Dziś kluczowe może wydawać się wydanie „Wiedźmina”. W tle tego jednak działy się nie mniej ważne dla firmy i jej biznesowego oblicza sprawy. W tamtych czasach producenci gier byli na łasce i niełasce globalnych wydawców, którzy próbowali na mniejszych deweloperach wymuszać niekoniecznie korzystne umowy – włącznie z przeniesieniem praw do gry. Duże firmy długi czas zwodziły właścicieli CD Projektu, byli zapraszani do biur na pokazy, pytani o postępy, jednak gdy próbowali przejść do konkretów, zawsze coś się komplikowało. W końcu podpisali umowę z Atari. Jak wspomina Michał Kiciński w rozmowie z „Pulsem Biznesu”, udało się, bo Marcin Iwiński postawił Atari pod ścianą: albo podpisują umowę i to ogłaszają, albo CD Projekt ogłasza, że wyda ją tylko z pomocą lokalnych dystrybutorów.
Relacje z Atari nie układały się jednak gładko. Polska spółka zaraz po premierze drugiego „Wiedźmina” usunęła z gry zabezpieczenie antypirackie, które – jak uznała – i tak zostałyby przez piratów złamane, zaś utrudniały życie legalnym klientom. Atari jednak nie rozumiało, czemu zamiast ścigać piratów, polska firma idzie im jeszcze na rękę. Skończyło się pozwem przeciwko CD Projekt i zadośćuczynieniem na 0,8 mln dol. Do tego doszły wysokie koszty procesu. Wyrok dał Kicińskiemu i Iwińskiemu jasny sygnał: trzeba być możliwie najbardziej samodzielnym.