REKLAMA

Po co Google'owi Facebook-killer

28.07.2010 08.57
Po co Google’owi Facebook-killer
REKLAMA
REKLAMA

Coraz bardziej szczegółowe doniesienia na temat planów stworzenia przez Google’a społecznościowego rywala Facebooka uwiarygadniają przekonanie, że w końcu do tego dojdzie. Zastanawiające w tym wszystkim jest jednak to, po co Google traci energię i pieniądze na rzeczy z góry skazane na porażkę. Tak było ze wszystkimi ostatnimi internetowymi projektami giganta informacji; tak będzie i teraz.

Google Me – jak najprawdopodobniej będzie się społecznościowy serwis Google’a nazywał – nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Na tyle wyraźnych, że do poważnych mediów docierają informacje o zaawansowanych negocjacjach ludzi Erica Schmidta z najważniejszymi domami produkcyjnymi internetowych gier: Playdom (przejmowany właśnie przez Disneya), Playfish (należy do EA) oraz Zynga (potęga społecznościowych gier na Facebooku), w którą Google niedawno zainwestował 100 mln dol. Czy Google Me będzie więc platformą dla gier społecznościowych? Ponoć tylko jej częścią. Przed oczyma musi więc wyskoczyć obraz Facebooka.

Najwyraźniej Google rzeczywiście tworzy alternatywę dla Facebooka z naciskiem na gry społecznościowe. Na pierwszy rzut oka niegłupia to strategia. W końcu gry społecznościowe to rosnące szaleństwo w internecie, które przynosi coraz większe pieniądze. Jeszcze w 2009 r. tylko w Stanach Zjednoczonych rynek był wart 700 mln. Do 2012 r. ma się potroić, a patrząc na już osiągnięty sukces Zyngi można domniemywać, że nie będzie to jednostkowy fenomen. Przychody z udostępniania platformy do gier społecznościowych przez Facebooka są zapewne niemałe, bo Zuckerberg nalicza sobie 30% prowizję za wszystkie zakupy wirtualnych dóbr stanowiących podstawę sprzedaży w grach społecznościowych.

Na papierze potencjał wygląda dobrze. Z małym, lecz istotnym zastrzeżeniem – po co gracze gier społecznościowych mieliby się przesiadać z Facebooka na inną platformę, kiedy im tam dobrze; wokół mnóstwo graczy, a całość świetnie zintegrowana z całą siatką znajomych. Google zdaje sobie chyba sprawę z tej najważniejszej przeszkody, bo sam Schmidt cytowany w Wall Street Journal mówi: – Świat nie potrzebuje kopii tej samej rzeczy. Aha, będzie więc nieco inaczej niż na Facebooku.

Czy tak samo inaczej jak Buzz w stosunku do Twittera? Czy tak samo inaczej jak Wave w stosunku do life-streamingu właśnie Facebooka? Jeśli tak, to szanse Google Me są mniej niż znikome. Zarówno Buzz, jak i Wave nie oferują bowiem żadnej wartości dodanej w stosunku do świetnie prosperujących serwisów, których funkcjonalności próbują kopiować.

Google ma niby doświadczenie w rozwijaniu serwisu społecznościowego, gdyż jego produkt Orkut to? lider zarówno w Brazylii, jak i Indiach. Google ma też gotową infrastrukturę do zarządzania mikropłatnościami wewnątrz serwisu społecznościowego i potencjalnie gier społecznościowych, bo od kilku lat rozwija Google Checkout (bardzo przyjazny interfejs zakupowy). Google ma również Google Profiles, które w ostatnich kilkunastu miesiącach próbował rewitalizować na kilka sposobów.

Google’a z pewnością „gryzie” Facebook, mimo iż jak dowodzi Schmidt „użytkownicy Facebooka to najchętniej korzystający z produktów Google’a użytkownicy internetu”. Google’a gryzie zapewne postępująca nakładka społecznościowa Facebooka na internet, która docelowo może owinąć sieć na tyle skutecznie, że z serwisu Zuckerberga nie będzie się w ogóle wychodziło na zewnątrz, by na przykład skoczyć na chwilę do Google’a. To z kolei niesie za sobą potencjał na gigantyczne wręcz pieniądze z internetu i właśnie ta okazja Facebooka podgryza Google’a w najbardziej nieprzyjemny sposób.

Pamiętamy również to, że swego czasu Google chciał sobie uszczknąć nieco Facebooka oferując duże pieniądze za udziały w księstwie Marka Zuckerberga. Dzięki nim Google miałby niezły widoczek na wszystko to, co planuje Facebook (gdybyśmy byli złośliwi, to napisalibyśmy, że tak jak obecność Schmidta w radzie nadzorczej Apple’a przez ostatnie lata, ale nie jesteśmy, to nie napiszemy?) i dzięki temu można byłoby reagować odpowiednio wcześnie.

Czy jednak istniejąca infrastruktura przyjazna powstaniu nowego społecznościowego serwisu Google’a to wystarczający handicap do przyszłego sukcesu? Wątpliwe ze względu na rozmiar i rozmach tego, czym Facebook już dzisiaj jest. Wszystkie dotychczasowe wielkie sukcesy Google’a – wyszukiwarka, Gmail, od niedawna Android i skazana na sukces przeglądarka Chrome – opierały się na tym, że Google inwestował w nie na tyle wcześnie, że konkurencja była albo słaba, albo oferowała bardzo słabe produkty. Facebook oferuje dziś produkt bardzo dobry i technologicznie zaawansowany, na dodatek wryty w sieć niczym pijawka.

Oderwać macki Facebooka, a wraz z nim setki milionów użytkowników portali społecznościowych (i zarazem graczy w grach społecznościowych) będzie dziś niezwykle trudno. Żeby nie powiedzieć, że niemożliwe.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA