Jak powstała Dolina Krzemowa? Porzućmy legendy o geniuszach z garażu

To nie genialne dzieci Kalifornijczyków chowane w garażach stworzyły potęgę Doliny Krzemowej. Jeszcze 80 lat temu region ten był pełen sadów owocowych i wytwórni konserw. O jego zawiłych losach – ale i dzisiejszych skutkach dawnych błędów – pisze Max Fisher z "New York Timesa" w książce "W trybach chaosu", która niebawem ukaże się na polskim rynku.

23.05.2023 02.52
Jak powstała Dolina Krzemowa? Max Fisher, W trybach chaosu

Fisher to doświadczony reporter, który w swojej karierze skupia się z jednej strony na polityce i konfliktach międzynarodowych, z drugiej na social mediach, które wpływają na każdy element życia. Zresztą w podtytule książki mówi wprost czytelnikowi, z czym ten będzie miał do czynienia: "Jak media społecznościowe przeprogramowały nasze umysły i nasz świat".

Po czym prowadzi go przez 12 rozdziałów, w których podróżują w zasadzie po całym świecie, pokazując, co złego zrobiły social media. Jest więc o wpływie Facebooka na czystki etniczne w Mjanmie i jest o rozsiewanych na platformie plotkach, które doprowadziły do zabójstwa dwóch osób w Meksyku. Fisher zwiedza z czytelnikiem także Niemcy, Brazylię i kilka innych państw. To może być świeża perspektywa, bo nie każdy śledzi media w poszukiwaniu informacji, co wielkie firmy technologiczne narozrabiały na drugim końcu świata.

A po drodze, pomiędzy przykładami z życia wziętymi, Fisher wyjaśnia, jak social media wpływają na nasz mózg i jak w ogóle działają algorytmy. To równie "nieprzyjemne" w odbiorze rozdziały, co te skupiające się na opisie wydarzeń z przeszłości. Pokazuje zjawiska, które dzięki social mediom się zrodziły, jak wszelkie ruchy dezinformacyjne czy grupy, np. QAnon.

I przy okazji zrywania masek Big Techom zrywa je też całej Dolinie Krzemowej. Legenda o zrodzeniu się potęgi regionu w kalifornijskich garażach jest stworzona mocno na wyrost. Historia jest inna, co Fisher przypomina na łamach swojej książki, a my publikujemy poniżej. Jej polska premiera odbędzie się 31 maja 2023.

Amerykańskie Galapagos. Fragment książki "W trybach chaosu" Maksa Fishera

Niecałe 100 lat temu dolina Santa Clara w środkowej Kalifornii była sielską krainą pełną sadów owocowych i wytwórni konserw. Gdzieniegdzie wznosiły się wieże wiertnicze. Miejsce to zaczęło się zmieniać w 1941 roku, gdy atak japońskiej marynarki na Pearl Harbor zapoczątkował ciąg wydarzeń, które przeobraziły ten pogrążony w stagnacji obszar w jedno z największych w historii skupisk kapitału.

Historia owej transformacji – w niewielkim stopniu korespondująca ze sfabrykowaną głównie przez samą Dolinę Krzemową opowieścią o jej genezie, złożoną z legend hakerów i mitów o działalności w akademikach – pokazuje, że wartości kulturowe i ekonomiczne kultywowane w tym miejscu przeniknęły do produktów, które stopniowo podbiły świat. Wszystko zapoczątkowała zaś fala pionierów, którzy budując kompleks militarno-przemysłowy, odegrali równie ważną rolę jak późniejsi przybysze: informatycy i dyrektorzy wielkich firm.

Pentagon, po ataku na Pearl Harbor przygotowujący się do inwazji na Pacyfiku, ale obawiający się kolejnego ataku z zaskoczenia, rozproszył fabryki broni i jednostki badawcze po całym Zachodnim Wybrzeżu, które wciąż uchodziło za Dziki Zachód. Jednym z takich miejsc była w większości wyłączona z użytku baza lotnicza Moffett Field, mieszcząca się w zabezpieczonej zatoce, osłoniętej przez góry Santa Cruz. Po wojnie pozostawioną tam infrastrukturę zaadaptowano tak, by przydała się w dobie narastającego konfliktu ze Związkiem Radzieckim. Pentagon, szykując się do wojny jądrowej, zachęcał przedsiębiorców do realizowania kluczowych projektów z dala od dużych skupisk ludności. Zgodnie z tymi wytycznymi koncern zbrojeniowy Lock­heed przeniósł dział projektów kosmicznych i wszystkie głowice do spokojnej doliny Santa Clara, za hangar numer trzy na Moffett Field. To na tamtejszym poligonie prowadzono wyścig zbrojeń podczas zimnej wojny. Steve Wozniak, współzałożyciel Apple, jak wielu jego rówieśników w dzieciństwie widział co rano, jak rodzice zmierzają do Lockheed.

Hangary przy Moffett Field, Kalifornia, Dolina Krzemowa. Fot. Sundry Photography / Shutterstock.com

Równie ważne okazało się nowe i niezwykłe centrum badawcze, oddalone ledwie o kilka kilometrów. Frederick Terman, syn profesora psychologii na ówcześnie przeciętnym Uniwersytecie Stanforda, spędził drugą wojnę światową w laboratoriach na Harvardzie, nadzorując projekty badawczo-wojskowe. Wrócił do domu z pomysłem: ten model współpracy naukowców z prywatnymi firmami mógłby sprawdzić się również w czasie pokoju. Terman założył Stanford Research Park, by zainicjować kooperację przedsiębiorstw z badaczami akademickimi.

Wielu skorzystało z sąsiedztwa firm, prosperujących dzięki zimnej wojnie. Ze wschodu kraju zaczęły ściągać rzesze utalentowanych naukowców i absolwentów, którzy zyskali szansę na lukratywne patenty i zatrudnienie w nowo powstałych firmach. Teoretycznie uniwersytety powinny działać wyłącznie dla dobra publicznego. Tymczasem w Stanford zatarły się granice między działalnością badawczą i komercyjną. Na tym gruncie zrodziła się ideologia Doliny Krzemowej, przejmowana i modyfikowana przez niezliczone przedsiębiorstwa, które przetoczyły się przez Research Park. Jak powszechnie uważano, sukces w branży technologicznej i powszechny dobrobyt nie tylko mogły iść ze sobą w parze, ale wręcz stanowiły dwie strony tej samej monety.

Te okoliczności sprawiły, że w latach 50. XX wieku dolina Santa Clara stała się – jak ujęła to Margaret O’Mara, wybitna historyczka dokumentująca dzieje Doliny Krzemowej – krzemowym Galapagos. Na tym archipelagu ze względu na specyfikę uwarunkowań geologicznych oraz dużą odległość od stałego lądu rozwinęły się charakterystyczne wyłącznie dla tego obszaru gatunki ptaków i gadów. Na podobnej zasadzie w wyjątkowych warunkach panujących w dolinie Santa Clara powstały modele biznesowe i sposoby patrzenia na świat, które nigdzie indziej nie mogłyby zaistnieć, tu zaś doprowadziły do pojawienia się Facebooka, YouTube’a i Twittera.

Tak się złożyło, że jeden przybysz, choleryczny inżynier William Shockley, wzbogacił technologiczne DNA Doliny niczym iguana przywiedziona przez prądy morskie do wybrzeży Galapagos. W 1956 roku wraz z kolegami z Bell Labs, bodaj najbardziej prestiżowej komercyjnej placówki badawczej na Wschodnim Wybrzeżu, otrzymał Nagrodę Nobla za wynalezienie tranzystora. To malutkie urządzenie przewodzące lub modyfikujące sygnał elektryczny do dziś stanowi podstawowy element konstrukcyjny urządzeń elektronicznych. Shockley był przekonany, że opracuje skuteczniejsze metody niż te, które stosowano w Bell Labs. Gdy jego matka podupadła na zdrowiu, postanowił się nią zaopiekować, dlatego wrócił do domu w tym samym roku, w którym zdobył Nagrodę Nobla, i założył własną firmę produkującą tranzystory. Jego dom rodzinny mieścił się w Palo Alto, oddalonym o 10 kilometrów od Moffett Field. W swoim tranzystorze zamiast powszechnie stosowanego germanu użył krzemu.

Shockley próbował skusić inżynierów z Bell Labs, by przenieśli się razem z nim, ale rzadko mu się to udawało, uchodził bowiem za człowieka trudnego i aroganckiego. Poza tym pomimo wysokich dotacji płynących z Pentagonu niewielu wybitnych naukowców miało ochotę na przeprowadzkę do prowincjonalnego San Jose. Dlatego Shockley zatrudnił utalentowanych inżynierów, którzy z różnych powodów mieli niewielkie szanse na karierę zawodową w Bostonie. Byli wśród nich imigranci, Żydzi i osoby, które nie skończyły studiów. Wielu z nich tak jak Shockley miało ogromne kompetencje i trudny charakter. Od tamtej pory utarło się, że firmy w Dolinie Krzemowej zakładają przedsiębiorczy outsiderzy, niemający nic prócz wybitnych zdolności. Tradycja ta nakazywała kolejnym pokoleniom hołubić mizantropów wyrzuconych z uczelni i usprawiedliwiać odziedziczoną po Shockleyu toksyczną kulturę korporacyjną, rzekomo sprzyjającą temu modelowi biznesowemu. Tymczasem wszyscy zatrudnieni przez Shockleya geniusze w ciągu roku złożyli wymówienie. Nie dało się tolerować "skłonności szefa do poniżania podwładnych", odruchowego odrzucania cudzych pomysłów oraz skrajnych poglądów. Wszak nieco później popierał eugenikę, zaś czarnych uważał za upośledzonych genetycznie.

Wynalazcy tranzystora (John Bardeen, William Shockley and Walter Brattain) w 1948 roku w Bell Labs. Fot. Jack St., AT&T, New York

Można by się spodziewać, że uciekinierzy wybiorą najprostsze rozwiązanie i wraz ze swoimi wynalazkami wrócą na wschód, gdzie wciąż prężnie rozwijała się ich branża. Być może jednak kalifornijska pogoda sprawiła, że nie przenieśli się z powrotem na Wschodnie Wybrzeże, choć stamtąd pozyskali fundusze. Tak się złożyło, że osiedlili się w dolinie Santa Clara, dlatego właśnie tam zaczęto inwestować w rozwój półprzewodników i ściągać uzdolnionych pracowników. Ta niewielka gałąź przemysłu doskonale prosperowała dzięki zastępom inżynierów, przybywającym do pracy w Lockheed, przez co każda obiecująca nowa firma mogła liczyć na stały dopływ wysoko wykwalifikowanej kadry. Zaś dzięki Stanford Research Park wyniki najnowszych badań były w zasięgu ręki.

O tym, że do Doliny, coraz bardziej odgradzającej się od reszty świata, udało się sprowadzić trzy kluczowe elementy – doskonale wyszkolony personel, pieniądze i technologię – zadecydowała jedna nieszablonowa strategia finansowa: inwestycje wysokiego ryzyka. Wall Street nie chciało sponsorować enigmatycznych produktów z Doliny, a zewnętrzni inwestorzy nie rozumieli tamtejszego rynku. Inżynierowie musieli sami finansować pączkujące firmy, bowiem najwyraźniej tylko oni dostrzegali potencjał własnych pomysłów. Ktoś, kto zarobił co nieco na swoim projekcie, usłyszawszy o nowym widgecie projektowanym na drugim końcu miasta, chętnie na tę inwestycję wykładał pieniądze – tak zwany kapitał podwyższonego ryzyka – licząc na udział w zyskach.

Zawierane umowy dotyczyły nie tylko wsparcia finansowego. Przezorny inwestor, dostarczający kapitału podwyższonego ryzyka, by zagwarantować sobie zysk, często zasiadał w zarządzie firmy, pomagał wybierać kadrę kierowniczą, a nawet osobiście udzielał porad założycielowi. Zazwyczaj w ten sposób wspierano zaufane osoby z kręgu znajomych lub takie, których wygląd i zachowanie odpowiadało obyczajom panującym w tamtym środowisku. Oznaczało to, że każda święcąca triumfy grupa inżynierów dziedziczyła po poprzednikach zarówno ich mocne strony, jak i uprzedzenia i wady, tak jak przedstawiciele każdego gatunku bytującego w izolacji, którego cechy charakterystyczne coraz bardziej uwidaczniają się z każdym kolejnym pokoleniem.

Gdy po półprzewodnikach wynaleziono płytkę obwodu drukowanego, a potem komputer, internet i media społecznościowe, każda z tych technologii wyłoniła nowy poczet gwiazd, które finansowały i wspierały radą swoich następców. Przez cały ten czas wspólnota pozostawała komercyjno-kulturowym Galapagos, bez ograniczeń rozwijając własne niezwykle specyficzne praktyki prowadzenia interesów, na własną rękę definiując sukces i zakres odpowiedzialności firmy wobec klientów i całego świata.

Konsekwencje wdrożenia w życie tego modelu z wszystkimi jego osobliwościami uwidoczniły się dopiero wtedy, gdy następcy Shockleya, potentaci mediów społecznościowych, przejęli nad nami niebezpośrednią kontrolę. Pierwsze tego symptomy dały o sobie znać już w połowie pierwszej dekady XXI wieku, gdy w Dolinie Krzemowej zaczęto majstrować przy sprzęcie znacznie bardziej skomplikowanym niż półprzewodnik i komputer: ludzkim mózgu.

Max Fisher z "New York Timesa". Fot. Francisco Proner

Max Fisher jest dziennikarzem i publicystą w dziale zagranicznym "New York Timesa", gdzie prowadzi sekcję "The Interpreter", poświęconą globalnym trendom i najważniejszym wydarzeniom na arenie światowej. Wraz z kolegami z redakcji za szereg artykułów poświęconych mediom społecznościowym został nominowany do Nagrody Pulitzera w 2019 roku. Wcześniej redagował wiadomości zagraniczne w "Atlantic" i "Washington Post".

Zdjęcie główne: siedziba Mety, Dolina Krzemowa. Fot. Tada Images / Shutterstock.com
DATA PUBLIKACJI: 23.05.2023