na smartfonowej rewolucji oprócz odtwarzaczy MP3, przenośnych konsol czy UMPC najczęściej wymienia się aparaty fotograficzne. Współczesne telefonu nie robią już zdjęć o śmiesznej rozdzielczości 0.3, 1.2 czy 2 MPX – do dyspozycji producenci oddają nam 5, 8, 12 albo więcej milionów pikseli. Do tego różnego rodzaju lampy błyskowe, systemy automatycznej regulacji ostrości, coraz większą ilość opcji czy bonusy w rodzaju cyfrowej stabilizacji obrazu lub dodawania danych geolokalizacyjnych. Teorie te potwierdzają doniesienia z różnych serwisów internetowych, takich jak np. fotograficzny Flickr, na którym najpopularniejszym aparatem stał się kilka miesięcy temu iPhone 4. Czy jednak faktycznie zwykłe aparaty fotograficzne odchodzą w niepamięć i powinniśmy zacząć powoli się z nimi żegnać?
Walkę o to „co lepsze” można prowadzić praktycznie bez końca. Z jednej strony nawet zwykłe cyfrówki oferują w znakomitej większości przypadków o wiele lepszą jakość zdjęć, zoom optyczny, posiadają własne zasilanie (więc rozładowanie aparatu nie pozbawi nas możliwości wykonywania połączeń), wydajniejszą lampę błyskową, etc, etc. Z drugiej strony duża część z nich nie posiada możliwości szybkiego wysyłania zdjęć na portale społecznościowe, nie zawsze mamy je przy sobie, zawsze są dodatkowym wydatkiem (telefon przecież trzeba mieć, aparat – niekoniecznie). I tak dalej i tak dalej – dyskusja potencjalnie bez końca. Ostatecznie możnaby dojść prawdopodobnie do wniosku, że aparaty są już wyłącznie dla profesjonalistów i nikomu innemu nie jest potrzebne nic ponad to, co oferuje smartfon. Rynek zdaje się jednak mówić coś zupełnie innego.
Trzymając się powyższej teorii, rosnąć powinien głównie popyt na zaawansowane aparaty z wymiennymi obiektywami (bo dla reszty przecież wystarczą te w komórkach), natomiast ilość sprzedawanych aparatów z podstawowymi możliwościami powinna gwałtownie maleć lub przynajmniej wykazywać jakąkolwiek tendencję spadkową. Biorąc pod uwagę również niewielki odsetek fotografów-profesjonalistów (przynajmniej w stosunku do ilości osób chcących po prostu zrobić zdjęcie), rynek powinien z roku na rok coraz wyraźniej się kurczyć. Problem jedynie w tym, że po dość wyraźnym załamaniu w 2009, obserwujemy raczej rozkwit, niż upadek tego sektora.
Powyższy prosty wykres w dość prosty sposób obrazuje zachowanie rynku w latach 2006-2010, gdzie dość wyraźnie widać co się dzieje – z wyjątkiem nieszczęsnego 2009, ludzie w dalszym ciągu chcą i potrzebują aparatów. Nieznacznie zwiększyło się zapotrzebowanie na bardziej zaawansowane lustrzanki, jednak może być to spowodowane dość wyraźnym spadkiem ceny w ostatnich latach i wprowadzaniem coraz większej ilości urządzeń przeznaczonych dla zupełnie początkujących użytkowników, którzy mimo wszystko pragną mieć „lustro”.
Wbrew pozorom nie maleje jednak gwałtownie zapotrzebowanie na zwykłe aparaty „point&shoot”, które w dalszym ciągu stanowią ponad 90% całej sprzedaży. Również i w tym przypadku niższa cena za najprostsze modele wpływa pozytywnie na zainteresowanie potencjalnych klientów i ich ostateczne decyzje.
Także i w tym roku, jeśli sytuacja nie ulegnie dramatycznej zmianie i okres świąteczny przyniesie podobne wyniki jak w latach poprzednich, powinniśmy spodziewać się zachowania przynajmniej minimalnego trendu wzrostowego lub powtórzenia wyniku z poprzedniego roku. Do końca października dostarczonych zostało już 100 milionów aparatów cyfrowych (zarówno tych z wymiennymi obiektywami i niewymiennymi) – brakuje już tylko 20 milionów, które powinny być całkowicie „w zasięgu”. Prawdopodobnie nie ma już większych szans na osiągnięcie niezwykle optymistycznie założonej przez Camera&Imaging Products Association liczby ponad 130 milionów sprzedanych sztuk, jednak w obliczu konkurencji ze strony coraz lepszych smartfonów nawet 120 milionów należy uznać za duży sukces i potwierdzenie, że „branża wciąż żyje”.
Kiedy nastąpi kolejny kryzys? IDC przewidywało, że doczekamy się go właśnie w tym roku, kiedy nasycenie rynku osiągnie najwyższy poziom. Pomimo tego, nic na to obecnie nie wskazuje, podobnie jak nie wskazują na to wyniki ostatnich lat, kiedy zarówno na terenie Europy, jak i Ameryki klienci zdecydowali się na łączne zakupy o kilka milionów większe niż wcześniej.
Niezależnie więc od tego, co jest obecnie najpopularniejszym narzędziem do wykonywania zdjęć i umieszczania ich na Flickr, Facebooku czy Twitterze, jedno jest pewne – jeszcze długo nie będziemy mogli ostatecznie podziękować klasycznym aparatom fotograficznym i zaprosić ich do mniejszej lub większej (ale jednak) niszy, dedykowanej wyłącznie profesjonalistom lub zapaleńcom-amatorom.
Wszystkie dane pochodzą z baz Camera&Imaging Products Association i obejmują wyniki firm takich jak Canon, Nikon, Pentax, Sony, Panasonic, Fujifilm, Kodak, Sigma czy Sanyo.
Zdjęcie: ibtimes