Twierdzą, że mają miejsce pod elektrownię jądrową. Naukowiec mówi, co może się stać
W Bełchatowie nie mają wątpliwości: był węgiel, może być atom, o nic nie trzeba się obawiać, nawet o wodę. Nie wszyscy się z tym zgadzają.

Szeroki front poparcia dla projektu budowy elektrowni jądrowej w Bełchatowie utworzyli łódzcy parlamentarzyści i europosłowie, lokalni politycy z Bełchatowa, władze i członkowie związków zawodowych Elektrowni Bełchatów oraz władze Politechniki Łódzkiej.
- Wyprowadzenie mocy na poziomie 5,5 gigawata, zasoby wodne pozwalające na lokację projektu wielkoskalowego w pierwszym etapie o mocy 3 gigawatów. No i przede wszystkim dysponujemy kadrą, zasobami intelektualnymi, które są w stanie ten projekt udźwignąć. Mamy czas do roku 2035, w którym zakończymy eksploatację węgla i zakończymy działalność opartą o węgiel brunatny – deklarował Jacek Kaczorowski, prezes zarządu PGE GiEK.
Od razu poruszono i wyjaśniono kwestię wody niezbędnej do chłodzenia reaktora. Zapewniono, że tej z wyrobiska kopalnianego oraz z ujęć Warty i Pilicy wystarczy. Ba, ma być nawet dwukrotnie więcej niż jest potrzebne w razie ewentualnej awarii.
Nieco inne zdanie na ten temat ma dr Sylwester Kraśnicki, hydrogeolog.
Jego zdaniem w centralnej Polsce zasobów wody już teraz brakuje, a w przyszłości będzie jeszcze gorzej
Kurczące się zasoby wodne będą głównym czynnikiem ograniczającym lokalizację oraz eksploatację inwestycji w wielkoskalową energetykę. Będzie to dotyczyło w szczególności wodochłonnej energetyki atomowej – komentuje.
W mojej ocenie jest bardzo prawdopodobne, że w przypadku zasobów Warty i Widawki, które będą się zmniejszać się tak drastycznie, czas rekultywacji wodnej odkrywek wydłuży się. Jak to wpłynie na możliwość pracy elektrowni jądrowej? Trudno powiedzieć. Czy starszy dla niej wody? Moim zdaniem nie
Cytowany przez biznesalert.pl hydrolog powołuje się na badania, według których rzeka Widawka zmieni swój charakter na ciek okresowy, a co za tym idzie nie będzie dostarczała wody przez cały rok. Podobny los może spotkać Wartę. To sprawia, że jego zdaniem "Bełchatów nie jest dobrą lokalizacją ze względu na brakujące zasoby wody, zwłaszcza pod koniec obecnego stulecia".
A co z Koninem?
Tam też lokalni politycy przekonują, że ich okolica nadaje się na lokalizację drugiej polskiej elektrowni jądrowej. Póki co, zdaniem hydrologa, nie ma danych, które wskazywałyby, że sytuacja jest tak niekorzystna, jak w Bełchatowie.
Przedstawiciele stowarzyszeń Eko-Unia oraz Fundacji Mission Possible domagają się, aby dyskusja dotycząca przyszłości polskiego atomu dotyczyła przede wszystkim pytania, czy "Polsce wystarczy wody, by ten projekt w ogóle mógł się powieść".
- Polska już dziś należy do krajów o najuboższych zasobach wodnych w Europie. Coraz częstsze susze i zmiany klimatu pogłębiają kryzys, którego konsekwencje odczuwają rolnicy, samorządy i mieszkańcy. Plany budowy elektrowni jądrowych w Bełchatowie, Koninie i Choczewie – miejscach, gdzie problem braku wody jest szczególnie widoczny – mogą więc pogłębić istniejące ryzyka – stwierdził Kuba Gogolewski, dyrektor programowy Fundacji Mission Possible.
Wcześniej stowarzyszenie Eko-Unia po wydarzeniach z Francji - gdzie zdecydowano się wyłączyć blok jądrowy w elektrowni w Golfech, bo nie dało się schładzać reaktora wodą z rzeki, której temperatura przekroczyła dopuszczalne 28 st. C. - sugerowało, że podobny problem, tyle że z wodą z Bałtyku, może dotyczyć też polskiej elektrowni jądrowej.
- Zagrożenie dla Bałtyku jest realne. W każdej sekundzie ta największa nad Bałtykiem elektrownia ma pobierać 5 wagonów po 30 ton wody, chłodzić reaktory oraz zrzucać tysiące ton wody morskiej podgrzane o 10 st. C. Dobowo to daje zrzut relatywnie „gorącej wody” w ilości 5400 pociągów wody po 40 wagonów każdy. Jeśli nałożyć to na ocieplenie klimatu i morza naukowcy z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie nie mają złudzeń: będzie więcej sinic i większe zagrożenie dla tworzenia stref beztlenowych. To zagrożenie dla całego ekosystemu Bałtyku i turystyki na polskim wybrzeżu, która nie toleruje zakwitów sinic – mówił Radosław Gawlik, prezes stowarzyszenia.
Stowarzyszenie opierało się na opiniach dwójki naukowców z Instytutu Oceanologii PAN (IO PAN) w Sopocie. Pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Maciej Bando w rozmowie z PAP odpowiadał, że opinie prof. Piskozuba i prof. Kulińskiego "nie stanowią jednocześnie stanowiska Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk, a jedynie opinie prywatne sporządzone w imieniu i na rzecz uczestnika postępowania, tj. Stowarzyszenia Ekologicznego Eko-Unia".
Czytaj też: