REKLAMA

Ballmer musi odejść

steve-ballmer-suit
Ballmer musi odejść
REKLAMA

Wczoraj Ben Broooks - bloger, który chce być kimś w rodzaju drugiego Johna Grubera - opublikował niesamowity tekst, który powinien przeczytać każdy udziałowiec Microsoftu. Już dawno nie czytałem tak celnej analizy postępowania Steve'a Ballmera jako CEO Microsoftu. Poniżej najważniejsze punkty jego świetnego wywodu. Zainteresowanych odsyłam do całości tekstu, który napisany jest bystrym, zadziornym językiem. Aha, i Ben Brooks jest udziałowcem Microsoftu...

REKLAMA

W szkole biznesu pierwszą rzeczą, którą uczą o CEO jest to, że zadaniem CEO jest podwyższanie wartości firmy. Odkąd Ballmer objął pozycję CEO Microsoftu wartość firmy - wyrażona ceną akcji - spadła o 56,63%.

Przejęcie Skype'a za 8,5 mld dol. powinno być ostatnim gwoździem do trumny ery Ballmera w Microsofcie. Nie tylko jest to bowiem straszne przepłacenie za ten serwis, ale również kolosalne marnotrawstwo pieniędzy. Spójrzmy jak Ballmer uzasadnia przejęcie Skype'a za 8,5 mld dol - integracja z produktami Microsoftu. Czy to oznacza, że firma, która wprowadziła komputer do każdego domu z osobna, która ma 89 tys. pracowników, nie jest w stanie przygotować klona serwisu Skype? Nawet gdyby to miało kosztować 1 mld dolarów, to Microsoft powinien był to zrobić samemu, wewnątrz firmy i wnieść go do komputerów z Windowsem porozstawianych w każdym domu z osobna. Czy ktokolwiek myśli, że Apple wydał 1 mld dol. przygotowując FaceTime? Przejęcie Skype'a wygląda na desperacki ruch zdesperowanego człowieka.

O iPhonie Ballmer mówił tak:

"Nie ma szans na to, aby iPhone zdobył sporą część rynku. Nie ma szans. To subsydiowany przedmiot za 500 dol. Może i zarobią na nim dużo pieniędzy. Ale jeśli spojrzymy na 1,3 mld sprzedawanych telefonów, to ja wolę mieć nasze oprogramowanie na 60, 70 lub 80% z nich niż te 2 czy 3%, które Apple może zdobyć. W przypadku muzyki Apple był jednym z pierwszych. Jako pierwsi zrozumieli, że nie można tylko myśleć o urządzeniu i wszystkich elementach oddzielnie. Brawo. Punkt dla Steve'a i Apple'a. Dobra robota. Ale to nie jest tak, że my jesteśmy ostatni na fali innowacji związanej z tym jak ludzie słuchają dziś muzyki, oglądają filmy etc. Może i nasze reklamy będą mniej intrygujące, ale mój 85-letni wujek zapewne nigdy nie będzie miał iPoda. Mam jednak nadzieję, że będzie miał Zune'a".

Co szokuje tu najbardziej to to, że Ballmer rzeczywiście rozumie, że trzeba być pierwszym na rynku - mimo to, podobnie jak w przypadku Zune'a, Microsoft wypuścił Windows Phone 7 dopiero w 2010 r., czyli trzy lata po iPhonie. Gdzie jest ta 'innowacja', o której mówi Ballmer? Zune'a w zasadzie już nie ma, a można się założyć, że wujek zapewne zdążył do tego czasu kupić iPoda. Taka krótkowzroczność mogłaby być wybaczona jeśli Ballmer zdawałby sobie sprawę ze swoich pomyłek i od razu działał by je poprawić. Ale nie - Windows Phone jest spóźniony o trzy lata, co oznacza, że konsument, do którego zwraca się dziś Microsoft jest w posiadaniu co najmniej drugiego iPhone'a. Windows Phone jest tym samym czym był Zune - solidną ofertą, która jest totalnie spóźniona na rynku, żeby cokolwiek na nim zmienić.

Przed 2007 rokiem Windows Mobile 6.5 był potężnym produktem. Większość kupujących smartfony wybierało pomiędzy BlackBerry a Windows Mobile 6.5. Wszystkie te urządzenia miały mały ekran z fizyczną klawiaturą, za wyjątkiem kilku urządzeń HTC opartych na dotykowych ekranach z rysikiem. Palm kiepsko sobie wtedy radził, więc Windows Mobile był dominującym graczem w oczach konsumentów, a BlackBerry dominował na korytarzach firm. iPhone to zmienił. BlackBerry natychmiast wystartował ze swoim klonami - Storm pojawił się na rynku w 2008 r. Microsoft nie zrobił nic przez trzy lata obserwując jak kurczą mu się udziały. Tyle jeśli mowa o 60%, które chciał Ballmer. A kopiowanie konkurencji niekoniecznie musi być przecież złym biznesem - w przeszłości Microsoft wielokrotnie udowodniał, że można osiągnąć sukces w ten sposób. Ballmer kontynuuje tę tradycję, ale z jedną istotną różnicą - ciągle jest spóźniony.

REKLAMA

Jaki więc jest problem z Ballmerem? Jemu naprawdę nie zależy na tym jakie produkty wydaje Microsoft w taki sposób, w jaki Steve'owi Jobsowi zależy jak wygląda firmowy autobus dowożący ludzi do pracy. Ballmerowi zależy na tym, żeby być największym na rynku zamiast na produktach, które tworzy jego firma. Ballmer wielokrotnie wykazywał dramatyczną krótkowzroczność - w jego działaniach nie ma żadnej długoterminowej wizji. Już czas na to, aby Microsoft zaczął kreować rynki zamiast starać się zrozumieć rynki tworzone przez rynkowych rywali.

Microsoft jeszcze nie umarł, ani wkrótce zapewne nie umrze. Jest natomiast we wczesnym stanie agonalnym, a Ballmer zamiast iść do szpitala biegnie na kolejną imprezę.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA