Chodzisz do łóżka z telefonem? Będziesz gorszym pracownikiem i kochankiem

Kompulsywne sięganie po telefon, jedzenie przed ekranem, poczucie niepokoju, ale przede wszystkim permanentna dekoncentracja. Dorośli Polacy krążą po cyfrowym świecie po omacku bez żadnego BHP. - Za kilka lat higiena cyfrowa będzie ważniejszym benefitem niż karnet sportowy - mówi Magda Bigaj, współautorka pierwszego w Polsce badania na ten temat.

Higiena cyfrowa Polaków. Rozmowa z Magdaleną Bigaj

To było do przewidzenia. W końcu 20 lat temu poznawaliśmy internet pełni zachwytu, bez zdrowego dystansu i bez przewodnika. Nikt jednak na to nie zwracał uwagi, a zagrożenia związane z elektroniką widzieliśmy głównie względem najmłodszych. Tymczasem dziś sami mamy z tym potężny problem.

Magdalena Bigaj, prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa (organizatorem badania jest też Fundacja Orange) oraz dr hab. Magdalena Woynarowska z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego stworzyły nowe narzędzie badawczo-edukacyjne. Zawiera ono 39 stwierdzeń dotyczących higieny cyfrowej, czyli zachowań związanych z używaniem technologii informacyjno-komunikacyjnych (zwłaszcza internetu i urządzeń ekranowych), które mają chronić nasze zdrowie.

Stwierdzenia te mają jednocześnie budować pozytywny przekaz. Autorki badania nie pytają na przykład, jak często ktoś traci poczucie czasu przed ekranem komputera. Ujmują sprawę inaczej: "Zwracam uwagę na to, ile czasu dziennie spędzam, używając takich urządzeń ekranowych jak telefon, laptop/komputer stacjonarny, tablet, konsola do gier, telewizor". W ten sposób już w trakcie wypełniania badania buduje się nowe, zdrowsze nawyki.

W ten sposób przebadały reprezentatywną grupę dorosłych Polek i Polaków. Wyniki można od 14 marca sprawdzić na stronie higienacyfrowa.pl. Tam też można samemu przeprowadzić bezpłatny anonimowy test. Najdramatyczniej wygląda sprawa z unikaniem spoglądania na telefon za każdym razem, gdy przychodzi nań jakieś powiadomienie. Powstrzymać się przed tym potrafi zaledwie 7,7 proc. ankietowanych. Ale to nie wszystko. O higienie cyfrowej dorosłych Polaków rozmawiamy ze współautorką badania Magdaleną Bigaj.

Rozmowa z Magdaleną Bigaj, prezeską Fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa

Jakub Wątor: Kiedy zauważyłaś, że coś z tobą jest nie tak?

Magdalena Bigaj: - Byłam kiedyś na imprezie branżowej w Trójmieście. Po powrocie dostałam z niej zdjęcia i zobaczyłam, że na każdym z nich gapię się w ekran! Tu wykłady, prezentacje, ciekawe postaci, a ja w telefonie. Oczywiście miałam milion wyjaśnień: zajmuję się komunikacją, muszę być w stałym kontakcie z ludźmi, muszę cały czas pilnować statystyk, sprawdzać Google Analytics. Pracowałam wtedy jako marketerka.

A drugi moment zdarzył się w restauracji, która miała wystrój z czarnymi akcentami, m.in. z czarnymi serwetkami leżącymi na stole. Gadamy sobie, śmiejemy się, rozmowa jest świetna, jedzenie pyszne, a ja w pewnym momencie kliknęłam serwetkę. Wtedy pomyślałam, co się stało w moim mózgu, że zarejestrował czarny prostokąt i postanowił w niego kliknąć.

Właśnie na takie przypadki mam w domu pudełko z napisem "Elektrośmieci". Gdy przychodzą do mnie znajomi, chowają w nim telefony, by ciągle się w nie nie wgapiali.

- Badaliśmy to. Zapytaliśmy dokładnie, czy podczas spotkań z ludźmi ankietowani trzymają telefon poza zasięgiem wzroku i wyciszają go, jeśli to możliwe. Robi tak 32,2 proc. osób, co nie jest takim złym wynikiem. Zjawisko lekceważenia człowieka poprzez siedzenie w telefonie ma nawet swoją nazwę, to phubbing.

To dobry wynik?

- Nie udaję Magdy boskiej od higieny cyfrowej, która mówi: wyloguję was! Wiem, że świat jest, jaki jest, wielu z nas musi być online, bo praca itd., więc zachowania w tym teście starałyśmy się maksymalnie urealnić. Ten wynik 32,2 proc. oznacza więc osoby, które odpowiedziały "zawsze lub prawie zawsze", ale były też osoby odpowiadające "często" i "czasami" - czyli jednak podejmujące jakieś próby panowania nad swoim zachowaniem.

Czyli 68 proc. osób brakuje kultury osobistej.

- Myślę, że używanie telefonu podczas rozmów z innymi bierze się często z błędnego przeświadczenia ludzi o tym, że potrafią robić wiele rzeczy jednocześnie i koncentrować się na nich wszystkich. "Ja cię słucham, ja tylko odbieram maile". Nauka temu przeczy. Na przykład teraz w czasie rozmowy zaczął mi dzwonić jakiś nieznany numer i już się rozproszyłam, koncentracja przeskoczyła mi na chwilę na ten telefon.

Badania pokazują, że ludzki mózg jest w stanie koncentrować się tylko na jednej czynności. Całą resztę robimy wtedy na autopilocie. Jeśli ktoś przy nas zaczyna sprawdzać lajki, to na chwilę odpływa. Mówimy wtedy do awatara, który stoi przed nami fizycznie, ale jego myśli są gdzie indziej. Myślę jednak, że jako społeczeństwo dojdziemy do etapu, na którym będzie to powszechnie uważane za brak kultury.

fot. Shutterstock/Gorodenkoff

Też tak uważam. Widać to choćby po wyciszaniu telefonów w miejscach publicznych. Gdy dawniej komuś w autobusie zadzwonił telefon, była to nobilitacja. Dziś jest to zachowanie nieeleganckie, nie wspominając już o prowadzeniu rozmowy w miejscu publicznym.

- Tak! Ale jesteśmy na początku drogi, potrzebujemy o tym mówić i zwiększać świadomość ludzi. Na przykład o tym, że jest różnica między sytuacją, gdy telefonu nie ma w zasięgu wzroku i gdy się pojawia.

A co się dzieje z mózgiem, gdy jest w zasięgu wzroku?

- Dobrze, że pytasz, bo zrozumienie tego mechanizmu jest kluczowe do tego, byśmy sami zaczęli sobie intuicyjnie regulować tę cyfrową higienę. Musimy zrozumieć, że to, jak wpływają na nas ekrany, zależy przede wszystkim od tego, jak zbudowany jest nasz mózg. Nie ma znaczenia, jakiej jesteś płci, jakie masz wykształcenie. To oczywiście może wpływać na twój poziom samokontroli czy umiejętności samoregulacji, ale zdecydowanie nie jest czynnikiem dominującym. Mózg posiada ośrodek nagrody, który - upraszczając neurobiologię - jest taką szufladką pamięci dla nagród. Jego zadaniem jest zapamiętywanie tego, co jest przyjemne, żeby następnym razem sięgnąć po tę przyjemność szybciej i sprawniej.

Badania naukowe dowodzą, że mózg rejestruje używanie urządzeń ekranowych jako przyjemność. Zatem już po pierwszym kontakcie z ekranami mózg na widok lub jakikolwiek zwiastun tej przyjemności reaguje wyrzutem dopaminy, neuroprzekaźnika zwanego też hormonem przyjemności. Sprawia to, że nie musimy się za każdym razem zastanawiać, czy coś jest fajne, tylko po to sięgamy, bo ośrodek nagrody pamięta, że to jest fajne.

W związku z tym już na sam widok ekranu czujemy chęć sięgnięcia, sprawdzenia, a do tego, żeby to zrobić, motywuje właśnie dopamina. Dokładnie to przydarzyło mi się w restauracji z tą serwetką. Mój mózg zarejestrował czarny prostokąt jako telefon i uruchomił nawykowe działanie. Nawyki są po to, byśmy szybko po coś sięgali.

Dlatego, gdy pracujemy i telefon leży obok na biurku, może powodować dekoncentrację. Będziemy się dręczyli myślami typu: a sprawdzę ten telefon, a może ktoś do mnie napisał, a może ktoś ode mnie czegoś chce. Możemy też czuć się zdekoncentrowani i nie mieć pojęcia, że dekoncentruje nas właśnie ten czarny prostokąt, które skaner w naszej głowie już zarejestrował i niczym Gollum z "Władcy pierścieni" podpowiada: "My precious!".

To nie wystarczy włączyć tryb "nie przeszkadzać" w telefonie?

- Z punktu widzenia neurobiologii nie wystarczy. Kiedy mówię, by w trakcie pracy usunąć telefon z zasięgu wzroku, to nie po to, by sprawić komuś przykrość przez pozbawienie go telefonu. Mówię to po to, by potem - gdy zrobisz swoje zadanie od początku do końca - było więcej czasu na przyjemności.

Wystarczy na chwilę spojrzeć w kalendarz i się zdekoncentrować, by ponowne skupienie się na wykonywanym zadaniu zajęło od kilku do kilkunastu minut. Zobacz, jak bardzo wydłużamy swoją pracę, jeśli działamy w krótkich sesjach i odrywamy się co chwilę od pracy.

Bo przez te kilkanaście minut z mózgiem co się dzieje?

- Nasza uwaga musi zostać przywrócona do głównego zadania. To nie dzieje się natychmiast, bo ignorowanie bodźców jest aktywnością. Mózg musi wykonać pracę, żebyśmy coś zignorowali. Koncentracja to dla niego też praca, on przecież spala wtedy kalorie.

Jestem za racjonalnym podejściem do higieny cyfrowej. O usuwaniu telefonu mówię wtedy, gdy chcemy naprawdę się na czymś skupić. Na przykład, gdy będziesz spisywał ten wywiad, pewnie dużo szybciej pójdzie ci, jeśli telefon schowasz. Na co dzień w czasie pracy, gdy telefon musimy mieć pod ręką, polecam przede wszystkim ograniczanie liczby powiadomień. Nie mówię, żeby je w ogóle wyłączać, ale zostawić niezbędne. Trzeba stopniować zajmowanie swojej uwagi.

To dlatego nie odebrałaś wiadomości, gdy tuż przed rozmową napisałem do ciebie na Messengerze?

- Tak, mam go stale wyciszonego. Ale sprawa była pilna, więc zadzwoniłeś telefonem i od razu odebrałam, bo telefonu nie wyłączyłam. To jest dla mnie rodzaj powiadomienia o najwyższym priorytecie. To właśnie to stopniowanie. Polecam taką gradację ścieżek do kontaktu, a nie życie na dopaminowej smyczy powiadomień. Zwłaszcza że dobrze wiemy, iż powiadomienia nie są po to, byśmy byli świetnie poinformowani o wszystkim tylko po to, byśmy jak najczęściej sięgali po telefon. Sprawdzajmy sobie je nawet kilka razy dziennie, ale wtedy gdy sami o tym zdecydujemy, a nie natychmiast, gdy tylko usłyszymy dźwięk powiadomienia, bo to nas wybija z codziennych aktywności.

To dlaczego, skoro to wiemy, i tak dajemy się na to łapać?

- Ludzki mózg trenuje się bardzo podobnie jak sztuczna inteligencja, czyli uczy się tego, jak żyjemy. Jeśli żyjemy w stałej dekoncentracji, stale przełączając się z czynności na czynność, to mózg rejestruje to jako dominujący styl życia. Myśli sobie: tak trzeba żyć!

A do czego takie życie prowadzi?

- Wielu z nas cierpi już na to, że bardzo ciężko nam przeczytać coś dłuższego jednym ciągiem. Być może kilka osób zdążyło już trzy razy odpłynąć, czytając ten wywiad, bo w ich mózgach pojawia się wręcz potrzeba dekoncentracji. Skupianie się na jednej czynności jest dzisiaj wyzwaniem. Myślę, że w przyszłości to będzie w dużym stopniu różnicowało ludzi w pracy.

fot. Shutterstock/GaudiLab

Cyfrowemu brudasowi będzie trudniej znaleźć pracę?

- Ci, którzy starają się minimalizować przeciążenie informacyjne, mają wyższy poziom kompetencji poznawczych takich jak zapamiętywanie, skupienie się, synteza informacji, szybkie podejmowanie decyzji. Badania pokazują, że ci, którzy poddają się temu przeciążeniu przez robienie wielu rzeczy jednocześnie, mają te umiejętności niższe. Ciekawy eksperyment naukowy przeprowadzony został na Uniwersytecie Stanforda, gdzie przebadano dwie grupy: ludzi, którzy uważali się za wielozadaniowców i grupę pracującą linearnie, zaczynając kolejne zadanie dopiero po zakończeniu poprzedniego. Wielozadaniowcy wypadli gorzej we wszystkich konkurencjach: na zapamiętywanie, syntezę informacji, podejmowanie trafnych decyzji etc. Przemęczony informacjami mózg broni się i zaczyna gorzej zapamiętywać. Taka wielozadaniowość połączona z brakiem granic między pracą a życiem prywatnym  mogą być prosta droga do wypalenia zawodowego.   

Jak długo może trwać resocjalizacja? Powrót do zdrowego cyfrowego życia?

- Nie widziałam badań na ten temat. Na pewno nie wierzę w cyfrowe detoksy, choć czasem w ramach zabawy, eksperymentu zachęcam do tego ludzi. On działa jak każdy detoks, także dietetyczny, czyli głównie nas wkurza. Nagłe odcięcie od bodźca jest przeciwskuteczne, potem chcemy się "najeść" jeszcze bardziej.

Pracuję teraz nad książką poświęconą dorosłym. Będę tam proponowała program uregulowania higieny cyfrowej i rozpisuję to jako pracę na jakieś 2-3 miesiące. Ten plan w każdym kolejnym tygodniu pozwala wprowadzić jakieś nowe zachowanie do repertuaru codziennego funkcjonowania.

Czyli stopniowe wprowadzanie zmian?

- Zdecydowanie. Na pewno nie tak, że ktoś weźmie nasz test higieny cyfrowej i powie: od dziś będę to wszystko robił. To tak, jakby ktoś powiedział, że od dziś ktoś nie je słodyczy, białej mąki, mięsa oraz nie pije kawy i herbaty. Nie wszystko na raz! Biorąc tak dużo na siebie na raz, pewnie o 10 rano połowę tych postanowień już byśmy złamali. Proponuję rozwój krokowy: w każdym tygodniu dodajmy jedno kluczowe pozytywne zachowanie. 

Często słyszę od ludzi, że są na pewno uzależnieni od internetu. Odpowiadam wtedy, że na pewno nie są. Po pierwsze wciąż nie ma takiej jednostki chorobowej jak "uzależnienie od internetu", mimo że jest "uzależnienie od gier". Po drugie raczej jesteśmy zaburzeni, a nie uzależnieni. Mnie też to dotyczy.

Opowiedz, proszę.

- Są sytuacje, gdy mam totalne internetowe ciągi tak jak teraz, gdy jestem przed premierą badania. Mój dzień wygląda obecnie koszmarnie i trudno, bym powiedziała: o, przepraszam, ale higiena cyfrowa, przekroczyłam czas ekranowy, więc to musi poczekać!

Ale mam też takie okresy, gdy bardzo tego pilnuję. I tak bym do tego podchodziła: niech to będzie praca nad sobą, ale nie do bólu, bo się zniechęcimy. I bez katowania się myślami typu: "Jestem kiepski, bo inni sobie z tym radzą, a ja nie".

I to pewnie może też prowadzić do frustracji? Sam ułożyłem sobie kilka miesięcy temu harmonogram całego dnia - od 6 rano do 22 - i gdy na przykład wstanę godzinę później, już z samego rana jestem zdenerwowany, bo coś zawaliłem.

- Internet sprawił, że doświadczamy ogromnego spektrum porównań i tworzymy sobie kulturę przymusowej pracy nad sobą i samobiczowania. Nie znajdujesz czasu na jogę albo naukę języka? Ok, looser. Układamy sobie trakery nawyków, a potem gdy tylko powinie ci noga na jednym elemencie planu, myślisz, że wysypałeś cały plan.

