O tym jak prosto zostać znajomym na Facebooku i wiedzieć o kimś wszystko
Wszyscy uwielbiamy badania polegające na udowadnianiu tego, co wiadomo już od dawna. Zwłaszcza, jeśli dotyczą one mediów społecznościowych, które rozwijają się szybciej niż jakikolwiek badacz, naukowiec czy ekspert potrafi zanalizować nowe zjawiska, opisać, okrasić mniej lub bardziej sensownymi wykresami i sentencjami i “puścić w internety” albo lepiej - wydać papierową książkę.
Ostatnio pojawiło się na przykład badanie punktujące, że możliwe jest zdobycie danych konkretnej osoby z Facebooka - wystarczy stworzyć fałszywe konto kogoś, kto jest dla niej ważny (bliski przyjaciel, pracodawca), następnie zapraszać znajomych tej osoby do swoich znajomych. Ludzie nie będą zastanawiali się dlaczego akceptują zaproszenie od tej samej osoby po raz drugi - wyjdą z założenia, że może stworzyła drugi profil. Gdy już zdobędziesz kilkudziesięciu wspólnych z “celem” znajomych prawdopodobieństwo, że upatrzona osoba zaakceptuje zaproszenie jest wysokie.
Jak zdobędziesz informacje, z kim przyjaźni się osoba, pod którą się podszywamy? Internet jest kopalnią - LinkedIn, Twitter, inne media społecznościowe... Dowiesz się jakie ma zainteresowania, uwiarygodnisz profil, wszystko będzie wyglądało tak, jak trzeba.
Łał. To takie wyważanie otwartych już drzwi. Już co najmniej 2-3 lata temu pojawiły się pierwsze ostrzeżenia o takim sposobie wyłudzania danych na Facebooku, który dzięki wyświetlaniu połączeń między użytkownikami i wspólnych znajomych jest doskonałym do tego narzędziem. W połączeniu z internetem jako kopalnią wiedzy o ludziach, dostanie się do znajomych konkretnej osoby jest proste.
Ale takie tworzenie wiarygodnego, pełnego profilu prawdziwej osoby wcale nie jest niezbędne. Ostatnio zrezygnowałam z korzystania z mojego prawdziwego profilu na Facebooku na rzecz “lewego” wyłącznie do prowadzenia fanpejdża. Profil nazwałam abstrakcyjnym i zabawnym imieniem i nazwiskiem postaci z książki, którą czytałam w dzieciństwie. Nawet wrzuciłam awatar - ilustrację bohaterki z okładki książki.
Zrobiłam praktycznie to samo, co autor opisanego badania, ale bardziej na “dziko”. Za cel postawiłam sobie dostanie się do grona znajomych pewnej, dosyć rozpoznawalnej postaci z radia - kompletnie przypadkowo rzuciła mi się w oczy, a chciałam sprawdzić, czy z widocznie fałszywym profilem jest to możliwe.
Jak najbardziej jest. Zaczęłam od wypełnienia profilu informacjami - lokalizacja, zainteresowania. “Lajkowałam” jakieś kompletnie przypadkowe strony seriali, filmów, książek czy firm - i wcale nie sprawdzałam czy “cel” też to lubi. Chodzi o zwykłe spowodowanie, by profil wyglądał na “żywy” i uczęszczany.
Potem rozpoczęłam dodawać znajomych. Wystarczy wejść w profil “celu” i klikać, ale na początek lepiej zrobić to w sposób zachowawczy. Czyli z profilu upatrzonej osoby przejść do profilu jakiegoś znajomego, który też nie ma zablokowanego publicznego wyświetlania listy znajomych i tak klikać “dodaj dodaj, dodaj”. To zajmuje sekundy dzięki prostym mechanizmom Facebooka. Ręczę, że po godzinie, dwóch, może trzech, będziecie mieli co najmniej kilkunatsu, jeśli nie kilkudziesięciu znajomych.
Potem można powtórzyć manewr ze znajomymi innego znajomego “celu”, można też iść na żywioł i dodawać znajomych upatrzonej postaci.
Ja zrobiłam to drugie, bo przecież “to tylko zabawa”. Im więcej znajomych miałam na profilu, tym częściej przypadkowi ludzie akceptowali moje zaproszenia, pojawiało się więcej połączeń i znajomych znajomych...
No i się udało. Tak naprawdę ciekawa byłam, kiedy Facebook zacznie podejrzewać, że z moim kontem jest coś nie tak, że skoro zapraszam mnóstwo osób w ciągu minuty to mogę być jakimś spambotem... Nic takiego się nie stało.
“Cel” w końcu trafił do znajomych i zaakceptował zaproszenie. Tak naprawdę opisanie tego trwało dłużej niż wszystkie te operacje. I wcale nie musiałam podszywać się pod kogoś - wystarczył kompletnie abstrakcyjny profil na pierwszy rzut oka wyglądający jak profil osoby, która nie chce podawać swojego prawdziwego nazwiska, ale jest realna, ma zainteresowania, aktywnie “lajkuje” i ma znajomych skupionych wokół jednego grona.
Nie wiedziałam, że robię “badania” i że mogę mówić o sobie “specjalista od badania bezpieczeństwa w mediach społecznościowych”.
Skoro jednak mogę, to wysnuję wniosek - nie trzeba mądrych książek i opracowań, żeby zrobić prostą rzecz. Serwisy społecznościowe to taki dziki zachód; ludzie akceptują zaproszenia niemal “z automatu” i większość z nich widząc kilkunastu lub nawet więcej wspólnych znajomych zaakceptuje zaproszenie, bo pomyśli sobie, że pewnie zna tego kogoś, może nawet będzie miało domysły i przypasuje do kogoś znanego sobie.
Idę też o zakład, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, że tak można i że nie potrzeba nam “badań” to udowadniania. Mimo wszystko i tak większość z nas zaakceptowałaby takie zaproszenie.
Bo ludzie to najsłabsze ogniwo i nic tego nie zmieni.