Cenzopapa, roboty i msze na Robloksie. Tak Kościół (nie) walczy o wiernych w internecie

Nastolatkowie organizują msze święte w internetowej grze, a Kościół przez trzy miesiące oficjalnie się do tego nie odniósł. Niedziwne, że młodzi masowo odchodzą od wiary. Rozpoczynająca się Wielkanoc to kolejny raz, gdy nie ma mowy o przeżywaniu świąt w świecie cyfrowym, choć to tam, a nie w fizycznych świątyniach, są dziś młodzi wierni. – Nie można kontrolować całego internetu, a Kościół by chciał, bo to wydaje się bezpieczniejsze – mówi w magazynie SW+ dr Marta Kołodziejska z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

06.04.2023 04.32
Kościół w sieci: msze w Roblox i cenzopapa

Młodzi Polacy są coraz mniej religijni. Najnowsze badania CBOS pokazują, że już tylko nieco ponad połowa z nich określa się mianem wierzących. To spadek aż o 9 punktów procentowych od 2018 roku. Przybywa też wątpiących i niewierzących.

I choć nie ma jednej przyczyny tych zmian, to kluczowe wydają się postawy dwóch grup. Pierwsza to młode kobiety i matki, których religijność spada. A jeśli one odchodzą od kościoła, to w konsekwencji również ich dzieci. Druga grupa to właśnie młodzież, którą od Kościoła katolickiego odpychają postawy hierarchów i ich wykluczający oraz antagonizujący język. "Jeśli popierasz postulaty ruchu LGBTQ+, in vitro czy aborcję w jakiejkolwiek formie, to nie możesz być z nami i uważać się za katolika". Coraz rzadziej autorytetem i ważną postacią jest Jan Paweł II, który dziś młodym zwykle kojarzy się z "rzułtymi" memami i gifami.

Nie jest jednak tak, że młodzi, wycofując się z Kościoła, niczym nie wypełniają sfery duchowej w swoim życiu. Wkraczają w nią internetowi twórcy, influencerzy od ezoteryki, medytacji, mindfulness czy wszelkiego rodzaju coachowie motywacyjni. Nie jest też tak, że w tej cyfrowej sferze nie ma przedstawicieli Kościoła. Są księża-youtuberzy, zakonnice mówiące na TikToku o swojej codzienności czy organizowane oddolnie msze na Robloksie. Technologia może być bowiem szansą dla Kościoła na dotarcie do wiernych. Pytanie tylko, czy jego przedstawiciele będą mieli odwagę po nią sięgnąć.

O tym rozmawiamy z dr Martą Kołodziejską, socjolożką badającą relacje między korzystaniem z nowych mediów a przemianami religii i duchowości, która jest związana z Wydziałem Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Rozmowa z dr Martą Kołodziejską

Dr Marta Kołodziejska z Uniwersytetu Warszawskiego. Fot. Marek Szymaniak

Czy to internet obdarł papieża z autorytetu? 

Nie. To stało się dużo wcześniej. Papież w polskiej przestrzeni publicznej jest wszędzie i funkcjonuje jako element folklorystyczny. Mam na myśli te wszystkie kremówki, tablice pamiątkowe, że oto w tym miejscu papież przechodził na drugą stronę ulicy. Zapewne nie ma miasta w Polsce, gdzie nie byłoby jego popiersia, pomnika czy choćby ulicy albo ronda nazwanego jego imieniem. Jest tego tyle, że doszło do swego rodzaju kremówkizacji papieża.

Chcieliśmy sprawić, że on będzie taki nasz, swojski, polski, a wyszło, jak wyszło. Czy to była poważna religijność oparta na autorytecie? Nie sądzę. Memy z papieżem są tylko kolejną formą tego samego procesu. Tym razem cyfrową, bo tak teraz komunikują się młodsi ludzie. Nie widzę fundamentalnej różnicy między memem z papieżem a kalendarzem na poczcie z jego wizerunkiem, który wala się między portfelami a przepisami siostry Anastazji.

Czyli to nie przez memy młodzi odchodzą z Kościoła?

Jest wiele innych, lepszych powodów, a memy świadczą przede wszystkim o dystansie pokoleniowym. Może to nie najlepsze porównanie, ale ktoś, kto ma dziś 80 lat, też nie będzie raczej żartował z komunistycznych przywódców, a dla dzisiejszego 15-latka mem z Leninem mówiącym "Psst! Hey kids" nie będzie niósł żadnego emocjonalnego ładunku.

