Sztuczna inteligencja może zyskać ciało. Ruszył wyścig zbrojeń o następną wielką rzecz

Jeszcze kilka lat temu humanoidalne roboty były nieporadne i niezdarne. Teraz, dzięki rozwojowi szeregu nowych technologii, a przede wszystkim napędzane generatywną sztuczną inteligencją i wyposażone w potężne modele językowe w stylu ChataGPT, mogą zrewolucjonizować nie tylko naszą pracę, ale i całe życie.

OpenAI, Agility Robotics, Boston Dynamcis: wyścig robotów

13 kwietnia tego roku. Trwa branżowa impreza "Imagination in Action" organizowana przez jedną z najlepszych uczelni świata, Massachusetts Institute of Technology. Centrum konferencyjne Samberga w Bostonie pęka w szwach od entuzjastów nowych technologii. Nie dla wszystkich starczyło krzeseł. Wielu stoi pod ścianą lub siedzi na ziemi. Wszyscy czekają na jedno wystąpienie. Gwoździem programu jest Sam Altman, wschodząca gwiazda świata technologii.

Szef firmy OpenAI, której model językowy sztucznej inteligencji ChatGPT  jednym tchem wymieniany jest obok przełomowych technologii jak smartfon czy internet. Trudno wyrokować, czy za dekadę wciąż będzie uznawany za tak ważny krok w rozwoju ludzkości, ale obecnie jego temat zdominował świat technologii. Co więcej, znany dotąd raczej tylko specjalistom startup zmusił zaskoczone Big Techy jak Google czy Microsoft do nerwowych ruchów i włączenia się do wyścigu o stworzenie najlepszej sztucznej inteligencji.

A Sam Altman, łącząc się z uczestnikami przez Zooma, i tym razem postanowił zaskoczyć. Stwierdził, że w przyszłości rozmiar modelu językowego nie będzie miał większego znaczenia. - Zbliżamy się do końca ery rozbudowywania gigantycznych modeli językowych – powiedział i dodał, że OpenAI będzie ulepszać i wykorzystywać je w inny sposób.

Jaki? Tego już nie zdradził, ale wydaje się, że wypowiedział te słowa nieprzypadkowo. Faktycznie bowiem kluczowe wydaje się nie to, aby modele językowe przyjmowały coraz większe rozmiary i aby karmić je coraz to większą liczbą danych, lecz umiejętnie je wykorzystać. A to, jak to zrobić, prawdopodobnie jest już widoczne na horyzoncie. OpenAI ledwie dwa dni wcześniej wypuściła bowiem informację, że pracuje nad humanoidalnym, dwunożnym robotem, który ma stać się "fizycznym ciałem" dla sztucznej inteligencji.

Sny o robotach

Marzenia o podobnych do człowieka robotach nie są dla OpenAI pierwszyzną. Przed kilkoma laty firma dużo inwestowała w badania w tej dziedzinie. Opracowała nawet robotyczną rękę, która potrafiła układać kostkę Rubika. Jej celem dalekosiężnym było stworzenie robota "ogólnego zastosowania" będącego w stanie rozumieć naturalną mowę i funkcjonować wśród ludzi. Wtedy OpenAI poniosło dotkliwą porażkę. Po kilku latach prace przerwano z powodu braku danych, które pozwoliłyby to marzenie zrealizować. Zaś wewnętrzny dział robotyki zlikwidowano w 2021 roku.

Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Firma ma zupełnie inne zasoby, zarówno te dotyczące samych danych, jak i te finansowe. Po drodze OpenAI stała się przecież najszybciej rozwijającą się platformą w historii. A miliard dolarów zainwestował w nią Microsoft. Do tego jej badacze odkryli, że opracowany przez nią potężny model językowy może być z powodzeniem wykorzystywany do sterowania dronami czy robotami. Dlatego kiedy OpenAI ogłosiło, że inwestuje w norweski startup 1X Technologies zajmujący się budowaniem humanoidalnych robotów, uznano to za powrót do dawnych niezwykle ambitnych planów i marzeń. Marzeń, aby stworzyć maszynę, która może wykonywać niemal wszystkie zadania lepiej niż człowiek.

Inwestycja w 1X Technologies ma umożliwić zbudowanie robota o nazwie Neo, który - jak podano - ma pozwolić przybrać sztucznej inteligencji formę niemal ludzkiego ciała. Maszyna wyposażona w "algorytmiczny mózg" zasilany ChatemGP ma stać się siłą roboczą, która wesprze lub zastąpi człowieka przy wykonywaniu niektórych szczególnie uciążliwych czy niebezpiecznych prac np. na wysokościach lub w kontakcie z substancjami rakotwórczymi. 

Pierwsze efekty mają być znane latem tego roku. I choć to wszystko brzmi jak opowieść z filmu science fiction, szczególnie że obie firmy bardzo oszczędnie gospodarują informacjami i zdradzają niewiele więcej, to już sama wizja rozpala fantazje o gorączce złota. Pewne jest bowiem, że kto pierwszy dostarczy robota będącego w stanie wykonać pracę czy wydatnie pomóc w niej człowiekowi, ten będzie mógł liczyć na niewyobrażalne zyski.

Robotyczny wyścig

Chrapkę na górę pieniędzy ma oczywiście nie tylko OpenAI. Nad różnego rodzaju robotami pracuje wiele firm i startupów. Jednak ten krok odbierany jest jak rzucenie rękawicy najbogatszemu człowiekowi na świecie, czyli Elonowi Muskowi. W Tesli pracuje on nie tylko nad autonomicznymi samochodami, ale także nad własnym robotem Optimusem.

Fot. shutterstock.com/Autor goodluz
Fot. shutterstock.com/Autor goodluz

Ostatnio głośno jest o jego planach dotyczących tworzenia start-upu o nazwie X.AI, który konkurowałby z OpenAI. Miliarder zatrudnia już najlepszych badaczy, szuka inwestorów, skupuje potrzebny do opracowania modelu językowego sprzęt, aby – przynajmniej oficjalnie – budować technologię, która akurat w jego rękach ma być bezpieczna i nie stanowić zagrożenia dla społeczeństwa. Choć znając jego charakter, trudno w te deklaracje do końca wierzyć.

Dla Muska nie jest to pierwsza inwestycja w sztuczną inteligencję. Przed ponad dekadą włożył spore pieniądze w DeepMind, czyli brytyjski start-up, który miał zbudować maszynę potrafiącą zrobić wszystko to, co ludzki mózg. Jednak niecałe cztery lata później firmę za 650 mln dolarów przejął Google.

Mniej więcej w tym samym czasie - o czym nie wszyscy pamiętają - Musk stał się jednym ze współzałożycieli OpenAI. Kiedy jednak ta przestała działać jako organizacja non-profil, rozczarowany odszedł, przekonując, że nie takie były początkowe założenia. Jednak za decyzją stało coś jeszcze. Konflikt interesów, bo Musk w tym czasie tworzył w Tesli własny projekt sztucznej inteligencji, która miała pozwolić opracować technologię wspierającą kierowców samochodów. I do tego projektu miliarder podkupił z OpenAI jednego z kluczowych inżynierów.

Musk stoi więc w rozkroku. Krytykuje OpenAI i ostrzega przed sztuczną inteligencją, ale sam ją buduje. Ostrzega przed robotami napędzanymi przezAI, bo może to "zabrać ludziom pracę" a przede wszystkim mieć "przerażające skutki" niczym z filmu "Terminator". Jednocześnie sam sprzedane autonomiczne auta, które już przyczyniły się do szeregu śmiertelnych wypadków. Taka postawa ma jasne wytłumaczenie: Musk nie chce wypaść z wyścigu, kiedy stawka jest tak ogromna. Nawet jeśli to nieco sprzeczne z tym, co sam prywatnie o sztucznej inteligencji uważa.