Popatrzmy na to jak na projekt w pracy. Twoja późniejsza pobudka o poranku nie jest porażką, to jest przedsukces, jak to mówił jeden z bohaterów w serialu "Dolina Krzemowa". Fajnie, że spróbowałeś, ale może, zamiast się frustrować, trzeba zmodyfikować nieco plan? To wcale nie jest tak, że kto rano wstaje, temu bozia daje. O 8 rano też da.

Ale sam pomysł chociaż miałem dobry z tym planem na cały dzień?

- To dobry kierunek. Faktem jest, że do dobrostanu i spokojnego funkcjonowania potrzebujemy jakiejś rutyny. Nasz dzień, nasza praca powinny mieć początek i koniec. Czas na odpoczynek też jest potrzebny. Wiadomo, że to łatwe nie jest, gdy jedni odbijają kartę na zakładzie, a inni swoją pracę noszą de facto w kieszeni.

Możemy już wprost powiedzieć, że dorośli mądrzejsi od dzieci w kwestii higieny cyfrowej nie są. A czy dzieci są mądrzejsze od dorosłych?

- Jako badaczka nie mogę tych grup porównywać, bo nie były zbadane tym samym narzędziem. Ale jako ekspertka mam oczywiście swoje zdanie. . Spotykam się z uczniami i rodzicami na szkoleniach, żeby być w kontakcie z ludźmi, których badam. Od lat przyglądam się też uważnie wynikom innych badań. I uważam, że mamy do czynienia z dwoma pokoleniami o diametralnie różnych doświadczeniach.

Moim zdaniem nasze pokolenie popełnia więcej błędów, ponieważ przyjęliśmy postęp technologiczny z dobrodziejstwem inwentarza. Pamiętamy ten trzaskający dźwięk modemu, który, gdy chodził komputer, to wyłączał rodzicom telefon stacjonarny. Pamiętamy nocki w kafejkach internetowych i przenoszenie na dyskietkach ściągniętych tam rzeczy.

Ja pamiętam, jak we dwóch z przyjacielem pisaliśmy wspólny pamiętnik na jednej dyskietce i się nią codziennie wymienialiśmy, żeby coś dopisać. 

- Ja z mojej Nokii 3310 spisywałam do zeszytu SMS-y od chłopaka, z którym flirtowałam! Te technologie nas zafascynowały, obserwowaliśmy coś niesamowitego. Gdy zaczynałam pracować, w internecie było ok. 4 mln Polek i Polaków. Dziś jest ich ok. 32 mln! Drugi raz takiego wzrostu i takiej euforii nie przeżyjemy, bo zwyczajnie kończą nam się Polki i Polacy. I wraz z tą euforią popełnialiśmy pierwsze cyfrowe głupotki bezrefleksyjnie, ale jako ludzie dorośli. A dzieciaki w tym świecie się już urodziły i mają inne doświadczenia, których my nie mieliśmy.

Na przykład?

- Walka o uwagę rodzica z ekranem telefonu. Dzieci przeżywają też różne rozczarowania związane z internetem i telefonem. Przecież my jako dzieci nie mieliśmy możliwości doświadczyć hejtu w internecie. Nikt nas za dzieciaka tak permanentnie nie oceniał jak teraz w sieci. Najpierw nas oceniała rodzina, potem pani w przedszkolu, potem porównywaliśmy się do kolegów z klasy, mieliśmy jakiegoś idola, mogliśmy być każdym.

Mogliśmy też podziwiać jakiegoś piłkarza, ale nie wiedzieliśmy, że stolik u niego w chałupie jest droższy niż całe mieszkanie rodziców. Mogliśmy wierzyć, że jak będziemy dużo ćwiczyli, to będziemy tacy sami, bo nie czuliśmy różnicy kapitału finansowego czy społecznego. A dzisiaj dzieci to czują i cały czas się porównują. To w nich zostawia pewne doświadczenia. Oni przepracują sobie to jako osobny dorosłe inaczej i lepiej sobie to uregulują niż my, bo dużo wcześniej z pewnymi rzeczami się stykają.

fot. Shutterstock/Gorodenkoff

Są jakieś wyraźne różnice w zachowaniach w sieci?

Choćby to, że wielu młodych dba o prywatność w sieci. Rozmawiałam dzisiaj na warsztatach o cyberprzemocy z dziećmi i mówię im, że mogą się spotkać z tym, że pod ich postami pojawią się ludzie o złych intencjach. A oni zdziwieni: "no ale przecież można sobie zamknąć konto". To jest dla nich oczywiste, a tymczasem niektórzy dorośli zachowują się, jakby zupełnie o tym nie pamiętali. Oczywiście dzieciaki też robią mnóstwo głupotek. Przecież dziś końskie zaloty polegają wprost na sextingu, co zresztą robią i dorośli.

Dzieci uczą się przez obserwację, więc jeśli ojciec mówi dziecku, że ma odłożyć telefon, a sam potem w nim siedzi, to jaki to jest przykład? Uwielbiam, gdy rodzic mówi dziecku grającemu w grę, żeby się czymś zajęło. Przecież ono się właśnie czymś zajmuje. Jeśli ci się to coś nie podoba, to przykro mi, ale twoim zadaniem jest pokazanie mu alternatywnego zajęcia.

A sami wobec siebie co powinniśmy zrobić?

- Jako dorośli musimy teraz odrobić swoje lekcje i zrozumieć, jak sposób używania na co dzień ekranów wpływa na nasze relacje, satysfakcję z pracy, związki, samopoczucie, a przy okazji umieć dzięki temu wspierać dzieci, które po prostu poznają to wszystko inaczej niż my, przez inne doświadczenia.

Ale kto ma nas, dorosłych, tego nauczyć?

- Wiele osób oczekuje ode mnie, że zdradzę im jakiś hokus-pokus i że to od razu zadziała. Nie ma jednego podręcznika czy instrukcji poprawy. To jest proces edukacji społecznej, który porównałabym do edukacji w zakresie szkodliwości palenia papierosów albo szkodliwości nadmiaru cukru. Mało kto z nas robił doktorat z dietetyki, a jakoś wszyscy wiemy, że cukier w nadmiarze szkodzi. Czasem ktoś o tym powiedział w radiu, ktoś promował zdrową dietę, pani w szkole zrobiła o tym lekcję, mignęła nam jakaś książka i krok po kroku zbudowała się w nas świadomość, czym jest zdrowa dieta. W efekcie bez żadnego fakultetu wiemy, że to, co wrzucamy do żołądka, jest ważne. Inna sprawa, czy jej przestrzegamy. Ale mamy jakiś punkt odniesienia i możemy ocenić, jak daleko jesteśmy od bezpiecznej granicy.

Dojdziemy do momentu, w którym będziemy wiedzieli, że ważne jest także to, co sobie wrzucamy do głowy. Mózg jest naszym komputerem pokładowym, steruje naszym życiem i jeśli ją zaśmiecamy, nie dbamy o jego higienę, to po prostu gorzej funkcjonujemy i jakość naszego życia jest gorsza, niż mogłaby być.

Dojdziemy też do momentu, gdy pracodawcy zrozumieją, że higiena cyfrowa jest elementem zdrowego środowiska pracy. Pracownik, który może odpocząć od pracy i ma prawo do bycia odłączonym, jest w lepszej kondycji, lepiej pracuje. To układ win-win.

Potrzebujemy mówić o tym w przestrzeni publicznej i wyjść poza schemat mówienia o problemach z internetem w kontekście dzieci i młodzieży. To dzisiaj problem społeczny, na który trzeba patrzeć z różnych stron i mówić do różnych grup: użytkowników, pracodawców, biznesu operującego w przestrzeni cyfrowej. Dlatego otworzyłam Instytut Cyfrowego Obywatelstwa. Chciałabym też uwolnić wiedze o higienie cyfrowej i wpuścić ją tam, gdzie jej dotąd nie było. Mam wrażenie, że ona jest zamknięta wśród ekspertów, którzy dużo o tym mówią, ale to ciągle pozostaje w bańce. Trzeba dawać narzędzia ludziom, którzy mogą edukować w swoich środowiskach, a może nawet stworzyć nową specjalizację edukatora higieny cyfrowej w różnych obszarach: w miejscu pracy, szkole, w terapii par czy rodzin. Nawet dietetyk powinien przypominać, żeby nie spożywać posiłków w towarzystwie urządzeń ekranowych.

A dlaczego nie? Ja zawsze, gdy jem, to sobie coś odpalam na YouTube.

- Jak wspominałam, nasz mózg koncentruje się na jednej rzeczy. Kiedy patrzymy w ekran, nie rejestrujemy tego, co zjedliśmy. Zaburza to proces trawienia, bo człowiek nie kontroluje, ile zjadł, nie przeżuwa dokładnie. Szkodzi to szczególnie dzieciom, które dopiero uczą się jeść. Umieją połykać, ale muszą poznawać faktury, smaki, zapachy, więc powinny się skupiać na jedzeniu, by w ogóle polubić jeść. Karmienie dziecka przy bajce jest częstym błędem rodziców, którzy chcą w ten sposób poradzić sobie z niejadkiem. W rzeczywistości takie futrowanie dziecka zahipnotyzowanego ekranem daje efekt odwrotny. Dziecko dalej nie będzie zainteresowane jedzeniem, za to już wkrótce zacznie urządzać awantury, żądając smartfona przy talerzu.

Piszesz w badaniu, że postęp technologii nie idzie w parze z rozwojem mózgu i stanowi poważne obciążenie dla możliwości poznawczych człowieka. Możesz rozwinąć?

- Mam wrażenie, że współczesny człowiek żyje w przekonaniu, że skoro potrafi wymyślać niesamowite wynalazki, to potrafi je też obsłużyć. Tak nie jest. Przyrównując mózg do komputera, to jego możliwości obliczeniowe są jednak ograniczone. Nie jesteśmy w stanie przetworzyć wszystkich informacji, które do n as dzisiaj napływają, ale jednocześnie nie jesteśmy w stanie ich ignorować i nie przemęczać się tym.

Dlaczego mózg się tego nie oduczył?

- Gdyby się nie rozpraszał, to byśmy nie przeżyli, bo by nas pierwszy lepszy zwierz po wyjściu z jaskini sprzątnął. To była bardzo ważna umiejętność gwarantująca przeżycie. Ale przez to mózg nie potrafi jednocześnie przetworzyć wielu informacji. Jeśli nawrzucamy mu ich za dużo, to zawiesi się jak komputer, gdy otworzymy za dużo okienek.

"Ale przecież mózg jest plastyczny", często można usłyszeć.

- Oczywiście, że jest, to znaczy kształtuje się na podstawie naszych doświadczeń, ale te doświadczenia nazwałabym dodatkowymi wtyczkami do mózgu, które pojawiają się w trakcie życia. A sam mózg dostaliśmy w spadku. On był trenowany przez 200 tysięcy lat doświadczeń naszych przodków. Na tej osi czasu internet w miarę powszechny jest dopiero od 30 lat.

Owszem, ewolucja dostosowuje ludzki mózg do zmieniających się warunków, ale to się nie dzieje ot, tak. Gdyby się tak działo, to byłoby totalne wariactwo. Na pewno ewolucja nie zmienia mózgu w ciągu 30 lat i na pewno nie w czasie życia jednego człowieka. Może za 50 czy 100 lat coś się takiego zadzieje, może np. będzie nam się łatwiej żyło w tej dekoncentracji, ale nasze mózgi to mózgi dawnych ludzi, które świetnie odnalazłyby się w XIX wieku. I chociaż potrafią dziś wymyślać niesamowite rzeczy, to nie nadążają za taką ilością informacji.

Do czego może prowadzić to przeciążenie?

- Podstawowa rzecz to właśnie przeciążenie informacyjne, określane w literaturze naukowej jako information overload...

Czyli to, co ja czuję po trzech minutach na TikToku.

- Dobry przykład, bo to bardzo szkodząca aplikacja na poziomie funkcjonowania mózgu Ale przeciąża nas informacyjnie wszystko: mnóstwo maili, ciągłe powiadomienia, billboardy na ulicach, telebimy. Mamy tony przekazów, które nas otaczają ze wszystkich stron.

Istnieje też coś takiego jak przemęczenie ekranowe. Widać to było w pandemii, gdy na początku wszyscy zaczęli umawiać się na Zoomie na spotkania towarzyskie. Minęły trzy miesiące i każdy na hasło "a może się zzoomujemy" miał nienawiść w oczach.

Faktycznie tak było. Dlaczego?