Już tylko nieco ponad połowa młodych ludzi określa się jako wierzący. Skoro młodzi odchodzą z Kościoła, to czym wypełniają tę sferę duchową w swoim życiu?

Wielu zakłada, że kiedy mówimy, że odchodzą z Kościoła, to tracą duchowość, a to nieprawda. Tę pustkę wypełniają w różny sposób. Jedni wspólnoty, duchowości i sensu życia szukają w ezoteryce, medytacji czy praktykach mindfulness. Drudzy w miejscach, gdzie kompletnie się tego nie spodziewamy, czyli np. grach wideo. Są badania pokazujące, że religijna refleksyjność niezwiązana z wiarą katolicką pojawia się wśród graczy Warcrafta, co czasem prowadzi do szukania odpowiedzi na ważne pytania o sens życia. Jeszcze inni z pewną religijnością podchodzą do sztucznej inteligencji. Widać to choćby w tym, jak o niej mówimy, jakby to była jakaś tajemnicza, właściwie boska siła.

Dla wielu młodych osób Jan Paweł II znany jest bardziej jako postać z internetowych memów, a nie religijny przywódca i wzór do naśladowania

A jeszcze inni sensu szukają u internetowych influencerów od duchowości czy wszelkiej maści coachów motywacyjnych?

Nie wiem, jak wielka jest ich rola, ale dla jakieś części mogą tworzyć przestrzeń, która może pomagać szukać odpowiedzi na pewne problemy egzystencjalne. Element duchowości może tam zaistnieć, bo takie praktyki przynoszą często jakąś formę refleksji nad życiem. Być może jest więc tak, że część tego odpływu od Kościoła zagospodarowują internetowi influencerzy.

Kiedy się ich obserwuje, zaskakuje prostota ich przekazu. Czasem to jedno zdanie, aforyzm i tysiące reakcji, komentarzy. 

Oni mogą odpowiadać na te potrzeby z perspektywy zindywidualizowanej. W swojej narracji przekonują, że nasz los jest w naszych rękach i wszystko jest możliwe, kiedy tylko się wystarczająco postaramy. Mówią: chcesz naprawić swoje życie, to zacznij wizualizować sobie to, jak miałoby wyglądać, kiedy już spełnisz marzenia. Chcesz być bogaty? To stawaj codziennie przed lustrem i powtarzaj, że zarabiasz 20 tysięcy złotych miesięcznie. To część kultury indywidualizmu, która nas otacza i która zakłada samorozwój odpowiadający też na różne egzystencjalne problemy. W końcu jak będę najlepszą wersją samej siebie, to też jest to jakaś forma rozwoju duchowego.

Jednak to indywidualna ścieżka, gdzie wspólnota nie jest potrzebna. 

I to koresponduje z tym odchodzeniem od form wspólnotowych, także tradycyjnej religijności Kościoła katolickiego. Stawiamy na siebie i tylko przed sobą, a nie całą wspólnotą jesteśmy odpowiedzialni. Kontrola społeczna tych nakazów i zakazów funkcjonujących we wspólnocie zanika.

Ale czy we wspólnocie nie byłoby nam łatwiej w tych niełatwych czasach? 

Fakt, czasy mamy niepewne. Pandemia, kryzys klimatyczny, a teraz wojna tuż za naszymi granicami. To wszystko budzi ogromną niepewność, obawy, strach, a ludzie potrzebują pewności, czegoś stałego, żeby jakoś funkcjonować. Czegoś, co zmniejszy ich niepewność, bo nie można bez końca żyć w sytuacji zawieszenia i napięcia.

No i to wykorzystują ci internetowi twórcy, którzy rzucają sentencję w stylu Paulo Coelho i dają proste odpowiedzi nawet na najtrudniejsze pytania.

Oferują proste, łatwe i przekonujące komunikaty. To dużo bardziej atrakcyjne niż słuchanie przez godzinę kazania czy czytanie kilkudziesięciu stron papieskiej encykliki napisanej teologicznym językiem. Czytamy aforyzm czy oglądamy 30-sekundowego TikToka i to wystarczy.

Tak wygrywają bitwę o naszą uwagę?

To starcie trwa, bo przecież na TikToku czy w innych mediach społecznościowych też są organizacje religijne.

Właśnie – po drugiej stronie mamy księży-youtuberów, aplikacje religijne np. do modlitwy, parafie prowadzące swoje profile na Facebooku. Ale czy to wystarczy, aby wygrać rywalizację o wiernych?

Trudno powiedzieć. Kościół katolicki jest obecny od zawsze w każdych mediach. Kiedy pojawiło się radio, to tam był. Podobnie z telewizją, a teraz internetem. Problem jest raczej z tym, że ten instytucjonalny kościół ma bardzo tradycyjną formę komunikacji.

To znaczy?

Wystarczy wejść na stronę internetową Watykanu, aby się przekonać, jak to wygląda. Ktoś, kto tam trafi, może co najwyżej zasięgnąć informacji, ale jako użytkownik nie ma głosu. Jest biernym odbiorcą. Dla współczesnych nastolatków to nuda.

Internet i nowe technologie mogą być przecież narzędziem do wzmacniania wiary, religijności, wspólnoty duchowej. Dlaczego w takim razie Kościół katolicki nie chce w pełni z nich korzystać?

Korzysta, ale raczej rękami jednostek, a nie jako instytucja. Te jednostki robią to zupełnie inaczej. Mamy choćby dominikanów, którzy mają katolickiego Netfliksa. Mamy księdza Szustaka, który tworzy w pełni profesjonalne treści z religijnym przesłaniem. Trafią może nie do 16-latków, ale do 25-latków na pewno. Choć… w pandemii zaczął streamować, jak gra w "The Last of Us". Są zakonnice na TikToku, które opowiadają o życiu w klasztorze. Takich przykładów jest pewnie więcej, ale nadal – to są jednostki. Mogą skłonić część ludzi do religijnej refleksji, ale nie sprawią, że nagle kościoły się zapełnią.

Ksiądz Adam Szustak prowadzi na YouTube kanał "Langusta na palmie"

Poza tym ta komunikacja nie jest spójna. Wystarczy wejść na Twittera i poczytać, co hierarchowie czy nawet papież Franciszek mówią o wojnie w Ukrainie, aborcji czy LGBTQ+. Ktoś, kto to czyta, może nie wiedzieć, która twarz Kościoła jest prawdziwa.

Tak, na pewno to jest spory dysonans. Co z tego, że taki 16-latek lubi kanał Szustaka, jeśli obok jest drugi głos Kościoła, który przedstawia zupełnie inną narrację? I ten drugi głos hierarchicznie jest przecież ważniejszy. To pewnie nikogo nie zachęca do Kościoła.

Wiele mówiło się też o tym, że pandemia była ogromną szansą dla Kościoła, który musiał przejść cyfrową rewolucję. Co z niej zostało dziś?

Faktycznie, Kościół energicznie wziął się np. za transmisje mszy w internecie, ale to znowu forma, która nie pozwala na interaktywne uczestnictwo. Można napisać komentarz, ale nie wiadomo, czy ktoś go przeczyta. Podobnie z sakramentami. Kościół katolicki nie uznaje, że można np. przystąpić do spowiedzi czy komunii online. Co jest o tyle zastanawiające, że może nas fizycznie nie być przed ołtarzem na własnym ślubie, jeśli mamy pełnomocnika, ale nie możemy go wziąć online np. na Zoomie.

Dlaczego?

Po pierwsze, ze względów teologicznych. Po drugie, Kościół ma sceptyczny stosunek do internetu, co wynika z jego dokumentów. Oba mówiące o internecie są z 2002 roku. Minęło ponad 20 lat, a w żaden istotny sposób ich nie zaktualizowano. W efekcie uczestnictwo w nabożeństwie online jest postrzegane jako coś gorszego wobec fizycznej obecności w kościele. Pewnie dlatego wiele parafii natychmiast po pandemii przestało te transmisje robić.

Może opanowali transmisję, ale nie opanowali dawania na tacę online?

(śmiech) Niektórzy opanowali. Na przykład Kościoły protestanckie robiły internetowe zrzutki albo tworzyły system skarbonek, więc to da się zrobić. 

Też zastanawiam się, dlaczego te msze online w wielu parafiach zakończono. Nie wiemy jeszcze, w jak wielu, to będziemy dopiero badać, ale z moich obserwacji wynika, że na pewno jest ich mniej niż w pandemii. To dziwi, bo dlaczego na to nie pozwolić? Skoro naszym celem jest to, aby ludzie słuchali Słowa Bożego. To chyba lepiej, aby słuchali go w takiej formie niż w żadnej.

Może Kościół liczył, że jak nie będzie opcji online, to wierni wrócą do fizycznej obecności?

Ten entuzjazm do powrotu do ław kościelnych po pandemii nie jest taki duży. Owszem, cieszymy się, że nasze życie wróciło do normalności. Możemy chodzić do pracy, kina czy restauracji, ale niekoniecznie znaczy, że wracamy też do kościelnych ławek.

W pandemii wielu wiernych zrezygnowało z osobistego uczestnictwa w nabożeństwach. Fot. Dziurek / Shutterstock.com

Jak wielu nie wróciło?

Sprawdza to Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego. Jego badanie polega na liczeniu wiernych chodzących na msze i biorących komunię świętą. Wyniki za 2021 rok były dla Kościoła bardzo rozczarowujące. Okazało się, że tych pierwszych było zaledwie 28,3 proc., a drugich 12,9 proc. spośród wszystkich wiernych w parafii. We wcześniejszym badaniu w 2019 roku wyniki wyniosły odpowiednio 36,9 oraz 16,7 procent. To duże spadki, choć częściowo wytłumaczalne m.in. tym, że liczenie odbywało się w czasie, kiedy obowiązywały jeszcze pandemiczne obostrzenia. To faktycznie mogło mieć wpływ, ale także badania z USA pokazują, że ten powrót wiernych do kościołów nie jest tak szybki, jak mogłoby się wydawać.

Dlaczego?

W Polsce wiele osób chodziło do Kościoła z przymusu, bo rodzice każą albo obyczaj to nakazuje. A kiedy w pandemii okazało się, że nie trzeba iść na niedzielną mszę i nic się nie dzieje, to wiele osób straciło motywację, aby wrócić.

Może ci młodsi wcale nie odeszli z Kościoła, tylko już zakorzenili się we wspólnocie, która przeniosła się do online’u?

Częściowo pewnie tak. W Kościołach protestanckich sporo grup wspólnotowych przeniosło się na grupy na WhatsAppie, organizowane są spotkania modlitewne i nabożeństwa online. W Kościele katolickim to w jakimś stopniu też musiało mieć miejsce.

To może już po prostu w tej cyfrowej przestrzeni zostaną? Dla młodych to codzienność. 

Jestem raczej sceptyczna, bo dla Kościoła katolickiego ta fizyczność rytuału jest kluczowa. Nie chodzi tylko o to, że coś się robi, ale że robi się to razem. Odpływ młodych wynika raczej z tego, że nie kusi ich jakość tej wspólnoty. Dla nich nie ma nic atrakcyjnego w tym, że trzeba iść do miejsca, gdzie nie ma żadnego dialogu, tylko trzeba odklepać swoje i wyjść. A że zawsze tak było? To ich nie obchodzi. Uznają, że albo to miejsce się zmieni, albo ich w nim nie będzie. A skoro się nie zmienia, to ich nie ma.

A Kościół się nie zmienia, bo?

Już mówiłam. Kościół katolicki naciska na fizyczną obecność. Internet nie jest dla niego równorzędną przestrzenią. W swojej narracji traktuje ją raczej jako zagrożenie. Widoczny jest swego rodzaju lęk, że utraci tam swój głos autorytetu i kontrolę nad wiernymi.

Ale w internecie są ludzie, a więc i wierni. Jak Kościół w to nie wejdzie "na pełnej", to przecież będzie miał ich jeszcze mniej? 

Kościół uważa, że internet może być uzupełnieniem, można tam szukać wiernych, ale celem jest to, aby oni przyszli do kościoła. Byli częścią fizycznej wspólnoty. Więc tak, najprawdopodobniej ten odpływ będzie się pogłębiać. Przecież ci, którzy teraz odejdą z Kościoła, nie będą wychowywać swoich dzieci na katolików uczestniczących co niedzielę we mszy. Ale do tego, co mówię, jest gwiazdka.

Jaka?

Msze na Robloksie.

Proszę wytłumaczyć, nie wszyscy pewnie kojarzą.

Roblox to gra, ale i wirtualna przestrzeń do spotkań ze znajomymi. I mamy tam dzieci, nastolatki, którzy organizują tam msze święte. Kilka transmisji takich nabożeństw oglądałam i wszystko jest w 100 procentach zgodne ze sztuką. Oczywiście nie ma tam prawdziwego księdza, bo to wszystko robią dzieci. Na przykład są msze organizowane przez Archidiecezję Gnieźnieńską, ale nie jest to prawdziwa archidiecezja.

Nabożeństwa w Robloksie odbywają się m.in. w kilku cyfrowych archidiecezjach. W tym przypadku nagranie przedstawia mszę zorganizowaną w Archidiecezji Wrocławskiej

I co to znaczy? 

To, że może to i zabawa, a może naśladowanie jak dzieci naśladują rodziców, bawiąc się w dom, ale najważniejsze jest to, że mają nad nabożeństwem kontrolę. To oni mają władzę i moc. Te msze trwają po dwie godziny, tam siedzą młodzi ludzie, słuchają kazania, nie ma awantur.

W tradycyjnym kościele nie mają takiej kontroli. 

Tak, dlatego jeśli rozmawiamy, co może stać się z religijnością w przyszłości, to ja stawiałabym na to, że z jednej strony będzie widoczne odchodzenie od tych tradycyjnych, instytucjonalnych form, a z drugiej jednak przenoszenie do przestrzeni wirtualnych, gdzie wierni mają kontrolę.

Na miejscu Kościoła już zakładałbym konto na Robloksie i próbował przejąć ten biznes.

Kluczowe jest właśnie pytanie o to, co zrobi Kościół. Czy zauważy ten dość duży potencjał? Będzie potrafił dostrzec, że są dzieciaki, które w tym wirtualnym świecie siedzą i słuchają kazań po dwie godziny? Czy będzie to jakoś wspierał? Czy też zignoruje ten świat, udając, że go nie ma?

W swoim interesie powinien natychmiast stworzyć konkurencyjne msze z prawdziwym księdzem.

Zdecydowanie. I nawet jeśli ta komunia święta czy inne sakramenty nie będą możliwe, to chodzi o sam przekaz, wygłoszone kazanie. Temu Kościół mógłby nadawać ton, budować swoją narrację. Czy to zrobi? Nie wiem.

O mszach na Robloksie słyszymy już od co najmniej trzech miesięcy. Co Kościół zrobił w związku z tym przez ten czas?

O ile mi wiadomo, nie było żadnego oficjalnego stanowiska polskiego Kościoła w tej sprawie. Trudno więc stwierdzić, jaki hierarchowie mają stosunek do tego, co dzieje się na tej platformie. Temat pojawiał się natomiast w katolickich mediach, np. na Deonie. Msze na Robloksie komentowali też księża, zwłaszcza ci aktywni w sieci, np. na TikToku. Odbiór mszy był niejednoznaczny: część duchownych krytykowała takie działania lub widziała w nich zagrożenie profanacją, a część wypowiadała się entuzjastycznie, wskazując, że organizatorzy tych mszy wkładają w nie wiele wysiłku.

Podobnie z innymi technologiami. Mógłby stworzyć swój katolicki ChatGTP, który udzielałby odpowiedzi na pytania wiernych.

To już się w jakimś sensie dzieje. W jednej z parafii na warszawskim Bemowie był robot Santo, który wyglądał jak malutki ksiądz i odpowiadał na pytania wiernych na temat religii. Można go teraz zobaczyć w stołecznym Centrum Nauki Kopernik. To był krótki eksperyment, ale są miejsca, gdzie roboty już zastępują duchownych.

I jak zareagowali wierni na tego demona, co gada jak człowiek?

Z tego, co widziałam w reportażu BBC, z ciekawością, ale też dystansem. Robot udzielał informacji, ale nie był tak zaawansowany technologicznie jak ChatGPT, w związku z czym miał ograniczony repertuar odpowiedzi. Dla wielu parafian był raczej potwierdzeniem, że obecność duchownego z krwi i kości jest potrzebna. Ale są miejsca, gdzie i to się zmienia.

Gdzie?

Choćby w buddyjskich świątyniach w Japonii. Tam niektóre świątynie używają zautomatyzowanych mnichów, bo to rytuał, który nie wymaga interakcji z uczestnikami. Dlatego łatwo go zautomatyzować.