Oczywiście w tym robotycznym wyścigu OpenAI i Elon Musk nie są sami. W rywalizacji biorą udział też inne firmy, jak choćby Boston Dynamics, której roboty na publikowanych od czasu do czasu filmikach zachwycają zwinnością, siłą i motoryką. Jest też startup Figure, który pracuje nad humanoidalnym robotem Figure 01. Jest w końcu Agility Robotics, która od jakiegoś już czasu pracuje nad robotami z nogami, a niedawno zademonstrowała jednego z nich, który chodził.

Ta pierwsza, czyli Bostron Dynamics, słynie choćby z robotów Atlas, które pokazują, jak ogromne mogą być możliwości ruchowe maszyn tak bardzo podobnych do człowieka. Internauci na całym świecie zachwycają się raz po raz wypuszczonymi do sieci filmikami, na których widzimy choćby tańczące humanoidalne roboty. I to tańczące tak, że mogłyby zawstydzić niejednego weselnego wujka. Problem w tym, że maszyny te są piekielnie drogie (nawet kilka milionów dolarów), a specjaliści zwracają uwagę, że brakuje im oprogramowania, które uczyniłoby je użytecznymi. Wydaje się jednak, że teraz i ta luka może zostać wypełniona.

Za drugą z firm, czyli Figure AI stoi Jerry Pratt, doświadczony naukowiec z  Institute for Human and Machine Cognition na Florydzie. Obecnie jest współzałożycielem startupu, który buduje humanoidalnego robota przeznaczonego do pracy w magazynie. Buduje m.in. za pieniądze inwestorów, który pomysł wsparli niedawno kwotą 70 mln dolarów.

Opracowywana przez Figure AI maszyna ma stawiać już pierwsze kroki w zaaranżowanych na magazyny przestrzeniach. To kluczowe zadanie, bo robot ma być wykorzystywany w pracy właśnie w takich miejscach. Ta wizja jest dziś o wiele bardziej realna niż jeszcze dekadę temu, bo rozwój uczenia maszynowego znacznie ułatwił maszynom poruszanie się w złożonych środowiskach i wykonywanie niełatwych zadań, jak chwytanie przedmiotów czy wschodzenie po schodach.

Do tego, dzięki rozwojowi pojazdów elektrycznych, dysponujemy dziś o wiele mocniejszymi bateriami, co dla robotów ma olbrzymie znaczenie. Muszą one dysponować ogromną ilością energii, aby poruszać się szybko, dynamicznie i umieć się równoważyć np. w przypadku poślizgnięcia. Ludzie na takie sytuacje reagują błyskawicznie, ale i robotom wychodzi to coraz lepiej. Co ważne maszyna opracowywana przez FigureAI ma być nie droższa niż samochód, a to sprawiłoby, że byłaby niezwykle atrakcyjna dla wielu przedsiębiorstw.

Trzecią firmą jest Agility Robotics,  która wprawdzie buduje humanoidalnego robota, ale postawiła na nieco inny kierunek. Jej maszyny będą miały dwie nogi jak ludzie, ale nie będą próbować kopiować mechaniki nóg człowieka. Ich wygląd i ruchy wyglądają tak, jakby były zainspirowane ptakami. Przedstawione niedawno efekty są imponujące. Maszyna Agility Robotics w czasie demonstracji zachwyciła wykonywaniem obowiązków pracownika magazynu. Bez trudu pobierała z półek pojemniki i umieszczała je na taśmie. A przedstawiciele firmy zachwalali, że jej roboty mogą poruszać się po schodach, rampach i niestabilnym podłożu, pochylać się lub sięgać w górę podczas pracy, a nawet wcisnąć się w ciasną przestrzeń.

Giganci nie odpuszczają

W końcu w rywalizacji biorą udział też Big Techy, które również marzą o stworzeniu robotów.

Alphabet, spółka matka Google, pracuje nad robotem, który, napędzamy modelem językowym PaLM, umie już wykonywać proste polecenia. Np. przynieść coś do jedzenia czy wytrzeć na podłodze rozlany sok.

Meta, czyli firma Marka Zuckerberga, wykorzystuje robota Spot od Boston Dynamics do opracowania technologii pozwalającej maszynom na samodzielne uczenie się tego, jak poruszać się po widzianym przez nie świecie. To wszystko bez potrzeby budowania rozległego oprogramowania tłumaczącego, jak ten świat wygląda i z czego się składa.

A Amazon już sprzedaje Astro, czyli autonomicznego robota na kołach. Jego możliwości są na razie dość ograniczone. Astro pozwoli sterować domowymi urządzeniami, przeprowadzić wideorozmowę, puści ulubioną muzykę czy popilnuje domu, ale wydaje się, że to dopiero pierwszy krok. Gigant e-commerce zainwestował też we wspomnianą wcześniej firmę Agility Robotics. I nie można zapominać, że w jego magazynach pracuje już ponad pół miliona robotycznych jednostek o nazwie Proteus, które, choć nie przypominają ludzi, to wykonują podobną do nich pracę w sortowniach paczek i centrach dystrybucyjnych.

Przełom nadchodzi

Ten wyścig pokazuje, że – jak określił to  magazyn Wired - dziedzina robotyki zbliża się do przełomowego momentu. Nikt wprawdzie nie wie, kiedy to nastąpi, ale pewne jest, że opracowanie humanoidalnego robota napędzanego sztuczną inteligencją, który byłby gotów wspomóc lub zastąpić człowieka, będzie gigantycznym przełomem na rynku pracy.

Właściciele wszelkich biznesów i posiadacze kapitału marzą o tym od dekad. W końcu robotom nie tylko nie trzeba co miesiąc płacić pensji. Godzą się one na pracę w każdych, nawet niebezpiecznych i szkodliwych dla człowieka warunkach przez 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. A do tego nie biorą urlopów czy zwolnień lekarskich i nigdy do głowy nie przyjdzie im strajk. Zastąpienie człowieka robotem z pewnością przyniosłoby firmom wielkie oszczędności. A jednocześnie zapewne znacznie zwiększyłoby wydajność i osiągane przez nie zyski.

Trudno określić, czy droga do spełnienia tych pragnień jest długa, ale - jak zwracają uwagę nasi rozmówcy - pewne jest, że wciąż jest dość wyboista. Bo choć maszyny nieźle radzą sobie ze statycznymi zadaniami w ściśle określonym i opisanym co do milimetra programistycznym językiem środowisku, to wyjście odrobinę poza nie staje się dla nich nie lada wyzwaniem. Roboty lubią bowiem przewidywalność, a sami ludzie, jak i ich świat przewidywalni nie są.

Fot. shutterstock.com/VesnaArt
Fot. shutterstock.com/VesnaArt

Dlatego, jak zauważa dr Leszek Bukowski, specjalista od sztucznej inteligencji i uczenia maszynowego, nawet wykorzystanie modeli językowych w robotyce nie jest tak przełomowe, jak w przypadku aplikacji tekstowych, jak chatGPT. - Mamy przepaść między robotyką a tym, co dziś nazywamy generatywną sztuczną inteligencją. Robotyka zostaje zdecydowanie z tyłu. Główną przyczyną tej sytuacji jest tzw. paradoks Moraveca – mówi dr Leszek Bukowski.

To odkrycie sformułowane w latach 80. XX wieku przez grupę badaczy, na której czele stał Hans Moravec. Polega na tym, że wbrew tradycyjnym przeświadczeniom, wysokopoziomowe rozumowanie wymaga niewielkiej mocy obliczeniowej, natomiast niskopoziomowa percepcja i zdolności motoryczne wymagają olbrzymiej mocy obliczeniowej. - Stosunkowo łatwo sprawić, żeby komputery przejawiały umiejętności dorosłego człowieka w testach na inteligencję albo w grze w warcaby, ale jest trudne albo wręcz niemożliwe zaprogramowanie im umiejętności rocznego dziecka w percepcji i mobilności – przekonywał wówczas Hans Moravec.

To, że kilka dekad temu Moravec trafnie opisał współczesną rzeczywistość, widać choćby na przykładzie ChataGPT. Potrafi on zdać egzamin na medycynę, ale nie znaczy to, że maszyna wyposażona w ten system będzie radziła sobie z banalnymi ludzkimi umiejętnościami, jak nalanie wody do szklanki. - Mówiąc krótko: trudne problemy są łatwe, a łatwe problemy są trudne – mówi dr Leszek Bukowski.

I wyjaśnia, że czynności banalnie proste dla człowieka są takimi, bo zostały wypracowane przez ewolucję w ciągu milionów lat. - Już dwuletni brzdąc bez kłopotu rozpozna twarz rodzica, podniesie z podłogi przedmiot i poda go innej osobie czy rozumie, że łyżeczka nie jest częścią blatu kuchennego. Dla ludzi to coś oczywistego. Dla maszyn przeciwnie. To piekielnie trudne zadanie, do którego trzeba robota przygotować. Do tego nawet drobna zmiana warunków np. oświetlenia czy przesunięcie przedmiotu, który chcemy, aby robot podniósł, może sprawić, że maszyna źle wykona zadanie – wyjaśnia Bukowski.

Nie znaczy to jednak, że naukowcy i wielkie firmy nie próbują tego problemu rozwiązać. Pomocne mogą tu być właśnie modele językowe. Nie dziwi więc, że jest coraz więcej prób "pożenienia" wielkich modeli językowych z robotyką. Te pierwsze kojarzą się głównie z chatami jak GPT, ale to tylko jedno z ich zastosowań. W końcu modele świetnie radzą sobie z językiem naturalnym, ale były trenowane również na języku programowania. Być może zmieni to sposób, w jaki się z nimi komunikujemy.

- Dotąd, aby robot coś zrobił, programista musiał najpierw napisać kod, a potem ręcznie wgrać to do maszyny. Teraz być może wystarczy wydać polecenie naturalnym językiem, a maszyna sama napisze odpowiedni kod, aby mogła wykonać zadanie. To byłby duży krok naprzód. Jednak nawet gdy to się uda, do przełomu wciąż będzie daleko. Roboty dzięki modelom językowym mogą stać się o wiele zdolniejsze niż były dotąd, ale stoi przed nimi wciąż wiele nierozwiązanych problemów związanych z motoryką, dźwiękiem czy percepcją świata – mówi dr Leszek Bukowski. Sam nie spodziewa się, by w najbliższych latach pojawiły się rozwiązania humanoidalne, które zagrożą człowiekowi.

Ludzka praca zagrożona 

Na to pytanie próbowali odpowiedzieć Joseph Briggs i Devesh Kodnani, ekonomiści banku Goldman Sachs. Z ich niedawnych szacunków wynika, że nowa fala automatyzacji napędzana sztuczną inteligencją może dać efekt w postaci likwidacji 300 mln miejsc pracy na całym świecie. W USA prawie dwie trzecie stanowisk zagrożonych jest częściową automatyzacją, a co czwarte pełnym zastąpieniem przez sztuczną inteligencję.

Fot. shutterstock.com/Blue Planet Studio
Fot. shutterstock.com/Blue Planet Studio

Ta fala może przyczynić się też do wzrostu produktywności pracy o 1,5 proc. rocznie w ciągu najbliższej dekady w samych tylko Stanach Zjednoczonych. Byłaby to szansa dla pogrążonych w stagnacji gospodarek USA czy Unii Europejskiej, gdzie mimo coraz większych inwestycji w badania i rozwój, automatyzacji systemów zarządzania i organizacji pracy, dynamika wzrostu produktywności spowolniła do poziomu najniższego od drugiej wojny światowej.

To jedna strona gospodarki, ale jest też druga: ludzie. Wraz z wdrażaniem nowych rozwiązań może rosnąć presja na pracownikach. W końcu, aby dorównać maszynom, będą musieli pracować coraz szybciej, dokładniej, ciężej a zapewne i taniej.

- Presja na pracownikach będzie coraz większa i to zdecydowanie realne zagrożenie, ale wiele zależy od tego, jak będą wyglądały regulacje dotyczące sztucznej inteligencji. Zapewne, że będą pewne ograniczenia chroniące pracowników, aby ta automatyzacja przebiegała w cywilizowany sposób. Bez regulacji, stawiając na tzw. wolną amerykankę, wpływ na status i pozycję pracowników, szczególnie fizycznych będzie ogromny – przestrzega dr Bukowski. Według niego wiele wskazuje na to, że sztuczna inteligencja będzie raczej wspomagać człowieka w pracy niż go zastępować. Jednak pewne zawody, np. kierowcy, zostaną zastąpieni przez maszyny, co zresztą już się dzieje. – Dla wielu osób będzie oznaczało to konieczność znalezienia innej pracy. Dlatego rządzący i ustawodawcy powinni wykazać się czujnością, aby nie wywołać masowego bezrobocia - mówi ekspert.

Obawy, że roboty nawet napędzane sztuczną inteligencją zabiorą nam pracę, choć dość powszechna, nie jest niczym nowym. Podobne mieli już pracownicy na początku rewolucji przemysłowej. - Jednak jak dotąd nie widzieliśmy, aby postęp technologiczny spowodował zmniejszenie zatrudnienia. Oczywiście nikt nie wie, co będzie w przyszłości, ale jeśli dotychczasowe tendencje się utrzymają, to nie grozi nam masowe bezrobocie – mówi prof. Joanna Siwińska-Gorzelak z Wydziału Nauk Ekonomicznych oraz DELab Uniwersytetu Warszawskiego. W tym ostatnim zajmuje się przede wszystkim wpływem nowoczesnych technologii na produktywność i wzrost gospodarczy.

Status quo nie zostanie jednak utrzymane. Zmieni się struktura wykonywanych zadań. Będziemy mieli pracę, ale będziemy wykonywać ją inaczej niż dotychczas. Pewne rzeczy, które łatwiej zautomatyzować, zostaną przejęte przez roboty czy automaty, ale dzięki temu pracownik będzie mógł skupić się na zadaniach wymagających większej interakcji między ludźmi czy umiejętności miękkich.

Fot. shutterstock.com/Autor Frame Footage
Fot. shutterstock.com/Autor Frame Footage

Pojawią się też nowe zawody. Dlatego ważne jest, aby rozwijać kompetencje cyfrowe i nie stracić na technologicznej zmianie. Jak wyjaśnia prof. Siwińska, te umiejętności będą kluczowe, aby z jednej strony utrzymać pracę, a z drugiej by nasza pensja nie była niższa. – Przy wdrażaniu robotów czy sztucznej inteligencji nie obserwujemy spadku zatrudnienia i płac w przypadku pracowników mających choćby podstawowe umiejętności cyfrowe jak obsługa komputera. Osobom, którym tych umiejętności brakuje, z pewnością będzie na rynku pracy trudnej. Zmiany czekają też pracowników, którzy wykonują zadania powtarzalne i możliwe do opisania algorytmami. Ich status na rynku pracy oraz wynagrodzenie mogą spaść – mówi prof. Siwińska-Gorzelak.

Zwraca uwagę, by pamiętać, że wraz ze wzrostem automatyzacji i robotyzacji rosną nierówności dochodowe. I to mimo rosnącej produktywności. – Owszem, zyski firm rosną, ale nie trafiają do pracowników, tylko właścicieli kapitału, firm oraz inwestorów. Polska należy do liderów tego trendu. Przyczyną takich tendencji może być automatyzacja, ale nie tylko. Równie ważne są zmiany struktury przemysłowej, duże różnice pomiędzy produktywnością poszczególnych firm czy nadmierne obciążenie pracodawców pozapłacowymi kosztami pracy, które powodują ucieczkę do szarej strefy i do nietypowych form zatrudnienia – mówi prof. Siwińska-Gorzelak.

Pewne jest więc, że w szczególności polscy pracownicy powinni stawiać z jednej strony na rozwój cyfrowych umiejętności a z drugiej wspólną walkę o sprawiedliwszy podział zysków z ich pracy. Aby w przyszłości to roboty wspomagały ich pracę, a nie odwrotnie.

Foto: Shutterstock.com/Stokkete
DATA PUBLIKACJI: 31.05.2023