Tik Tok, Tik Tok... Zegar odlicza czas do końca internetu, jaki znamy. Oto skutki decyzji Trumpa

Powiedzmy sobie to wprost: w awanturze o TikToka nie chodzi o ochronę danych użytkowników. Gra idzie o coś zupełnie innego: rząd dusz (nie tylko cyfrowych) oraz to, która wizja świata i internetu je ukształtuje. Amerykańska czy chińska.

05.08.2020 05.24
W awanturze o TikToka nie chodzi o ochronę danych użytkowników

19-letnia Addison Easterling lepiej znana jako Addison Rae ma niemalże 54 mln obserwujących na TikToku co daje jej pozycję drugiej na świecie osoby z największą liczbą fanów. Więc właściwie nie powinno dziwić, że kilka miesięcy temu rzuciła studia, by rozwijać karierę influencerki. W ostatni weekend jednak opublikowała wiele mówiące nagranie: dobija się do drzwi Louisiana State University, gdzie przez chwilkę studiowała.

Na amerykańskich tiktokerów padł blady strach. Kiedy w ubiegły piątek prezydent Donald Trump z pokładu Air Force One nagłe zapowiedział, że rozważa zablokowanie TikToka w Stanach Zjednoczonych, dla 100 mln Amerykanów oznaczało to nie tylko wizję końca zabawy z kręceniem mniej lub bardziej zabawnych krótkich filmików. Przede wszystkim dla części z nich było to ostrzeżenie: koniec z intratnym biznesem na byciu influencerem w tej najszybciej rosnącej na świecie aplikacji społecznościowej. 

Ale był to też jeszcze jeden sygnał: oto wchodzimy w kolejny etap budowania cyfrowych murów i oddzielenia od siebie internetu świata zachodniego i tego „Made in China”. 

Nowy Huawei

Jeszcze niedawno TikTok był symbolem „raka mózgów”, którego dostawali starsi na widok milionów zapętlonych tańców, lip synców i challengów od pokolenia Z. Dziś ta aplikacja społecznościowa znalazła się w centrum globalnej rozgrywki między Stanami i Chinami o to, kto będzie panował w internecie. 

– Nowy Huawei? Można by to tak w skrócie podsumować. Na pewno zaś papierek lakmusowy pokazujący, że przeciąganie liny w cyfrowej gospodarce wyszło już poza sferę czczych pogróżek – ocenia Alicja Bachulska, analityczka ds. polityki zagranicznej Chin w Ośrodku Badań Azji Akademii Sztuki Wojennej. 

Odwołanie do Huaweia nie jest przypadkowe. Ten chiński potentat telekomunikacyjny przez długie miesiące był wrogiem nr 1 amerykańskiej dyplomacji. Nagle w jego miejsce wskoczył, wydawać by się mogło, stricte rozrywkowy serwis pełen śmiesznych filmików. I nawet niedzielna zapowiedź Microsoftu dot. planów odkupienia TikToka z rąk chińskiego właściciela wcale sytuacji nie zakończy. To co najwyżej wstęp do kolejnego etapu wojny cyfrowej.

Ruch oporu w czasach TikToka

Przez cały ostatni weekend kolejni amerykańscy tiktokerzy zachęcali swoich fanów, by na wypadek blokady wrócili wraz z nimi na Instagrama, Snapchata czy nawet (tfu!) Facebooka. Agencje marketingowe w pocie czoła archiwizowały nagrania swoich podopiecznych, by te gigabajty danych nie zniknęły z USA wraz z TikTokiem.

Zapowiedź blokady wywołała nawet pewnego rodzaju „ruch oporu” w amerykańskim internecie. Tiktokerzy zaczęli się koordynować, by wspólnie obniżać oceny biznesów Trumpa w serwisach Google. Spamują strony zbierające poparcie na rzecz prezydenta USA. I crème de la crème – w ramach zademonstrowania sprzeciwu robią bałagan w sklepie internetowym, w którym sprzedawane są gadżety na rzecz kampanii prezydenckiej Trumpa. Masowo do niego wchodzą, zapełniają koszyki, by potem je porzucić.

Może to wszystko brzmieć zabawnie, ale takiego sieciowego poruszenia nie powinno się dyskredytować. Jak jest poważne, pokazuje choćby wystąpienie niemal 80 twórców z TikToka, w tym rodziny D’Amelio, Avani Gregg, Brittany Broski czy Mitchella Crawforda. Nie znasz ich czytelniku? Nie szkodzi i tak obserwuje ich łącznie 54 mln followersów. Cała ta śmietanka tiktokerów w ostatni weekend w serwisie Medium opublikowała list otwarty do Trumpa. Piszą w nim tak: – TikTok umożliwił takie rodzaje interakcji, które nigdy nie miałyby miejsca na Facebooku i Instagramie. Nasze pokolenie wyrosło w internecie, ale nasza wizja internetu wymaga więcej niż dwóch dostawców dostępu do kontaktów. 

Ten opór wśród użytkowników TikToka, serwisu, który masowo do Stanów wszedł dopiero dwa lata temu, mówi bardzo dużo o tym, czym żyje najmłodsze pokolenie. Pokazuje też, że administracja Trumpa naprawdę sprawnie zdiagnozowała sytuację. Bo na zapowiedź blokowania TikToka trzeba spojrzeć głębiej niż tylko poprzez perspektywę obawy o to, czy dane użytkowników są w nim odpowiednio chronione. – Kluczowa jest kwestia wpływu, jaki TikTok, usługa jakby nie było będąca w rękach chińskiej firmy, może mieć na umysły i postrzeganie świata przez najmłodsze pokolenie – ocenia Bachulska

Nie tylko lip sync

Wydawać by się mogło, że TikTok to kolejna, sztampowa historia wielkiego sukcesu internetowej firmy, która wyskoczyła jak królik z kapelusza. I rzeczywiście, jej początki tak wyglądały. Gdy w 2014 roku Facebook obchodził swoje 10. urodziny i wydawał się niezachwianą społecznościową potęgą, w Chinach trwały prace nad wdrożeniem planu „Made in China 2025”. Strategii, która zakład podbój światowych gospodarek przez Państwo Środka – oczywiście za pomocą cyfrowych produktów i usług. 

By się to udało, Chiny zaczęły mocno inwestować w rodzimą scenę startupową. Na niej działał zaś Alex Zhu, młody programista, który początkowo chciał odpalić aplikację edukacyjną dla młodych internautów. Gdy ta nie wypaliła, Zhu zamienił edukację na rozrywkę i tak powstało Musical.ly. 

To bardzo prosty w swojej idei serwis: użytkownicy tworzyli w nim krótkie filmiki trwające 15-60 sekund, robiąc wszystko to, na co mieli ochotę przy muzyce. Tańczyli, wygłupiali się, śpiewali. Po ledwie trzech latach apka miała 200 mln użytkowników i wzbudziła zainteresowanie dużego chińskiego gracza, czyli firmy ByteDance. Zainteresowanie na tyle duże, że w grudniu 2017 roku Musical.ly zostało kupione za 1 mld dol i połączone z już działającym – ale mniej popularnym – TikTokiem.

Połączone serwisy ruszyły zdobywać użytkowników z takim impetem, którego jeszcze nie widzieliśmy. W 2018 roku serwis miał 500 mln użytkowników, rok temu 660 mln, a w kwietniu tego roku w środku pandemii – która niewątpliwie w tym pomogła – TikTok przekroczył 800 mln użytkowników i 2 mld pobrań, stając się tym samym najpopularniejszą aplikacją świata. Co niezwykle ważne, 4 na 10 użytkowników to osoby pomiędzy 16. a 24. rokiem życia.

W ostatnich miesiącach nie tylko drastycznie urósł, ale także zaczął zmieniać swoje oblicze. I to już nie tylko marketingowa gadka – TikTok to dużo więcej niż tańce i lip sync, czyli imitacja śpiewania. Jak dużo więcej? Wystarczy spojrzeć na protesty, które wybuchły w Stanach po zabiciu Georga Floyda. 

– TikTok dla ruchu Black Lives Matter jest tym, czym był Twitter dla Arabskiej Wiosny – oceniał w rozmowie z „The New York Times” Kareem Rahma, 34-letni twórca, który ma blisko 400 tys. obserwujących na tej platformie. 

Rzeczywiście, to za pomocą tego serwisu rozprzestrzeniała się ogromna fala nagrań z protestów, w tym drastyczne filmiki pokazujące, jak policja pacyfikuje cywili. Nagrania ważne dla społecznej świadomości problemu, ale równocześnie także eskalujące zamieszki. A im bardziej Ameryka płonie, tym bardziej umacnia się pozycja Chin. 

Pojawienie się tych nowych treści to jasny sygnał: – TikTok zaczyna urastać do rangi portalu społecznościowego, a nie tylko aplikacji rozrywkowej – uważa Helena Chmielewska-Szlajfer, socjolożka z Akademii Leona Koźmińskiego specjalizująca się w nowych mediach. A to mówi także sporo o powodach, które stoją za nagłym zaostrzeniem kursu Stanów względem serwisu. Ze 100 mln amerykańskich użytkowników niemal połowa to osoby poniżej 25. roku życia.

– Czyli dzieci, nastolatki i młodzi dorośli, pokolenie Z, iGen ciągle powstają nowe, chwytliwe nazwy. Zasadniczo są to ludzie, dla których funkcjonowanie w sieci jest podstawą życia społecznego. Z niej czerpią informacje, inspiracje, ona kształtuje ich styl życia, wartości i poglądy polityczne – opowiada socjolożka. 

A dziś za to kształtowanie w sporej mierze odpowiedzialny jest TikTok. 

Małżeństwo szympansa z delfinem

Reakcje na słowa Trumpa zapowiadającego blokadę serwisu z filmikami wyginających się dzieciaków nie pozostawiły wątpliwości: tym razem amerykański rynek groźby odebrał bardzo serio (prezydent USA znany jest z tego, że co rusz grzmi w stronę BigTechów). Ja bardzo poważnie widać było gdy kilkadziesiąt godzin później Microsoft niespodziewanie ogłosił na swoim blogu, że rozważa zakup chińskiego portalu społecznościowego. Według „Wall Street Journal” takie oficjalne ogłoszenie miało być efektem nacisków polityków, którzy chcieli, aby firma dała jasny sygnał: Trump w imię walki z Chinami pomoże nawet tym tak krytykowanym przez siebie cyfrowym gigantom. Oczywiście amerykańskim. 

– Jest tu jeszcze jeden bardzo ważny element: spośród wszystkich BigTechów to Microsoft był dotychczas najbardziej krytyczny wobec polityki Trumpa względem Chin – zauważa Michał Kanownik, prezes zarządu Związku Cyfrowa Polska. Microsoft uparcie twierdził, że nie będzie ograniczał swoich kontaktów biznesowych z Państwem Środka. – Kiedy dostanie wsparcie Trumpa w tak ważnej akwizycji, może się okazać, że jednak zmieni zdanie – dodaje Kanownik. 

Ważnej akwizycji, bo tylko na pierwszy rzut oka przejęcie TikToka przez mocno skoncentrowany na kliencie biznesowym i profesjonalnym Microsoft wydaje się być małżeństwem szympansa z delfinem. Niech nikogo nie zmyli egzotyczność tego technologicznego związku. Za tym pomysłem stoi konkretny, nieźle przemyślany plan. Plan, u którego podstaw jest ogromna zmiana w funkcjonowaniu technologicznych gigantów. 

– Jej efektem może być umocnienie Microsoftu tak, by tę firmę na powrót uczynić konkurentem Google i Facebooka – podkreśla Kanownik. Dodaje, że ogromną przewagą konkurencyjną Microsoftu może być właśnie dostęp do kopalni wiedzy o tym, co i jak robią ludzie, którzy będą przyszłością sieci. 

– Co więcej, zakup może być ogromnym pozytywnym impulsem dla TikToka w Stanach i całego marketingu influencerskiego, także w Europie. Wszyscy, którzy obawiali się inwestować w Polsce w tym serwisie, właśnie ze względu na jego chińskie korzenie, będą mogli spokojnie odetchnąć – ocenia Wojciech Kardyś, specjalista od mediów społecznościowych i właściciel agencji Good For You. – Amerykanizacja TikToka wszystkie odcięłaby te obawy za jednym zamachem – dodaje. 

Nie tylko dane

Oficjalnie awantura o TikToka to oczywiście pokłosie domniemanych problemów z ochroną danych użytkowników serwisu. Dlatego Microsoft zapewnia w swoim poście, że „wszystkie prywatne dane amerykańskich użytkowników TikToka zostaną przesłane do Stanów Zjednoczonych i w nich pozostaną”. 

Tyle że ochrona prywatności, którą wszyscy tak chętnie wycierają sobie usta, jest tylko przykrywką. – Kluczowa jest oczywiście obawa przed Chinami: zarówno ze względu na potencjalne przekazywanie danych o użytkownikach aplikacji chińskim władzom, jak i z perspektywy roli Chin w kształtowaniu nowych, zglobalizowanych mediów społecznościowych. Realna jest obawa, że TikTok, który kształtuje gusta, styl życia i świadomość najmłodszego pokolenia, zrobi na to na chińską modłę w dłuższej perspektywie – ocenia Bachulska.

Co oczywiście nie oznacza, że dane pokolenia Z tańczącego na TikToku nie są cenne. Dla Microsoftu są wręcz bezcenne. Gigant z Redmont od dłuższego czasu stara się rozszerzać swoją grupę odbiorców. Satya Nadella, prezes firmy, dał się poznać jako menedżer, który ma nosa do sprawnych akwizycji. Microsoft pod jego rządami kupił Minecraft Mojang, czyli producenta hitowej gry on-line dla dzieci oraz LinkedIn, serwis społecznościowy dla profesjonalistów. Korporacja zyskała więc już dostępy do dwóch gigantycznych baz wiedzy: o najmłodszych internautach i tych reprezentujących świat korporacji.

– Dzięki danym o pokoleniu Z gigant mógłby wrócić do rywalizacji z YouTubem i Facebookiem – tłumaczy Kanownik.

A takie ambicje firma ma od dawna: próbowała już przecież z serwisem wideo MSN Video i serwisem społecznościowym Socl. 

Jednak to, że za pomysłem Microsoftu stoi konkretny, biznesowy plan nie umniejsza faktu, że to część globalnego sporu, w którym TikTok stał się gorącym kartoflem. Piecem, który tego kartofla podgrzewa, są Chiny.

Dzieciaki z TikToka

Chiny od czasu dojścia do władzy Xi Jinpinga mają coraz większe globalne ambicje. Jednak ich działania, szczególnie na rynku nowych technologii, budzą poważne obawy i kontrowersje. A te przenoszą się automatycznie na usługi i firmy wywodzące się z Państwa Środka. 

– Domniemanie, że skoro serwis ma chińskiego właściciela, to zapewne dane użytkowników nie są wystarczająco chronione, pojawiło się i tak dosyć późno. Przecież nie jest specjalną tajemnicą, że firmy działające w Chinach są prywatne tylko z nazwy i by móc prowadzić działalność, muszą zgodzić się na państwową kontrolę. Mimo to pozwolono TikTokowi swobodnie działać przez kilka lat – zauważa Chmielewska-Szlajfer. 

TikTok jest globalnym zjawiskiem od kilkunastu miesięcy i od miesięcy rosną też wokół niego kolejne problemy. Zacznijmy od wieku użytkowników. Teoretycznie serwis, w którym ludzie często w seksowny sposób, wręcz zahaczający o soft porno, wyginają się w rytm muzyki, jest dla osób powyżej 13. roku życia. Masowo korzystają z niego również o wiele młodsze dzieci. Ponad rok temu amerykańska Federalna Komisja Handlu uznała po śledztwie, że ByteDance stanowczo nie pilnował tego, co się dzieje, i nie kontrolował wieku swoich klientów. Komisja nałożyła więć na firmę karę 5,7 mln dolarów. Kara była głośna, ale nieszczególnie bolesna. Serwis trochę dla świętego spokoju zobowiązał się do wprowadzenia ograniczeń dla dzieci do 13 lat.

Ale w ten oto sposób rozwiązał się worek z obawami wobec TikToka. – Do zarzutów seksualizacji dzieci zaczęły dochodzić kolejne oskarżenia: o rozsiewanie ekstremistycznych treści, brak walki z dezinformacją i niekontrolowane przetwarzanie danych – wymienia Chmielewska-Szlajfer. 

W kwietniu rozpoczęło się postępowanie w Holandii w sprawie przetwarzania przez TikTok danych nieletnich poza granicami Unii. Dwa miesiące później Europejska Rada Ochrony Danych powołała grupę w celu przeprowadzenia w tym samym temacie śledztwa, ale tym razem już w stosunku do całej Unii. Kilka dni zaś temu Korea Południowa nałożyła na TikToka karę w wysokości 154 tys. dol. (to niby 3 proc. przychodu firmy z rynku koreańskiego, ale ponownie kara śmiesznie niska) za bezpodstawne zbieranie danych o małoletnich i przetwarzanie ich poza granicami kraju. 

Made in China

Wszystkie te kontrowersje bledną w obliczu zasadniczej wady TikToka: to usługa chińska. I jako taka już nieraz udowodniła, że działa dokładnie tak, jak życzą sobie władze tego państwa. Podczas ubiegłorocznych protestów w Hongkongu blokowała treści dotyczące demonstracji. W serwisie usuwane są także wszelkie nagrania zahaczające o krytykę chińskiego systemu komunistycznego i to nie tylko te pochodzące z Douyin, czyli chińskiej wersji TikToka. Głośnym echem odbiła się choćby historia 17-letniej Ferozy Aziz, aktywistki z New Jersey, której konto w tym serwisie zostało zablokowane tuż po tym, jak dziewczyna opublikowała filmy potępiające złe traktowanie mniejszości muzułmańskich w Chinach. 

W efekcie już w ubiegłym roku zaczęły się więc pojawiać pierwsze ostrzeżenia przed aplikacją. U.S. Navy, czyli amerykańska marynarka, wprowadziła zakaz korzystania z TikToka zarówno dla wojskowych, jak i cywilnych pracowników. Jej śladami poszły siły zbrojne Australii. 

Ale prawdziwa burza wybuchła pod koniec czerwca w Indiach. Właśnie z tego państwa pochodzi ponad 600 mln pobrań TikToka, więc jest to rynek więcej niż ważny dla firmy. Niespodziewanie indyjskie ministerstwo technologii informatycznych zarządziło blokadę 59 chińskich aplikacji na czele z TikTokiem. Oficjalnie jako przyczynę blokady podano kradzież i wysyłanie danych użytkowników na serwery poza Indiami. Ale od początku oczywiste było, że blokada jest tak naprawdę odpowiedzią na konflikt graniczny z Chinami, w wyniku którego w czerwcu zginęło 20 indyjskich żołnierzy. 

Taka formuła zemsty na Chinach mówi bardzo dużo o tym, jaką rolę grają dziś nowe technologie w globalnych rozgrywkach. Uderzenie w chińskie biznesy cyfrowe to naprawdę bolesny cios w podbrzusze Państwa Środka. Tak bolesny, że samo ByteDance w wyniku indyjskiej blokady ma stracić około 6 mld dol. potencjalnych przychodów.

Podobny efekt mają słowa Trumpa o blokadzie w USA. Reuters podaje, że za swoją aplikację ByteDance może oczekiwać od Microsoftu ponad 50 mld dolarów. BBC szacuje zaś wartość TikToka na 15-30 mld dolarów. Sumy są ogromne, ale i tak sporo niższe niż ubiegłoroczna wycena aplikacji szacowana na 75 mld dolarów (wówczas apkę określano mianem najdroższego startupu świata). Widać więc wyraźnie jak dużą, konkretną wartość mają amerykańskie groźby.

Tyka zegar dla internetu

Pokazuje to też, że w całej transakcji kluczowe są nie tylko kwestie czysto biznesowe. Microsoft w swoim wpisie na blogu – a nie jest to normalna polityka koncernu – szczególnie dziękuje prezydentowi Trumpowi za jego osobiste zaangażowanie. Trzeba to czytać tak: dzięki Trumpowi uda się odbić od Chin jeden z przyczółków amerykańskiego ekosystemu technologicznego.

Z tego też punktu warto oceniać działania ByteDance próbującego ratować wizerunek TikToka. Szefem firmy trzy miesiące temu został Kevin Mayer, uznany amerykański menedżer, który wcześniej pracował dla Disneya. TikTok wycofał się też z Hongkongu zaraz po tym, gdy Pekin pomimo protestów mieszkańców narzucił kontrowersyjne prawo o bezpieczeństwie państwowym. 

Wszystko to jednak na próżno. Dla amerykańskiej racji stanu przejęcie TikToka na własnej ziemi jest naprawdę ważnym gestem i inwestycją w rację stanu.

Z takim przekazem amerykańska administracja uderza też do sojuszników. Nie bez powodu Microsoft, który ma czas do 15 września, rozważa zakup tylko części serwisu, a konkretnie jego oddziałów w Stanach, Australii, Kanadzie i Nowej Zelandii. Wszystkie te państwa są członkami legendarnego Sojuszu Pięciorga Oczu, który od czasów II wojny światowej wspiera się w kwestiach wywiadowczych. Stary sojusz ponownie ożył właśnie w gospodarczym starciu z Chinami. – To w tych państwach widać najsilniejsze wsparcie dla działań Stanów. Trzeba dodać jeszcze oczywiście Wielką Brytanię, która właśnie podjęła decyzję wyłączeniu Huaweia z budowy sieci 5G – podkreśla Bachulska. 

Co nie znaczy, że Stany nie starają się znaleźć więcej sojuszników w przypadku TikToka. – U nas także pojawiały się dyplomatyczne naciski na dołączenie do blokady TikToka. Ale nikt z rządu by się tego obecnie nie podjął. W Europie takie majstrowanie spotkałoby się z jednoznaczną oceną: cenzura internetu – słyszymy od urzędników związanych z regulacjami internetowymi. 

– Nikt w Polsce od strony rządowej nie ma najmniejszego zamiaru grzebać w TikToku. U nas to jest po prostu temat wciąż niszowy i politycznie mało rozpoznany. Przecież mimo tych wszystkich krytycznych głosów związanych z TikTokiem sztab prezydenta Andrzeja Dudy założył mu tam konto w środku kampanii wyborczej – rozkłada ręce Wojciech Kardyś. 

Tyle, że Duda ma tylko dwa nagrania wrzucone zaraz po założeniu konta. Od czterech miesięcy ten tiktoker pozostaje praktycznie martwy. Czy jest to kwestia wpływu służb, które miałyby odradzić otoczeniu prezydenta używanie jest aplikacji czy jednak konstatacji, że niekoniecznie to najlepszy kanał do kontaktów z obywatelami trudno powiedzieć.

Za to jest ta sytuacja mocno podobna do pozycji Huawei. Z jednej strony premier Mateusz Morawiecki przytakuje, że śladem Wielkiej Brytanii reszta Europy winna chronić swoją budowaną sieć 5G przed chińskimi naporem. Z drugiej jednak ani Polska, ani reszta Unii nie spieszy się do podejmowania tu drastycznych, jednoznacznych kroków.

Jedno jest jednak pewne, jeżeli Microsoft kupi część TikToka, to będziemy świadkami powstania pierwszego serwisu społecznościowego, który będzie miał dwa zupełnie inne oblicza. Jedno dla najbliższych sojuszników USA. Drugie dla reszty świata.