Lękliwe pokolenie. Dlaczego boimy się dzwonić i co mają z tym wspólnego big techy?

Czaty, privy i komunikatory takie jak Messenger czy WhatsApp stopniowo wypierają komunikację mówioną prowadzoną w czasie rzeczywistym. Efekt? Coraz więcej ludzi, szczególnie młodych, boi się dzwonić i odbierać. Na szczęście rynek ma dla nich ratunek, ale nie za darmo. 

Dlaczego boimy się dzwonić

“Mam zaraz wykonać telefon i… jestem przerażony. Zgrzytam zębami, kotłuje mi się w żołądku, serce wali, dłonie się pocą. Czuję się jak osaczone zwierzę. Łapię się każdego powodu, byle tylko nie zadzwonić. Myślę gorączkowo o tym, jak wypadnę, jak będę brzmieć, czy wyjdę na durnia, czy odpowie mi krzyk i wyzwiska”. To nie zmyślona kartka z pamiętnika paranoika, lecz autentyczny wpis na jednej z platform typu Q&A. 

“Czy ktoś jeszcze ma problem z dzwonieniem lub odbieraniem telefonów? Czy wiecie, z czego to wynika?” – pyta zaniepokojony użytkownik.

Wśród odpowiedzi znajdują się wyrazy współczucia, słowa solidarności i porady. Są także podobne relacje: "Nienawidzę dzwonić do kogokolwiek, odwlekam to całymi dniami, jeśli tylko mogę. Boję się, że nie poradzę sobie z rozmową” – komentuje inny internauta.

Strach przed dzwonieniem, telefobia, fobia telefoniczna, telephone anxiety to forma lęku społecznego objawiająca się silnym stresem i niechęcią wobec rozmawiania przez telefon. W literaturze fachowej termin "telefoniczny niepokój" pojawił się już w połowie XX wieku, w czasach gdy tylko nieliczni mieli w domu telefon stacjonarny z tarczą.

W pracy z 1957 roku Herbert Harris pisał: "Strach lub niepokój towarzyszący rozmowom telefonicznym nie jest rzadkim objawem". 

Przez dekady nie uważano, że to powszechny problem. Postrzegano raczej w kategoriach ciekawostki. W ostatnich latach jednak widać nasilenie zjawiska panicznego unikania rozmów. Nieprzypadkowo pojawiło wraz z technologiami cyfrowymi opartymi na pisaniu. Czaty, privy i komunikatory takie jak Messenger czy WhatsApp wypierają sukcesywnie komunikację mówioną prowadzoną w czasie rzeczywistym. Efekt? Coraz więcej ludzi, szczególnie młodych, którzy wprost przyznają, że boją się dzwonić i odbierać. Na szczęście rynek ma dla nich ratunek. Oczywiście nie za darmo.

“Ale to ja dzwonię”

– Jeżeli ktoś odwleka wykonanie telefonu tygodniami, a sama myśl o tym sprawia, że chce mu się wymiotować, to jest to realny problem – mówi Agata Boruszkowska, pomysłodawczyni i założycielka strony “Ale to ja dzwonię”. 

Agata jakiś czas temu wpadła na nietuzinkowy pomysł na to, jak trochę dorobić i jednocześnie pomóc ludziom bojącym się rozmów telefonicznych. W ramach projektu "Ale to ja dzwonię" wykonuje telefony za innych. Umówienie wizyty u lekarza, ustalenie terminu zmiany opon, załatwienie sprawy w urzędzie, kontakt z bankiem. Interakcje, które dla części z nas są zwyczajną składową codzienności, stają się problematyczne dla coraz większej części społeczeństwa. Koszt: 9 złotych za standardową trzyminutową rozmowę + złotówka za każdą dodatkową minutę, jeśli sprawa będzie się przeciągać. Umawianie do psychiatry gratis. 

– Myślę, że każdy ma coś takiego. Ja na przykład nie lubię węży i nie mogłam się zmusić nawet, żeby dotknąć torebki z prawdziwej wężowej skóry. Podejrzewam, że z telefonami mechanizm działa tak samo. Tylko ja mam to szczęście, że nie muszę się nawet bardzo starać, żeby unikać węży, a załatwić przez telefon jednak czasami coś trzeba – żartuje Boruszkowska. 

Pomysł na projekt "Ale to ja dzwonię" pojawił się, jak to często bywa, przypadkiem. 

