To nie jest moja pierwsza wizyta w Prievidzy. Byliśmy w niej sześć lat temu i zrobiła słabe wrażenie, nawet na nas, którzy wymagania mają bliskie zeru. Była nieznośnie upalna, betonowa, rozkopana i w permanentnym remoncie. Parkometry działały na aplikację, której nie mieliśmy, lub na esemesa, którego wysłanie nie spowodowało przysłania nam wymaganego kodu. Prawie wszystkie lokale były zamknięte (a była godzina 14.00) lub właśnie się zamykały, kilka godzin przed terminem wskazanym na wywieszce. Gdy już znaleźliśmy coś otwartego i zasiedliśmy z nadzieją na piwo i bryndzové halušky, okazało się, że, jak to w Czechach i na Słowacji, pora obiadowa rozpoczyna się o 11.00 i około 13.30 wszystko jest już wyjedzone, a zostaje jedno najmniej atrakcyjne danie, zazwyczaj bez warzyw, w sosie serowym (smażony ser i sosy serowe przestaje się doceniać tak jakoś po dwóch-trzech dniach konieczności jedzenia ich non stop). Jako że widoki na inne otwarte miejsce ze świeżym jedzeniem były żadne, zjedliśmy, co mieli, poganiani przez sprzątającą obsługę.