- Jesteśmy przecież zwierzętami. Może trochę bardziej inteligentnymi od innych ssaków, ale jednak zwierzętami. Jeśli widzimy czyjąś twarz na ekranie, to wytrenowany przez te 200 tys. lat mózg odbiera to jako zagrożenie, ktoś pojawił się za blisko, i ma w pierwszej chwili dwie reakcje: atak lub ucieczka. Nikt normalny oczywiście nie wali młotkiem w ekran, ani nie ucieka z Zooma od razu, ale żeby tak nie było, w tle w naszym mózgu zachodzą odpowiednie procesy. On musi opanować te odruchy ataku lub ucieczki, a to powoduje, że się męczymy. Przecież na grupowym wideo połączeniu nigdy nie wiemy, kto na nas akurat patrzy. Ciągle trzeba trzymać gardę.

I w ten sposób człowiek przestaje swoją pracę lubić.

- Jest to możliwe! Mówiłam ostatnio uczniom w szkole muzycznej, że, żyjąc w dekoncentracji, mogą przestać kochać granie. Bo jeśli przyzwyczajony do dekoncentracji mózg nie może skupić się na graniu, to może nas to zdemotywować. Ostatnio dostałam mail od nauczycielki z tej szkoły, w którym napisała, że uczniowie kilka dni po warsztatach powiedzieli jej, że sami się zdziwili, jak zdali sobie sprawę, ile razy sięgali po telefon, ćwicząc na instrumencie.

Możemy też przestać lubić pracę, bo nie umiemy z niej po prostu wyjść. Nie odłączając się od pracy, narażamy się na szybsze wypalenie zawodowe, bo nie mamy czasu na odpoczynek. Nuda też jest istotna, wtedy mózg odpoczywa, zbiera siły i może sobie pozwolić na lepszą syntezę informacji, na wymyślenie czegoś twórczego. Bardzo mi zależy, by to dotarło do pracodawców, choć muszę zaznaczyć, że to problem złożony, bardzo często to sami pracownicy tworzą taką kulturę permanentnego kontaktu, do tego, nawet jeśli pracodawca wprowadzi higienę cyfrową, pozostaje otoczenie rynkowe, kontrahenci wypisujący wieczorami. I mamy nagle, jak to nazwano, kulturę zapierdolu.

Niektórzy wręcz się tym chełpią publicznie.

- Ha! To w ogóle jest specjalizacja niektórych ludzi, którzy doszli do perfekcji w relacjonowaniu swojego zapracowania w mediach społecznościowych. Niektórzy z nich potrafili jednocześnie tygodniami nie przysyłać mi materiału, na który czekałam. Klasyczne "nie mam czasu, bo mam robotę na fejsie".

To już akurat brak instynktu samozachowawczego.

- Zdecydowanie. Na szczęście jest coraz więcej głosów mówiących, że taka ciągła praca to żaden powód do dumy.

A kto powinien na to zwrócić uwagę?

- Myślę, że za kilka lat higiena cyfrowa będzie ważniejszym benefitem niż karnet sportowy. Ludzie będą cenili, że pracodawca zwraca uwagę, że po godzinach pracy nie tylko nie oczekuje odbierania maili, ale nawet sam ich nie wysyła. Tak powinno być zawsze: po pracy zamykamy komunikatory służbowe, do widzenia. Ale to już jest kwestia tego, czy mamy do czynienia z mądrą organizacją, która realnie dba o pracownika czy firmą traktującą ludzi jak pozycje w Excelu i załatwiającą socjal hamakami w konferencyjnej.

Magdalena Bigaj

Magdalena Bigaj - twórczyni i prezeska Fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa. Medioznawczyni, badaczka i działaczka społeczna. Ekspertka zespołu ds. edukacji Komitetu Dialogu Społecznego KIG. Członkini Rady Programowej Fundacji Orange. Umieszczona na liście 100 Kobiet Roku 2022 przez magazyn Forbes Women. Doświadczona mówczyni i edukatorka higieny cyfrowej i profilaktyki e-uzależnień - od kilku lat prowadzi szkolenia dla szkół i pracodawców. Autorka projektów edukacyjnych i naukowych oraz licznych publikacji z obszaru wpływu nowych technologii na społeczeństwo.

26 kwietnia ukaże się jej książka dla dorosłych "Wychowanie przy ekranie".

DATA PUBLIKACJI: 14.03.2023
Zdjęcie główne: Shutterstock/Rawpixel.com