– Byłam na urlopie wychowawczym, co oznaczało, że żyliśmy z jednej pensji i pięćset plus, więc szukałam sposobu na dorobienie – opowiada Boruszkowska i dodaje – Cokolwiek, żeby nie musieć kupować jajek trójek i niedobrych jogurtów tylko dlatego, że są tanie. Przeczytałam jakiś post na grupie, z którego dało się wywnioskować, że ktoś musiał gdzieś zadzwonić, a nie lubi tego robić. Pomyślałam sobie, że przecież ja sama znam kilka takich osób. Trochę bałam się, że ludzie to wyśmieją. Ale wtedy zapisałam moją internetową koleżankę do psychiatry. Wdrożyła leczenie, poczuła się lepiej i napisała, że uratowałam jej życie, bo gdyby nie ja, to nigdy by tam sama nie zadzwoniła. Poczułam, że to ma sens i nawet jak jedna osoba się zgłosi, to i tak fajnie – zaznacza. 

Mimo obaw Agata rozpoczęła swoją działalność w ramach profilu “Ale to ja dzwonię”. Na starcie nie miała żadnych oczekiwań. Gdy pisała pierwszy post promocyjny, a reklamuje się tylko na jednej grupie na Facebooku, zakładała, że dostanie parę komentarzy w stylu: „Po co to komu?”, umiarkowane wyrazy wsparcia, a być może ostatecznie ktoś skorzysta z jej propozycji i pomysł poniesie się dalej pocztą pantoflową. 

Tymczasem nastąpiła prawdziwa eksplozja. Jej post szybko zyskał ponad tysiąc polubień i kilkadziesiąt udostępnień, a profil w pierwszych kilku dniach zasiliło 1,5 tysiąca obserwatorów. Do tego doszły pełne uznania opinie: "Agatka ratuje życie i psychę", "Zamknięte tematy ciągnące się miesiącami" czy wreszcie znamienne: "Dłuższy czas ciążyła mi kwestia zapisu do poradni specjalistycznej (foch Pań w sekretariacie...). Poziom obciążenia związany z koniecznością wykonania telefonu miesiącami odbierał mi sen, dodawał zgryzoty. Niby prosta sprawa, ale… gdy zleciłam wykonanie usługi, poczułam się lepiej".

Choć telefobia jako osobna jednostka czy kategoria nie weszła jeszcze do użytku, nie ma wątpliwości, że potrzeba na taką usługę istnieje.

I być może urasta do rangi problemu pokoleniowego. Jak pokazują badania Murdoch University, 81 proc. milenialsów w USA czuje niepokój przed wykonaniem telefonu, a 60 proc. pokolenia Z w Australii jest przerażone na samą myśl o rozmowie przez telefon.

– Telefobia być może nie istnieje jeszcze jako pojęcie, takie jak na przykład arachnofobia, ale od lat w kontekście lęku przed dzwonieniem i rozmawianiem przez telefon pracujemy z lękiem społecznym – wyjaśnia psychoterapeutka i psycholożka, Natalia Harasimowicz.

Ludzie mierzący się z tym problemem przejawiają silne lęki związane z tym, że w trakcie interakcji z innym człowiekiem zostaną ocenieni w sposób jednoznacznie negatywny: jako głupi czy niepełnosprawni umysłowo. Te hasła, którymi opisują swój stan, to nie są słowa lekkie, to określenia związane z bardzo silnym upokorzeniem. Towarzyszy temu bardzo często unikanie zarówno odbierania, jak i dzwonienia.

Z usługi “Ale to ja dzwonię” korzystają głównie osoby przed czterdziestką, częściej kobiety niż mężczyźni, przy czym ostatnio to się powoli zmienia.

Choć Agata nigdy nie pyta, dlaczego się zgłaszają, nierzadko same próbują się tłumaczyć. Część nie chce rozmawiać z konkretną osobą, inne przegapiły jakąś wizytę czy termin i boją się reprymendy, wstydzą się, gdy chodzi o jakąś potencjalnie wstydliwą sprawę albo przyznają wprost, że w ogóle nie lubią rozmawiać przez telefon.

Strach przed dzwonieniem, telefobia, fobia telefoniczna, telephone anxiety to forma lęku społecznego objawiająca się silnym stresem i niechęcią wobec rozmawiania przez telefon. Ilustracja: ChatGPT

Głuchy telefon

Nie wszyscy rozumieją, na czym polega ten problem, i zdają sobie sprawę z jego skali. Agata często natyka się na komentarze podważające sens jej inicjatywy. 

– Na grupie, gdzie zamieszczam ogłoszenie, i pod artykułami o mnie czytam, że przecież napisanie do mnie zajmuje tyle samo czasu, co wykonanie telefonu – opowiada.

– Pokazuje to, że niektórzy kompletnie nie łapią, o co chodzi. Przeważają jednak odpowiedzi w stylu: "Ja też nie lubię dzwonić" bądź: "Znam mnóstwo osób, które unikają dzwonienia" – wyjaśnia. 

To, o czym mówi Boruszkowska, potwierdzają prowadzone od ponad dekady badania psychologów zainteresowanych rosnącym trendem strachu przed rozmawianiem. Poza wspomnianym raportem z Murdoch University mamy chociażby badanie przeprowadzone na zlecenie firmy Uswitch, w którym prawie 25% osób w grupie wiekowej 18-34 przyznało, że nigdy nie odbiera telefonu, a 70 proc., że woli wiadomość tekstową od konwencjonalnej rozmowy przez słuchawkę. CBS z kolei powołuje się na analizę, której autorzy piszą o tym, że 90 proc. (!) przedstawicieli pokolenia Z czuje się co najmniej nieswojo i zauważa lekkie podenerwowanie w obliczu wykonania bądź odebrania telefonu.     

To nie wszystko. Firma Face for Business zapytała o tę kwestię pracowników biurowych w Wielkiej Brytanii. Okazało się, że 62 proc. boi się rozmów przez telefon. Ze względu na to, że nie będą w stanie rozwiązać czyjegoś problemu natychmiast, nie będą wiedzieli, co powiedzieć w trakcie oraz, a jakże,  z obawy przed negatywną oceną ze strony rozmówcy

Natalia Harasimowicz oprócz lęku przed potencjalną krytyką interlokutora wskazuje na kilka innych źródeł problemu.  

Jednym z powodów może być lęk przed karą – kontynuuje. – Jeśli mamy doświadczenia przemocowego lub agresywnego traktowania, to myślimy, że wszyscy ludzie będą agresywni i przemocowi. Że jak zadzwonimy do urzędu, to ktoś nas zwyzywa albo okrzyczy. Unikamy wtedy kontaktów ze względu na potencjalną przemoc.

Do "podnoszenia słuchawki" zniechęca nas również spam zalewający nas każdego dnia. Od lat nasze dane kontaktowe są łakomym kąskiem dla marketerów, a bazami z numerami telefonów handluje się bez naszej wiedzy. Chyba każdy posiadacz komórki co jakiś czas doświadcza cold callingu, czyli marketingowego wydzwaniania w ciemno z bezpośrednią reklamą w nadziei trafienia na podatny grunt. To te wszystkie sytuacje, w których chcemy zapytać: "Skąd, do cholery, macie mój numer?"

Do tego, zdaniem Harasimowicz, dochodzi czynnik, który nie wynika z wychowania, lecz związany jest z użytkowaniem nowych technologii. Mowa oczywiście o komunikatorach, social mediach i innych formach kontaktu pisanego. Z racji tego, że większość rzeczy wymagających rozmowy możemy dzisiaj załatwić e-mailem, esemesem, chatbotem czy komunikatorem, odzwyczajamy się od dzwonienia lub w ogóle się go nie uczymy. Naturalnym odruchem jest to, że unikamy tego, czego go nie znamy. Skoro istnieje pozornie łatwiejszy, mniej stresujący sposób na załatwienie czegoś, to korzystamy z niego. 

– W kontakcie pisanym nie ma natychmiastowej odpowiedzi, a nawet jak jest, to możemy to odwlec, schować telefon, celowo nie zobaczyć esemesa czy maila, przejmujemy kontrolę, więc nie ma takiego poczucia, że to się dzieje tu i teraz, dajemy sobie bufor, żeby się uspokoić – mówi Harasimowicz. 

–  Dzwoniąc do kogoś, jesteśmy z nim co prawda w jakimś żywym kontakcie, ale nadal go nie widzimy. Nie mamy żadnych sygnałów mówiących o tym, czy jest w porządku. W kontakcie na żywo jest dużo niewerbalnych znaków, które nam pomagają. Ktoś skinie głową, uśmiechnie się, otworzy szerzej oczy – wyjaśnia. 

Terapeutka zgadza się z tezą, że ludzie obecnie boją się dzwonić, podkreślając natężenie tego zjawiska po pandemii. Osoby, które w trakcie lockdownu pozostawały przez długi czas bez kontaktu bezpośredniego z innymi, przenosząc całą komunikację do świata cyfrowego, wykazywały silny lęk i zanik umiejętności komunikacji bezpośredniej. Często nie były też świadome znaczenia praktykowania rozmowy. 

Strach zaprojektowany

Ci, którzy czytują nas regularnie, być może czekają na nieodłączny punkt naszego redakcyjnego bingo. Oto i on. Wiemy ponad wszelką wątpliwość, że giganci technologiczni projektują oprogramowanie – w szczególności aplikacje umożliwiające korzystanie z mediów społecznościowych - tak, by uzależniały. Co ważniejsze, posiadamy także naukowe dowody na to, że ich intensywne użytkowanie może pogłębiać, a nawet powodować zaburzenia, w tym lęki społeczne. 

To z kolei nierzadko prowadzi do nadmiernego korzystania ze smartfona, w tym mediów społecznościowych, zwanego z angielska problematic use (użytkowanie problematyczne). Błędne koło się zamyka. To jeden z najsilniejszych motorów zjawiska phubbingu, czyli “uciekania” w smartfona w różnych życiowych sytuacjach (od angielskich phone i snubbing). Telefon służy wtedy jako tarcza albo kołdra, pod którą można się pozornie schować. 

Cześć badaczy, idąc o krok dalej, postanowiła zweryfikować hipotezę, wedle której komunikacja cyfrowa wzmaga nie tylko ogólnie pojęte fobie społeczne, ale konkretnie lęk przed dzwonieniem. 

Leanna Kim i Sang-Hwa Oh z Uniwersytetu Illinois opisują w swojej pracy taką właśnie korelację, udowadniając, że korzystanie z technologii służącej do komunikacji pisanej wywołuje bądź wzmaga niepokój związany z dzwonieniem. Badaczki w swojej analizie wykazały również, że telephone anxiety to problem ludzi głównie przed 40. rokiem życia. Stworzyły też diagram obrazujący, w jakich sytuacjach badani chętniej sięgają po telefon, a w jakich częściej od tego stronią. W tym wypadku nie ma zaskoczenia: najmniejszy niepokój respondenci wiązali z rozmową z członkami rodziny i przyjaciółmi, a największy z umawianiem wizyty u lekarza.

Jeremy Jamieson, profesor psychologii z Uniwersytetu w Rochester, na łamach serwisu “The Cut” porównuje rozmowy telefoniczne i twarzą w twarz w wykonaniu osób młodych do korzystania z Facebooka przez osoby starsze

"Częścią problemu jest brak doświadczenia", "Rozumieją [młodzi ludzie - przyp. red.] zasady pisania wiadomości tekstowych, znają znaczenie emoji, ale nie mają tej samej wiedzy na temat dzwonienia". 

Rozmowa wymaga znajomości pewnych reguł i norm społecznych, a ich brak rodzi niezręczność. Trzeba wiedzieć, jak przejść od powitania do fazy właściwej, kiedy przestać mówić, kiedy się wtrącić, jak dotrzeć do konkluzji, a to wszystko w czasie rzeczywistym, bez czasu na zastanowienie się i przeanalizowanie komunikatu.

Inne badania, autorstwa Emily O’Day i Richarda Heimberga, a także analiza Dara Meshiego i Morgana Ellithorpe’a opisują proces wzajemnego napędzania się lęków społecznych i czegoś, co ukrywa się pod skrótem PSMU, czyli Problematic Social Media Use. 

Mechanizmy funkcjonowania mediów społecznościowych wciągają w uzależnienie osoby wykazujące objawy zaburzeń, jednocześnie pozbawiając je i tak już ograniczonych tradycyjnych kontaktów z ludźmi. Konsekwencją jest pogłębianie się problemów i utrata umiejętności komunikacji interpersonalnej. Do podobnych wniosków doszedł zespół pod przewodnictwem Fengxia Lai, badający chińskich studentów medycyny. Symptomy fobii społecznej pojawiały się częściej i wyraźniej u tych, którzy częściej i dłużej korzystali z mediów społecznościowych oraz komunikatorów do codziennej komunikacji.

– Praktykując bezosobową formę kontaktu, tracimy umiejętność rozmowy głosem –  tłumaczy Natalia Harasimowicz. 

–  Idziemy w stronę tego, co daje przyjemność, a przyjemniejszy jest brak napięcia, brak lęku przed spotkaniem z drugą osobą. Czy aplikacje mogą być projektowane tak, by wykorzystywać ten mechanizm? Na pewno. Sama wiem, jak na mnie działają. Są po prostu miłe. Mają fajne dźwięki, ładne obrazki, dodatki, gify. To wszystko jest po to, by nas zachęcić do korzystania, żeby wiązało się to z miłym odczuciem. Wtedy nie dość, że unikamy bezpośredniej konfrontacji z kimś, to mamy miły dodatek. Taki cukierek –  wyjaśnia. 

Cukierek, który wolimy bardziej niż mniej smaczne, trudne do strawienia warzywa wymagające uprzedniego obrania, umycia, a może i ugotowania. Stosowanie dark patterns jest nadal tolerowane, a co więcej zupełnie bezkarne. Model biznesowy pozostaje ten sam – im więcej czasu spędzimy z aplikacją, tym lepiej dla jej administratora. 

Asynchroniczność, możliwość kontroli treści, brak przymusu natychmiastowej odpowiedzi kuszą wygodą i komfortem, który nasz mózg naturalnie wybiera ze względu na przyjemniejszą, łatwiejszą i o wiele mniej stresującą formę kontaktu. Powiadomienia i losowe nagrody działające według schematu skrzynki Skinnera działają na nas jak smaczki na laboratoryjne szczury. Nie chcemy już podejmować kosztownej i trudnej rozmowy.

Coraz szersze zastosowanie sztucznej inteligencji (kolejny punkt bingo zaliczony!) może pogłębić personalizację aplikacji, by wydłużać jeszcze współczynnik czasu z nią spędzanego. Schematy opracowywane na podstawie badań nie działają na wszystkich jednakowo. Design szyty na miarę nie tylko potrzeb i preferencji, lecz także strachów, niedoskonałości czy wręcz problemów każdego z nas osobno może stanowić kolejny krok ku temu, byśmy jeszcze częściej rozmawiali za pośrednictwem oprogramowania. Skoro już teraz świat ten projektowany jest tak, by uzależniać użytkowników, co stoi na przeszkodzie, by mocniej dokręcić śrubę?

I dobić resztki tego, co ludzkie, czyli rozmowę. 

Idziemy w stronę tego, co daje przyjemność, a przyjemniejszy jest brak napięcia, brak lęku przed spotkaniem z drugą osobą, przed rozmową, także przed telefon. Ilustracja: ChatGPT

Mane, tekel, f(e)ares

Projekt "Ale to ja dzwonię" jest co prawda usługą płatną, w końcu powstał jako sposób na dodatkowy zarobek, ale stawki są raczej niskie, szczególnie biorąc pod uwagę obecne ceny. Sama jego pomysłodawczyni nie traktuje go jako głównego źródła zarobku. Chociaż jest to oddolny projekt, bardziej o charakterze samopomocy społecznej niż zwinnego start-upu, spotkał się z nieprzychylnymi reakcjami i oskarżeniami o zarabianie na cudzych słabościach. Agata została nawet otwarcie skrytykowana oraz usunięta z jednej fejsbukowej grupy po tym, jak oznaczyła swoją stronę pod postem z pytaniem o pomoc w telefonie do przychodni.

Twierdzi jednak, że pomimo ogromnego zainteresowania mediów i zasięgów w socialach w praktyce nie jest to intratny interes. Wątpi w to, że ktoś spróbuje odebrać jej pomysł i zrealizować go w bardziej komercyjnym wydaniu. 

– Nie sądzę, żeby to wypaliło – uważa. 

– Do tej pory kilka osób próbowało wprowadzić podobną usługę. Nie wiem, jak im idzie, ale skoro ja, która byłam pierwsza i która oferuje niskie ceny, mam niewielu klientów, to nie wiem, co musiałaby zrobić duża firma, by to się kręciło. Zwolnijcie więc z rejestrowaniem swojej firmy dzwoniącej, nie polecam rzucać wszystkiego i kupować startera – przestrzega.

Agata Boruszkowska zauważa, że ludzie, którzy się do niej zgłaszają, przychodzą bez obawy, bo stara się pokazywać, że traktuje ich ciepło, otwarcie i empatycznie.

– Nie oceniam ich. Dzięki temu wiedzą, że mogą mi zaufać. Nie wiem, czy zgłaszanie się do jakiegoś call center byłoby dla nich komfortowe – stwierdza. 

Dieta cud albo proste porady na trudne sprawy 

Są jednak tacy, którzy nie ograniczają się do pomocy za półdarmo z dobroci serca. Realne problemy, czyli przesyt cyfrową komunikacją i lęki związane z obecnością w mediach społecznościowych, przynoszą realne zyski. Mary Jane Copps, znana także jako The Phone Lady, nie dzwoni za innych, ale od prawie dwóch dekad szkoli z tego, jak przełamywać strach przed dzwonieniem i prowadzić skuteczne rozmowy przez telefon. Swoją ofertę kieruje głównie do firm zatrudniających milenialsów i genzetki, wykorzystując rosnący pokoleniowy problem. Jedna sesja zajęć kosztuje około 500 dolarów kanadyjskich. 

To, co robi Copps, nie jest jeszcze rozwiązaniem idealnym. Wszak osoba, którą nauczy się, jak radzić sobie z lękiem przed dzwonieniem, automatycznie przestaje być potencjalnym klientem. Są wyjścia lepsze pod kątem komercjalizacji: aplikacje do cyfrowego detoksu i wyjazdy, podczas których można odciąć się od technologii.  

Temat dyskontowania nakręcanej potrzeby digitalowych odwyków wzięła kilka miesięcy temu na warsztat Zuzanna Staszewska-Jedynasty z "Business Insidera". 

– Z cyfrowym detoksem jest jak z dietą cud, która obiecuje, że będziemy zdrowsi, piękniejsi i szczęśliwsi, pod warunkiem że wydamy trochę pieniędzy, a właściwie "zainwestujemy w siebie" – mówi poproszona o komentarz.

– Znajdzie się coś na każdą kieszeń. Mamy więc ośrodki wellness, wakacje offline, e-booki z poradami, dizajnerskie klatki Faradaya na telefon i tony podobnych gadżetów, które ostatecznie trafią na wysypisko. Najbardziej kuriozalne są aplikacje, które mają wspierać nas w "odłączeniu się". Wystarczy je tylko odpalić na smartfonie z dostępem do internetu – wyjaśnia.

W swoim tekście Staszewska-Jedynasty przytacza dane dotyczące rosnącej w zawrotnym tempie wartości rynku aplikacji reklamowanych jako wsparcie w cyfrowym detoksie i higienicznym korzystaniu ze smartfona. Jak podaje magazyn "Dazed", powołując się na obliczenia Zion Market Research, globalnie biznes ten wart jest obecnie około 700 mln dolarów, ale do 2032 r. ma osiągnąć wartość prawie 19,5 mld dolarów.

Sęk w tym, że te rozwiązania są… nieskuteczne. Mogą dawać krótkotrwałe ukojenie, ale na dłuższą metę nie wnoszą niczego wartościowego.

– Co z tego, że wyłączymy telefon na dwa dni czy dwa tygodnie, skoro po powrocie czeka na nas ta sama rzeczywistość: powiadomienia, algorytmy i kultura bycia dostępnym, choćby w pracy – zauważa Staszewska-Jedynasty.

Technologie są projektowane tak, by maksymalizować nasze zaangażowanie i nas uzależniać. fot. ChatGPT

– Technologie są projektowane tak, by maksymalizować nasze zaangażowanie i nas uzależniać. Tymczasem zamiast mówić o źródle problemu, powtarzamy: "Zrób coś z tym, wyloguj się". To klasyczna strategia przerzucania odpowiedzialności na jednostkę. Eksperci podkreślają, że źródło problemu leży gdzie indziej i że musimy nauczyć się świadomego życia w cyfrowej higienie. Tylko że "cyfrowa higiena" nie brzmi już tak dobrze i przede wszystkim wymaga codziennej głębokiej pracy. A to słabo się sprzedaje – dodaje.

Sprzedają się za to coraz lepiej wakacje offline. BBC przytacza badania konsumenckie, według których w 2025 roku już prawie jedna trzecia Brytyjczyków planuje wyjazd z odcięciem się od nowych technologii. Z jednej strony trzeba przyznać, że w ofertach wyjazdów spod znaku digital detox nikt nie obiecuje, że dwa tygodnie bez telefonu wystarczą, by pozbyć się problemów spowodowanych przebodźcowaniem i nadużywaniem technologii komunikacyjnych. Naukowcy potwierdzają, że na krótką metę taka praktyka przynosi odczuwalną ulgę. Pozwala spojrzeć inaczej na wypracowane nawyki, poprawia jakość snu, obniża poziom stresu u uczestników. 

