REKLAMA

Trudne pytania mediów społecznościowych

30.08.2010 07.15
Trudne pytania mediów społecznościowych
REKLAMA
REKLAMA
Zdjęcie posła PiS Zbigniewa Girzyńskiego na Facebooku

Wraz z dynamicznym rozwojem portali społecznościowych mnożą się trudne pytania z nimi związane. Niedawno przedstawialiśmy problem przyszłości kont osób zmarłych. Zastanawialiśmy się również jak pielęgnować w sieci pamięć po osobach, które odeszły. To jednak nie wszystkie trudne kwestie związane z mediami społecznościowymi.

Media społecznościowe nie są domeną jedynie osób młodych. Co więcej, kilka z czołowych serwisów Web 2.0 – dobrym przykładem Twitter – bardziej przyciągają osoby trzydziesto, czterdziestoletnie niż nastoletnich internautów. Inne z kolei, takie jak choćby Facebook, nie pokazują zdecydowanej przewagi jednej z grup wiekowych nad innymi. W związku z tym, że zarówno rodzice, jak i ich dzieci mają konta na Facebooku, rodzi się pytanie, czy rodzice powinni być „znajomymi” swoich dzieci w sieci?

Nielscen przeprowadził niedawno stosowne badania, z których wynika, że aż 3/4 rodziców na Facebooku ma wśród znajomych swoje własne dzieci. Co ciekawe, 30% z tych dzieci wolałoby, żeby ich rodziców nie było wśród ich znajomych na Facebooku. Z tego samego badania wynika, że w 41% przypadkach, bycie znajomymi ze swoimi rodzicami jest wymogiem, który ci stawiają swoim pociechom w zamian za to, że pozwolą im prowadzić aktywne „życie” na Facebooku. Można się domyślać, że w ten sposób rodzice kontrolują poczynania swoich dzieci na najpopularniejszym portalu społecznościowym na świecie.

Czy to skuteczny sposób? Trudno wyrokować, ale można się domyślać, że w wielu przypadkach dzieci powstrzymują się przed tym, co chcieliby napisać, co chcieliby opublikować lub jaką opinię chcieliby wygłosić, wiedząc, że czujne oko rodzica patrzy. Czy są więc szczerzy w stosunku do swoich „innych” znajomych? Z drugiej strony, bez tego czujnego oka często dochodzi do sytuacji, w której rodzice nie są świadomi tego, co ich pociechy wyprawiają w sieci. Dwunastolatka publikująca „odważne” zdjęcia, w „zachęcających” pozach może być nie tylko problemem dla samej nastolatki, ale także dla rodziców. Trzynastolatek umawiający się na „zakrapianą” imprezę z kumplami z Fejsa podobnie. A wszystko dostępne jest bez problemu dla każdego, kto chciałby prześwietlić albo dziecko, albo jego rodzica.

W ten sposób dochodzimy do drugiego problemu – dzisiejsi dwunasto, trzynastolatkowie zaczynają budować historię swoich nastoletnich dni w sieci. Chętnie dzielą się tym co robią, a to niekoniecznie stoi w zgodzie z ich przyszłym życiem, kiedy będą wybierali pracę, zakładali rodzinę. Pamiętajmy – internet przyjmuje i pamięta wszystko? – jest jak wielki worek, do którego codziennie wrzucamy rzeczy, i z którego ktoś może kiedyś wyciągnąć coś, z czego niekoniecznie będziemy dumni. Prześwietlenie kogoś w sieci za 10 lat pokaże wszystko – imprezy, miłostki, komentarze, zdjęcia, konflikty, kolegów i koleżanki, itd. Nie przesadzimy chyba mówiąc, że każdy będzie miał coś w swoich internetowych rekordach, czego będzie się wstydził. Stąd niby na śmiesznie wypowiadana rada szefa Google’a Erica Schmidta, że po osiągnięciu pełnoletniości najbezpieczniej jest zmienić nazwisko, wcale nie wydaje się aż tak irracjonalna. Nowe nazwisko ucięłoby całą niewygodną przeszłość nastoletnich dni, do których łatwy dostęp będzie mógł mieć każdy.