W Kościele katolickim też nie ma tej interakcji, więc może to księża powinni bać się, że ich zastąpią roboty...

Jak widać, powinni! Oczywiście w Polsce – przynajmniej na razie – trudno sobie wyobrazić, że księdza zastąpi na pogrzebie robot…

Robot nie poradziłby sobie na polskim cmentarzu, gdzie trzeba nie lada gimnastyki, aby przejść między grobami.

Chyba że byłby to robot od Boston Dynamics! (śmiech) Oczywiście to wydaje się śmieszne, wygląda na science fiction i wiadomo, że nie nastąpi szybko, ale zapewne w końcu nastąpi. A to stawia nowe pytania o sens, autorytet religijny, wspólnotę, rolę duchownych.

Może dlatego Kościół katolicki woli nie otwierać tej puszki Pandory albo uchylać tam, gdzie mu wygodnie.

Może tak jest, ale przed tym trudno uciec, więc lepiej, żeby zaczął o tym myśleć już teraz. Bo weźmy ten ChatGPT. Co będzie, jeśli księżą zaczną wykorzystywać czat – a może już to się dzieje – do tworzenia kazań? Czy to dozwolone? Co to mówi o religijności i wierze? Skoro tak naprawdę ksiądz tylko przekazuje to, co wygenerowała sztuczna inteligencja na podstawie milionów tekstów. To nie są trywialne zagadnienia, a nie widać, żeby to na razie spędzało sen z powiek hierarchom.

Roboty zastąpią duchownych? Fot. VTT Studio / Shutterstock.com

Zajmie się tym Sobór Watykański w 2045 roku...

Optymista! (śmiech) Oczywiście nie można mieć wrażenia, że Kościół katolicki na wszystkich tych internetowych frontach jest jakaś zapyziałą instytucją, bo przecież są jednostki, o których mówiłam. Ale jednocześnie stoi przed tą instytucją sporo nowych wyzwań, a nie rozwiązała jeszcze starych w obawie przed utratą autorytetu, władzy, kontroli nad narracją. 

A może je stracić?

Badałam przez kilka lat katolickie fora internetowe, na których nie ma żadnego nadzoru ani kontroli Kościoła i nic takiego tam nie widziałam. Nie było w dyskusjach szczególnego potencjału wywrotowego. Ba, tam nawet osoby niewierzące tłumaczyły wierzącym, w co tamte właściwie wierzą, powołując się na Biblię i kodeks prawa kanonicznego. Mimo braku formalnej kontroli Kościoła ta wspólnota i społeczność sama się kontrolowała. Bo jak ktoś pisał głupoty, to był za chwilę stawiany do pionu. Nie mam więc poczucia, że ten strach o utratę kontroli jest w pełni uzasadniony. Poza tym i tak nie można kontrolować wszystkiego, całego internetu. 

A Kościół pewnie by chciał?

Chciałby, bo to się wydaje bezpieczniejsze. Pytanie tylko, czy w ogóle da się to kontrolować? Bo to jakby chcieć kontrolować, co ludzie myślą. Nie da się tego zrobić, nawet jak ktoś chodzi co niedziela do kościoła, to myśli swoje. Albo inaczej: nie myśli w 100 proc. tak, jak mówi nauka Kościoła. Pokazują to prowadzone od dekad badania. Kościół nakazuje jedno w sprawie seksualności, mieszkania par przed ślubem, antykoncepcji, a ludzie i tak robią drugie. W tych tematach większości Polaków nauczanie Kościoła nie przekonuje.

A więc tej kontroli Kościół już nie ma?

Tak. Iluzją jest myślenie, że jak nie będzie internetu, to będzie większa kontrola.

A więc tym bardziej powinien wejść w cyfrowy świat, bo to ogromna szansa? 

Tak, to jest dla nich ogromna szansa, ale znowu: musiałoby zmienić się nauczanie i spojrzenie Kościoła na internet, a to nie nastąpi szybko. To nie jest niemożliwe, ale musi trwać, bo to ogromna instytucja. Zanim jej tryby przemielą, to mogą minąć nawet dekady.

Zdjęcie tytułowe: Archidiecezja Gnieźnieńska Roblox @GnieznoRoblox
DATA PUBLIKACJI: 06.04.2023