Z drugiej mało kto mówi otwarcie, że jest to wartość ulotna. Chwilowy oddech od rzeczywistości. Tak jak klasyczne wakacje (o ile spędzane są w sposób zdrowy, a nie na cyfrowej smyczy) turnusy offline pozwalają na moment zapomnieć o trudach codzienności i odpocząć od znoju. Ale nie załatwią sprawy, bo to jak odwyk, po którym wraca się wprost do nałogu. Nie pomogą też różnego rodzaju internetowe efemeryczne mody, takie jak "surowe podróżowanie". Rozwiązaniem jest konsekwentna i świadoma praca nad cyfrową higieną. Mogłoby być nim też systemowe rozwiązanie osadzone w prawnych ramach temperujących rozpasanie big techów, ale tego za naszego życia chyba się nie doczekamy.

Pisać czy nie pisać?

Ten tekst nie jest peanem na cześć dzwonienia ani tym bardziej boomerskim utyskiwaniem na zmiany zachodzące w świecie czy technofobicznym biadoleniem. Są takie sytuacje, kiedy rozmowa na głos, przez słuchawkę, jest niepraktyczna albo po prostu przeszkadza innym. Jeśli dostawałbym jakąś niewielką kwotę za każdym razem, gdy ktoś obok nadużywa błogosławieństwa technologii komunikacji głosowej - w pociągu, autobusie, tramwaju, w poczekalni - kupiłbym co najmniej nowy telefon. Jestem przekonany, że macie tak samo.

Możliwość przestawienia się na komunikator, maila czy esemesa to dla wielu wybawienie. Jestem chyba ostatnią osobą, która ma jakiekolwiek prawo oceniać, jako ktoś, kto latami z wielu powodów panicznie bał się dzwonić. Tak, pisanie potrafi pomóc w wielu przypadkach. Nie mówiąc już o tym, że komunikacja tekstowa jest nam zwyczajnie potrzebna, chociażby po to, by pozostał po niej ślad (vide służbowe maile).

Ale lęk społeczny, także ten związany z kontaktem przez telefon, to zdaniem specjalistów rzecz, nad którą warto pracować. –  Jest ważne, żebyśmy to ćwiczyli, chociażby w gabinecie, bo pacjentom to bardzo ogranicza życie - tłumaczy Natalia Harasimowicz. 

– Muszą oni przecież żyć w społeczeństwie, muszą załatwiać sprawy, muszą się komunikować. Osoby z silnymi lękami związanymi z rozmową przez telefon naprawdę cierpią. Unikając kontaktu, nie dowiadują się o tym, że ktoś może im pomóc, zwlekają z ważnymi sprawami. Może to mieć realne konsekwencje, kiedy odkłada się na przykład załatwienie czegoś ważnego w pracy – wyjaśnia. 

Dlatego Agata podkreśla, że nie traktuje swojej usługi jako zachęty do unikania telefonu. Twierdzi, że to raczej pomoc w trudach codzienności. A osoby z zaburzeniami lękowymi czasem potrzebują jej, by wykonać właśnie ten pierwszy krok i umówić się na wizytę. 

– Kilka razy czytałam gdzieś w komentarzach, że to problem, który trzeba przepracować z terapeutą albo że trzeba wychodzić ze strefy komfortu. Uważam, że to strasznie niefajnie, że ktoś rzuca takie frazesy, żeby osoba, która i tak już ma ciężko, poczuła się jeszcze gorzej – stwierdza.

– Zakładam, że jednak ludzie zdają sobie sprawę, że terapia mogłaby w tym pomóc i byłoby super, gdyby każdy mógł sobie na nią pozwolić, ale wiemy, jak jest. Miesięczny koszt spotkań z terapeutą to minimum 800 złotych, do tego dochodzi czas. Sama ostatnio po dwóch latach dostałam się na terapię na NFZ, w środy o 11.00, i na drugim spotkaniu, na które wzięłam wolne w pracy, pani powiedziała, że musimy zakończyć terapię, bo jestem w zbyt dobrym stanie psychicznym. Nie sądzę, że gdybym zagrała kartą: "nie lubię rozmawiać przez telefon", pani powiedziałaby: "Ach, proszę siadać, zaraz odwołam kolejnego pacjenta". Łatwo więc mówić z uprzywilejowanej pozycji o tym, jak się powinno pracować z problemami – konkluduje. 

Mimo wszystko warto praktykować kontakt z drugim człowiekiem. Bo, po pierwsze, możemy zwyczajnie zapomnieć, jak się rozmawia. Oddać się całkowicie wraz z naszym czasem i uwagą w ręce firm dostarczających technologie komunikacyjne. 

Jeśli kogoś ten argument nie przekonuje, eksperci mają kolejny. Otóż pisanie faktycznie zdejmuje z nas początkowy stres rozmowy, ale tylko na moment. Im dłuższa konwersacja, tym więcej satysfakcji i gratyfikacji daje wykonanie telefonu. 

– Ludzie wzmacniają pewne zachowania unikające. Prowadzi to do sytuacji, w których pracownicy nie widują swoich przełożonych ani nie mają kontaktu z kolegami czy koleżankami z zespołu i ostatecznie odchodzą – ku zdziwieniu kierownictwa. Unikanie kontaktu bezpośredniego wydaje nam się łatwe, nierzadko też obniża koszty, ale długoterminowo blokuje jakąkolwiek integrację w firmie. Czujemy się samotni – wyjaśnia Natalia Harasimowicz. 

Harasimowicz podkreśla, że kontakt bezpośredni, jakkolwiek przyjemny by nie był, zawsze generuje w nas jakieś napięcie. Na początku nie jesteśmy wyluzowani w stu procentach. Każdy chce być dobrze oceniony i postrzegany. Ten pierwszy moment spotkania jest trudny, lęk rośnie. Kiedy pojawiła się możliwość, że można napisać zamiast zadzwonić, wielu ludzi zaczęło unikać rozmów. Owszem są trudniejsze, wiążą się z większym napięciem na początku, ale jak wyjaśnia psycholożka, dają więcej wartości, szybciej się dogadujemy, łatwiej o konkrety. 

– Nikt nie obieca ci, że każda rozmowa będzie fajna – przypomina Harasimowicz.

– Chodzi o to, żebyś poznał, poznała drugą osobę. A to niełatwe, gdy ograniczasz się tylko do komunikatorów. Krótkoterminowo zniesie to napięcie, więc chętniej sięgniesz po to rozwiązanie. Ale długoterminowo samo pisanie przyniesie więcej kłopotów. Teraz możemy zamówić jedzenie, zrobić zakupy, przedłużyć receptę przez internet. W wielu przypadkach to duży komfort. Z drugiej jednak strony, dobrze co jakiś czas pójść do lekarza, pogadać z kimś na żywo. Gdy unikamy pewnych zachowań, owszem, łagodzimy lęki, ale jednocześnie utrwalamy je – podkreśla.

Lęk społeczny, także ten związany z kontaktem przez telefon, to zdaniem specjalistów rzecz, nad którą warto pracować. Fot. ChatGPT

Zadzwoń do mamy!

Kto pamięta słynną reklamę nieistniejącej już rodzimej sieci komórkowej, w której jowialny brodacz z uśmiechem zachęca do tego, by chwycić za telefon i zaskoczyć mamę rozmową?

Reklamę, która do dziś jest kultowa i uznawana za jedną z najlepszych w historii.

Może warto skorzystać z jego rady od czasu do czasu. I zadzwonić. Do bliskich i dalekich. 

Nie demonizujmy pisania, to nie ono jest potworem. Potworem jest złudzenie, że można całe życie przeżyć w trybie cichym. Komunikacja tekstowa daje wygodę, ale gdy staje się jedyną formą kontaktu, to nie chroni nas, tylko odcina. Od głosu, od emocji, od drugiego człowieka. A im dłużej milczymy, tym trudniej przerwać ciszę. I ostatecznie tracimy kontrolę nad naszymi rozmowami na rzecz algorytmów.

Za każdym razem, gdy wybieramy pisanie zamiast dzwonienia (jak mówię, czasem to najlepsze wyjście), oddajemy się w cyfrowe ręce biznesu, który inkasuje za to centa czy dwa.

Będziemy zatem powtarzać jak mantrę: technofobia – nie. Świadomość, edukacja medialna, higiena cyfrowa – tak. A rozmowa: zawsze! 

Ilustracje wygenerowane przez ChatGPT