Przesadzone? Już dziś 23% pracowników działu kadr przyznaje, że zdarzyło im się odrzucić kandydaturę do pracy ze względu na treści znalezione w sieci (zdjęcie i komentarze umieszczone na blogach i serwisach społecznościowych). A przecież to dopiero początek. Facebook ma zaledwie kilka lat. Co będzie, gdy sam osiągnie pełnoletność, rosnąć i poszerzając swoje społeczne macki wraz z rosnącą grupą użytkowników?

Kiedyś pracodawcy na rozmowy z kandydatami do pracy kazali przynosić zdjęcia z dzieciństwa. Jeśli przyniosłeś zdjęcie, na którym jako młoda osoba jesteś smutny i występujesz sam, odrzucali cię, bo w ten sposób determinowali twoje negatywne cechy charakteru. Dziś, oprócz tego, że każdego kandydata dokładnie się wygooglowuje, to coraz więcej firm zleca także szczegółowy monitoring działań w mediach społecznościowych. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że za kilka lat kandydaci do pracy nie będą w ogóle musieli przesyłać swoich życiorysów. Wystarczy wgląd w serwisy typu LinkedIn, czy GoldenLine, w połączeniu z Naszą-Klasą, Facebookiem, czy Blipem, aby zdobyć dokładnie wszystkie informacje, które są potrzebne. Pracodawca sam się zgłosi do wybranego wcześniej kandydata.

Dokładny screaning sieci pod kątem pełnego przekroju danej osoby to zresztą wcale nie melodia przeszłości. Wyspecjalizowane agencje monitoringu mediów już dziś codziennie przeczesują zasoby społecznościowych sieci w celu wychwycenia wszystkich informacji na temat danej firmy, czy tego co pracownicy piszą w trakcie i po pracy. Nieoficjalnie przyznają, że coraz częściej zdarzają im się zlecenia stałego monitoringu poszczególnych osób. To skutkuje spektakularnymi zwolnieniami z powodu opinii wyrażonej w mediach społecznościowych. Całkiem niedawno głośną ofiarą złości pracodawcy była reporterka CNN, która na swoim Twitterze wyraziła żal z powodu śmierci terrorysty z Hezbollahu. Dzień później z hukiem wyleciała z pracy. Pewna 22-letnia kelnerka poskarżyła się na Facebooku na zbyt skąpy napiwek otrzymany od klienta. Została zwolniona kilka chwil później za stawianie lokalu w złym świetle. Pewien 63-letni radny rozwiązał test „Sprawdź jak jesteś seksowny” i podzielił się wysokim wynikiem (93%) na wallu swojego Facebooka. Dzień później koledzy z partii postanowili go usunąć ze swojego grona. Ostatnio na polskim Facebooku furorę robiło zdjęcie posła PiS Zbigniewa Girzyńskiego, który niedawno przedstawił się jako kandydata do sukcesji po Jarosławie Kaczyńskim. Poza „z futrem na wierzchu” postawiła tego skądinąd zawsze poważnego posła „z sarmackim zacięciem” na publiczny obstrzał podśmiechujek?.

W podsumowaniu tekstu łatwo byłoby napisać po mentorsku – uważaj co piszesz w sieci, jakie zdjęcia publikujesz i jakie opinie wygłaszasz. To naiwne myślenie. Osoba bez przeszłości w social media będzie za niedługo równie niewiarygodna jak ta z przeszłością w grupach nazistowskich. Jednak trudne pytania związane z mediami społecznościowymi będą się dalej mnożyć – rodzice będą chcieli pełniejszej kontroli nad poczynaniami swoich dzieci w sieci, pracodawcy będą pytać internet o nasze najskrytsze intymne kwestie, a psychologowie coraz częściej dyskutować będą problemy osób, które straciły „przyjaciela” z Facebooka. No, chyba że nagle powstanie nowy serwis społecznościowy, który będzie „upiększał” naszą społeczną przeszłość w internecie, tak, że będziemy wyglądać idealni jako kandydaci do pracy w sprzedaży lub przed przyszłymi teściami, prosząc o rękę ich córki.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA