NFT miało być artystyczną rewolucją. Wyszła Niezbyt Fajna Technologia

Dwa lata temu z entuzjazmem czekali na swoje pierwsze wypłaty ze sprzedaży NFT, teraz rozczarowani widzą, że cyfrowa rewolucja próbuje pozbawić ich tożsamości i zarobku. Technologie wsadziły artystów na emocjonalny rollercoaster i mogą krzyczeć, miotać się i kląć, ale tej przejażdżki już nie kontrolują.

23.11.2022 08.23
NFT miało być artystyczną rewolucją. Jest Niezbyt Fajna Technologia

Malik Montana, Magda Gessler, Krzysztof Gonciarz, Joanna Jędrzejczyk czy influencerki Ola Nowak oraz Zusje to część listy celebrytów, którzy wychwalają i kupują charakterystyczne obrazki misiów o nazwie Fancy Bears Metaverse jako tokeny NFT. Za granicą gwiazdy takie jak Eminem, Madonna czy Neymar nabywają tokeny Bored Ape Yacht Club jako obrazki małp.

W tym samym czasie artyści zaczynają odkrywać tę technologię jako szansę na wreszcie uczciwy zarobek na sztuce w sieci. Jeszcze większy entuzjazm wybucha, gdy Beeple, cyfrowy artysta, sprzedaje jedno ze swoich dzieł jako NFT za 69 mln dol. W lipcu w Polsce za nieco mniej – bo milion złotych – influencerka MartiRenti sprzedaje swoją cyfrową "miłość".

Gdy za NFT bierze się znany brytyjski artysta Damien Hirst, daje nabywcom 10 tys. dzieł z kolekcji "Currency" wybór: mogą mieć albo fizyczny obraz, albo odpowiadające mu NFT. Jedno obok drugiego istnieć nie może. Wynik ankiety: 5149 oryginalnych cyfrowych kopii (sic!) przetrwa, z kolei 4851 fizycznych obrazów zostaje spalonych podczas performance'u w galerii.

Na naszym podwórku z kolei na największej polskiej aukcji dzieł sztuki w Desa Unicum tym najważniejszym jest .jpg ze zniszczoną pracą Pawła Kowalewskiego. Idzie za 500 tys. zł.

2021 rok był dla NFT wspaniały.

Awatary Fancy Bears Metaverse

Pandemia sprawiła, że trendy, które do tej pory pozostawały niszową ciekawostką, zaczęły przepoczwarzać się w siły mające wywrócić życie artystów do góry nogami. I jednocześnie stawiające pytanie o definicje sztuki i jej granice. Nie tylko artystyczne, ale też prawne i etyczne.

– Byliśmy podekscytowani. Technologia NFT wyglądała jak światełko w tunelu. Do tej pory jako graficy naszą pracę dla klienta mogliśmy sprzedać jako wydruk i to właściwie tyle. To było światełko w tunelu. Pojawiła się nadzieja, że prace cyfrowe będą wersją tradycyjnych obrazów, nabiorą unikalności, będzie można je wystawić na aukcjach, ktoś je zlicytuje – opowiada o tamtym roku Grzegorz Rutkowski, artysta cyfrowy współpracujący m.in. z Disneyem czy Ubisoftem.

NFT obiecywało rewolucję, która ułatwi artystom cyfrowym zarobek, przywracając pojęcia unikatowości czy oryginału do internetu – miejsca, w którym skopiowanie czegokolwiek wymaga zaledwie trzech ruchów myszki. Nowa technologia miała pozwolić wejść na rynek osobom, przed którymi do tej pory drzwi galerii i domów aukcyjnych były zamknięte. W inteligentnych kontraktach wykorzystywanych przy sprzedaży zaszyto też rozwiązania, które zapewniały artystom egzekwowanie praw, które w fizycznym świecie często były ignorowane.

Teoretycznie w Polsce i większości krajów europejskich istnieje droit de suite, czyli prawo mówiące, że artyści lub ich spadkobiercy powinni dostać określony procent (od 5 do 0,25 proc. w zależności od wysokości ceny dzieła) od kolejnej sprzedaży dzieła. – W rzeczywistości mało który artysta dostawał, a już na pewno nie z automatu, pieniądze za to, że jego obraz został sprzedany na rynku wtórnym. W Polsce to prawo jest szczególnie trudne do egzekucji, ponieważ z jednej strony artyści nie mają pełnej świadomości swoich praw i tego, jak działa rynek, z drugiej artyści lub ich spadkobiercy muszą sami się upomnieć o należną im kwotę. Na rynku NFT w smart kontrakcie zapisane jest tzw. creator fee / royalties, zazwyczaj od kilku do kilkunastu procent. Dzięki temu artysta z automatu dostaje droit de suite – tłumaczy Magda Żuk, kolekcjonerka sztuki i jurorka konkursu Digital Ars.

Jednak 2022 rok dla NFT jest dramatyczny. – Czas pokazał, że poszło to w innym kierunku – mówi gorzko Grzegorz Rutkowski.

Niezbyt Fajna Technologia

– Póki co to wszystko przypomina mi raczej wielkie marketingowe balony. Kilka tygodni temu Bank Pekao S.A. wspólnie z Mastercard i startupem technologicznym z Poznania SmartVerum wypuścili kolekcję kart płatniczych certyfikowanych NFT: 440 tokenów dołączanych do kart tylko dla wybranych klientów bankowości prywatnej z fragmentami obrazu cenionego polskiego artysty Rafała Bujnowskiego. Czy tak wygląda wizja jednego z największych polskich banków na wykorzystanie NFT? – pyta retorycznie Kamil Śliwiński, popularyzator sztuki i twórca projektu Polish Masters of Art.

Przypomina też, że wokół części głośnych transakcji z udziałem NFT pojawiają się kontrowersje. Coraz więcej mówi się o tym, że cena słynnego obrazu Beeple'a była napompowana, a jego nabywca, Vignesh Sundaresan, jest partnerem biznesowym artysty i założycielem Metapurse, firmy inwestującej w NFT, która już wcześniej posiadała dzieła Beepla. Dzieła, których wartość gwałtownie wzrosła, gdy wielka aukcja znalazła się na nagłówkach gazet na całym świecie.

Nie najlepiej idzie też twórcom serii tokenów Fancy Bears Metaverse, które prawie dwa lata temu kupowali polscy celebryci. Na giełdzie Crypto.com dostępne są 822 misie, lecz zaledwie dwa z nich znalazły chętnych. Uzyskany na nich wolumen obrotu to marne 583 dolary. A influencerka MartiRenti przyznała, że wcale nie zobaczyła miliona złotych za swą cyfrową miłość, tylko oszukała widzów.

Fancy Bears Metaverse na Crypto.com (stan na 15 listopada 2022)

Niedziwne więc, że Kamil Śliwiński nie jest odosobniony w swojej ostrej ocenie rynku NFT. Narrację zaczynają dominować historie takie jak ta Logana Paula, popularnego amerykańskiego youtubera i celebryty, który podsumował ostatnio swoją inwestycję w awatar NFT "Bumblebee". "Rok temu wydałem 623 tys. dol. na NFT. Dziś jest wart praktycznie tyle, co nic" – napisał na Twitterze. Obecna wartość jego NFT to 10 dol. W ogóle światowy wolumen obrotów tokenami spadł o 90 proc. w ciągu roku. Kolejne transakcje nie rozgrzewają już krwi bombastycznymi liczbami.

Równie mocno "oberwał" popularny wokalista Justin Bieber. Swoją małpę z kolekcji Bored Ape Yacht Club kupił w styczniu za 1,31 mln dol. Dziś jest ona warta 74 tys. dol.

I choć firmy nadal z NFT nie rezygnują, Meta właśnie wprowadza sprzedaż NFT na Instagramie, a w czerwcu wypuszczenie swojego tokena zapowiedział Cristiano Ronaldo, to reakcja rynku na te doniesienia jest raczej chłodna. Zbliżająca się zima może przynieść albo koniec eksperymentu, jakim jest NFT, albo czyszczenie się rynku z napompowanych projektów i marketingowych happeningów bez wartości. A że artyści, którzy uwierzyli w obietnice o Nowym Wspaniałym Rynku, są rozczarowani? Być może zbyt wiele sobie po nim po prostu obiecywali.

– Jest mnóstwo wspaniałych twórców cyfrowych, którzy przed erą NFT nie byli w stanie skomercjalizować swojej sztuki. NFT dało im możliwość wejścia na rynek i pokazania, że są twórcami takimi jak ci malujący obrazy, które też są różnej jakości – mówi kolekcjonerka sztuki Magda Żuk. I dodaje: – Wiara w to, że tylko dzięki NFT i blockchainowi każdy artysta nagle będzie mógł zarabiać i z tego żyć, to mrzonka.

NFT było jednak dla artystów w najgorszym wypadku rozczarowaniem i gorzkim kursem marketingu internetowego. Za to inna technologia, która rozwinęła się w tym roku niebotycznie, żeruje na ich pracy, podszywa się i część z nich wyśle na bezrobocie.

Jak AI pożera artystów

– Wcześniej, kiedy wpisywałam w Google swoje nazwisko, żeby sprawdzić, czy projekty, w których brałem udział, zostały już opublikowane, dostawałem moje prace. Teraz zaczęły się pojawiać wyniki, z których większość to jakieś dziwne twory podpisane moim imieniem i nazwiskiem. Codziennie wyskakują nowe. Zginę w tym natłoku – niepokoi się Grzegorz Rutkowski współpracujący z Disneyem i Ubisoftem. I dodaje: – Pracowałem latami na swoje nazwisko. Teraz będę się musiał tłumaczyć, co jest zrobione przeze mnie, a co przez sztuczną inteligencję.

Niektórzy już muszą. 12 października artysta internetowy występujący na Twitterze jako @haruno_intro rysował na streamie na Twitchu fanart do popularnej gry Genshin Impact. Zanim zdążył go skończyć, jeden z widzów zrobił zrzut ekranu i nakarmił nim program Novel AI. Algorytm skończył obrazek, a widz wrzucił go na Twittera, podając się za oryginalnego autora rysunku i oskarżając haruno_intro o wzorowanie się na jego pracy. Społeczność obroniła jednak artystę, a tweet został już skasowany.

Ogromne kontrowersje wzbudził też projekt kopiujący charakterystyczny styl zmarłego zaledwie nieco ponad miesiąc temu Kim Jung Gi. Pomyślany jako hołd dla twórczości uwielbianego Koreańczyka spotkał się z zarzutami o brak szacunku dla zmarłego. To skrajne przykłady wykorzystania sztucznej inteligencji, która nie po raz pierwszy zawitała na rynek sztuki, ale wcześniej wykorzystywana była do tworzenia dzieł przynajmniej w założeniu oryginalnych i o unikatowym stylu.

Od niedawna za tworzenie poważnej, czyli sprzedawanej kolekcjonerom, sztuki mogą brać się osoby, które nie tylko nie kończyły szkół plastycznych, ale których wykształcenie na pierwszy rzut oka za sztuką nie ma nic wspólnego.

O artystycznych zdolnościach AI media głównego nurtu zaczęły się rozpisywać dzięki, a jakże, ogromnym sumom wygenerowanym przez sprzedaż jednego ze stworzonych przez nią obrazów. W 2018 roku w Christie's w Nowym Yorku pracę "Portret Edmonda Belamy'ego" autorstwa francuskiego kolektywu Obvious wyceniono na 435 tys. dol. I choć malkontenci kręcili nosami, że co to za obraz, jeśli wypluła go maszyna, kolekcjonerzy dostrzegli w nim coś więcej niż dziecko przypadku oraz zer i jedynek.

– Jeśli artysta tworzy projekt, za którym stoi ciekawa koncepcja, historia, idea, którą przelewa na płótno, papier czy piksele za pomocą sztucznej inteligencji i mi się to podoba od strony estetycznej, to dla mnie jest to wartościowa sztuka, którą chcę mieć i kupuję – tłumaczy Żuk, która w swojej kolekcji ma też grafikę stworzoną przez Obvious.

Teraz znów o obrazach malowanych przez sztuczną inteligencję zrobiło się głośno. Na początku września świat obiegła informacja, że konkurs graficzny Colorado State Fair Fine Arts Competition wygrała praca stworzona przez Jasona M. Allena przy pomocy sztucznej inteligencji.

Theatre D'opera Spatial Ai konkurs
"Theatre D'opera Spatial" obraz wygenerowany przez Midjourney przez Jasona M. Allena

Różnica jednak między tym, co stworzył Allen, a tym, co tworzy Obvious i inni artyści korzystający ze sztucznej inteligencji, jest kluczowa i leży u sedna pytania o etyczność tworzenia obrazów z wykorzystaniem algorytmów.

Artyści z Obvious tworzą tą samą metodą, co Jacek Markusiewicz, polski architekt i programista. – On z powodzeniem wykorzystuje potencjał NFT, zajmując się sztuką generatywną. Sam tworzy wkład do algorytmu i go programuje, od początku do samego końca ma wpływ na to, co zostanie wygenerowane, artystyczny efekt finalny jest w pełni od niego zależny. Potem pojawiła się ta druga gałąź: generative art, w której to za większość (jeśli nie całość) artystycznego efektu odpowiada "kreatywność" sztucznej inteligencji – mówi Śliwiński.

Ta druga gałąź to głośne ostatnimi czasu generatory obrazów takie jak DALL-E2, Stable Diffusion czy Midjourney, z którego korzystał właśnie Jason Allen. Wystarczy wpisać w nie opis tego, co chcemy zobaczyć, a algorytm wygeneruje obraz, który najlepiej odpowiada wprowadzonej przez nas zbitce słów. Efekty, przyznają to nawet najzacieklejsi krytycy technologii, są oszałamiające. Sztuczna inteligencja uczy się szybko tego, co nam się podoba, i wypluwa przepiękne krajobrazy, świetne portrety i niepokojące scenki rodzajowe z ludźmi, którzy mają tylko podejrzanie źle narysowane dłonie. Z nimi AI radzi sobie jeszcze kiepsko, ale to tylko kwestia czasu.

midjourney obrazy generowane przez AI
Wygenerowano w Midjourney. AI nie radzi sobie z dłońmi, więc często je sprytnie pomija

Potrafi za to skopiować każdy styl i wygenerować obraz impresjonistyczny lub w stylu Rembrandta. I o ile ten ostatni może nie mieć już nic przeciwko temu, to inaczej ma się sprawa z żyjącymi artystami.

To, że sztuczna inteligencja jest w stanie tak dobrze podszyć się pod prace Rutkowskiego, rodzi pytanie nie tylko o to, jak chronić w takich warunkach cyfrową tożsamość artysty, ale też o to, jakim cudem algorytmy tak doskonale znają jego styl, że są w stanie go w kilka minut odtworzyć. – Kiedy szuka się w internecie zdjęć czy obrazków, które można legalnie wykorzystać, bo są w wolnym dostępie, jest ich niewiele. Masa danych w internecie jest prywatnych, publikowanych bez zgody na wykorzystywanie ich przez firmy czy osoby trzecie. To teraz proszę pomyśleć o tym, że Midjourney operuje na bazie, w której jest pięć miliardów obrazów – podpowiada Rutkowski. Innymi słowy: takie firmy automatycznie przeczesują internet i zgarniają wszystkie obrazy. Bez względu na to, czy można je wykorzystywać.

Jedną z największych baz, na której trenowane są algorytmy generujące obrazy, jest LAION, stworzona przez niemiecką organizację non profit. Bez problemu znajdziemy w niej objęte prawami autorskimi prace Rutkowskiego, Damiena Hirsta czy Zdzisława Beksińskiego. Jak na razie jednak żaden prawnik nie chce się za taką sprawę wziąć, bo nie wiadomo byłoby nawet, do jakich przepisów się odnosić.

A same firmy na razie niechętnie odnoszą się do dyskusji o tym, jak zbierają dane, które potem wykorzystuje algorytm. Choć Stable Diffusion zapowiedziało, że pracuje nad narzędziem, które umożliwi artystom wypisanie się z baz danych, na których szkolą algorytmy, to trudno nie odnieść wrażenia, że model opt-out (domyślnego uczestnictwa i wypisywania się dopiero na wyraźne życzenie) to listek figowy zasłaniający brzydkie sedno problemu: sposób, w jaki podchodzą do pozyskiwania danych.

Entuzjaści nowego narzędzia co prawda argumentują, że każdy artysta uczy się na pracach starych mistrzów i inspiruje twórczością kolegów po fachu, ale Rutkowski jednak stanowczo podkreśla, że to nie to samo. – Tworząc, inspirujemy się innymi artystami, ale mamy w głowie wagę, na której możemy położyć inspirację i naszą twórczość. Nikt nie chce być czyjąś kopią, chce wziąć element, ale chce dołożyć coś od siebie, żeby być unikatowym – tłumaczy.

Jeśli artysta skopiuje styl innego żyjącego twórcy i za bardzo zbliży się do oryginału, raczej nie będzie za to chwalony. Wręcz przeciwnie, mogą go z tego powodu czekać nieprzyjemności i ostracyzm. W wypadku sztucznej inteligencji sprawa jest bardziej skomplikowana, bo kopiowanie stylu jest wpisane w cały proces, a na pytanie o to, kto ma prawa autorskie do tworzonych w ten sposób obrazów, nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. 

Zamieszanie prawne jest tak duże, że nikt nie jest pewien, jak można dzieła AI wykorzystać, a nawet firmy działające w tej samej branży dochodzą do zupełnie innych wniosków. Podczas gdy sprzedająca prace stockowe platforma Getty Image zakazała u siebie sprzedaży prac generowanych przez AI w związku z niepewnym statusem prawnym, Shutterstock nawiązał współpracę z OpenAi, właścicielem DALL-E, i ma zamiar oferować swoim klientom możliwości generatora obrazów.

Obrazy wygenerowane przez Stable Diffusion czy Midjourney istnieją w prawnym limbo. Sprawa jest skomplikowana, bo prawo cytatu zakłada wykorzystanie konkretnych części utworów, a tutaj mamy do czynienia z całą spuścizną danego autora i jego stylem, który już prawami autorskimi nie jest objęty. Do tego dochodzi brak precedensów, na których można by się oprzeć, i skala zjawiska, która sprawia, że prawnicy reprezentujący artystów nie palą się do ruszania z kopiami kodeksów na tego konkretnego smoka. Szczególnie że w rynek obrazów generowanych przez sztuczną inteligencję wchodzą największe firmy technologiczne, a wraz z nimi ich pieniądze. 

Co zostanie z artystami cyfrowymi i ich rynkiem oranym przez galopujący rozwój technologiczny, nad którym nikt nie panuje? Mają szansę bliżej zapoznać się z mottem jednego z najważniejszych CEO Doliny Krzemowej "Move Fast and Break Things". Przecież rozwoju technologicznego powstrzymywać nie można.

Zdjęcie główne: Warszawa w stylu cyberpunk – Midjourney wygenerowane przez Marcina Połowianiuka.

DATA PUBLIKACJI: 23.11.2022