REKLAMA

Kij w szprychy będzie wkładany coraz częściej. Czas przyzwyczaić się do niewygody

Brak prądu, niedostępność podstawowych usług, panika – blackout w Hiszpanii i Portugalii jest poważnym ostrzeżeniem przed nadchodzącymi problemami. Nadchodzącymi? To wcale nie zapowiedź. Jesteśmy w trakcie przemian.

Kij w szprychy będzie wkładany coraz częściej. Czas przyzwyczaić się do niewygody
REKLAMA

Relacje kilkunastogodzinnej awarii w Hiszpanii i Portugalii są skrajne. Z jednej strony mamy opis istnego Armagedonu, okresu paniki, gdy nie wiadomo co się dzieje, dlaczego i kiedy wszystko wróci do normy.

Z drugiej strony na TikToku oglądałem zrelaksowanych Hiszpanów, którzy rozpoczęli jeszcze bardziej wyluzowaną sjestę. Ktoś wyszedł na ulicę z gitarą, w knajpach śpiewano i bawiono się. Inni wykorzystali niespodziewaną przerwę w pracy i pojechali nad wodę. Świat znowu wyhamował, a niektórzy pomyśleli: w końcu!

REKLAMA

Właśnie dlatego scenki przypomniały mi okres po marcu 2020 r. Teraz mieliśmy to wszystko w skondensowanej formie, coś w rodzaju streszczenia tamtych zdarzeń i myśli. Wówczas też był strach i panika. Pojawiały się odważne i bardzo przekonywujące opinie, że powrotu do dawnej normalności już nie będzie. Nasza znana rzeczywistość okazała się krucha, ale może to i lepiej, sądzili niektórzy, bo wyłoni się coś nowego. Innego. Lepszego?

Potem okazało się, że była to tylko uwertura do "ciekawych czasów", do symfonii na wiele armat i tysiące tweetów; wstęp do dni, gdy słynne hasło Adidasa impossible is nothing spełnia się złowieszczo – wspominał niedawno tamten okres Rafał Pikuła.

Wnioski nie tylko nie zostały wyciągnięte, a na dodatek wahadło odbiło, jak zauważał.

„Na razie starczy już człowieku, to koniec twojej ery” – śpiewa Muzyka Końca Lata na swojej ostatniej płycie „Perła wszechświata”. „Mieliśmy piłkę po swej stronie, ale wszystko spieprzyliśmy, teraz patrzymy jak świat tonie” – przypomniała mi się ta piosenka właśnie w ostatnich dniach, kiedy wystarczyło, że zabrakło prądu, by wywołać chaos.

To zrozumiałe, wszak jesteśmy uzależnieni od energii, ale takie zdarzenia pokazują, jak fatalne może mieć to skutki. Cyk i po zawodach. Owszem, zapewne przyzwyczailibyśmy się do nowej sytuacji, ale na wszelki wypadek lepiej nie próbować wyobrażać sobie, do czego mogłoby po drodze dojść. Umiałbym wymyślić pozytywne historie, ale czarnowidztwo również mogłoby mi się udzielić.

Jeszcze nie znamy przyczyn tamtej awarii, ale ciągle powtarzane są pytania: co, jeśli wydarzy się w innych krajach? Czy problem może powtórzyć się u nas?  Czy jesteśmy gotowi? A co, jeżeli nie skończy się po kilkunastu godzinach, a np. po czterech dniach? A gdy jeszcze później?  Czy zapas gotówki wystarczy? Ile jedzenia i wody mieć na czarną godzinę?

Pytania się mnożą, ale jakby ciągle dotyczyły scenariusza, który może się wydarzyć, ale niekoniecznie musi

Kiedy jednak pisałem o tym, że gotówka wcale nie pomoże przejść suchą stopą przez podobne kryzysy – co jednak wcale nie oznacza, że nie warto mieć banknotów na wszelki wypadek – zauważałem, że dotychczasowe awarie prądu w Polsce wynikały głównie na skutek ekstremalnych zjawisk pogodowych. A skoro tak, to należy zadać inne pytanie: nie „czy sytuacja się powtórzy?”, ale właśnie „kiedy?”.

„Będą awarie prądu i powalone drzewa” – donosi serwis pogodowy, zapowiadając zmiany w pogodzie w najbliższych dniach. Jasne, mogą niepotrzebnie straszyć, ale wchodzimy już w okres notorycznych alertów RCB. Wichury, burze, gwałtowne powodzie, a nawet trąby powietrzne – lada moment ostrzeżenia przed takimi zjawiskami zaleją nasze telefony.

Z danych Fundacji Sendzimira wynikało, że w trakcie ubiegłorocznego lata strażacy wyjeżdżali do interwencji prawie 250 tys. razy. Aż o 63 proc. więcej niż 10 lat wcześniej. Strach przewidywać, jak będzie w tym roku. Kiedy dwa tygodnie temu przez wschodnią część kraju przeszły burze, strażacy interweniowali prawie 700 razy. Jeszcze nad ranem ponad 3 tys. odbiorców z okolic Puław czekało na wznowienie dostaw prądu, a trakcie burz ok. 12 tys. mieszkańców pozostawało bez prądu. No tak, to tylko część kraju, a nie cały, więc można machnąć ręką, ale prawda jest taka, że to coraz częstszy element rzeczywistości. Raz tu nie będzie prądu, raz u nas.

Brak prądu, bo wichura przewróciła drzewa, które z kolei zahaczyły o linie energetyczne. Brak dojazdu do pracy, szkoły albo na trening, bo ulewne deszcze zablokowały drogę. Idziesz na spacer do parku, ale całujesz klamkę – zamknięte, bo wczorajsza burza zdewastowała teren.

Jedziesz nad jezioro, a tam wody tyle, co kot napłakał. Nad morzem nie możesz się kąpać, bo znowu sinice. Wypad do lasu? Przykro, zamknięte, zagrożenie pożarowe. To wcale nie czarny scenariusz. Przed majówką dyskutowano, czy nie trzeba będzie zdecydować się właśnie na taki krok. Lasy Państwowe przypominały, że „w szczególnych przypadkach nadleśniczy może wprowadzić okresowy zakaz wstępu do lasu na administrowanym przez nadleśnictwo terenie”, dodając, że „zawsze robi to, aby chronić przyrodę lub zapewnić bezpieczeństwo ludziom”.

Znane, proste rozrywki i przyzwyczajenia już stają się chwilowo niedostępne

To niby drobne niewygody w porównaniu do tych hiszpańsko-portugalskich, lecz ich występowanie jest znacznie częstsze. Tu wichura, tam pożar, a przede wszystkim notoryczna susza i jej skutki, choćby w postaci rosnących cen żywności albo niedostępności ulubionych produktów. To wszystko nas stale dotyka – w mniejszy czy większy sposób, ale jednak.  

Już od dobrych kilku lat pada pytanie, czy susza wyłączy nam prąd. „Nawet najlepsze zabezpieczenia mogą okazać się niewystarczające w obliczu kryzysu wywołanego klęskami żywiołowymi, w tym ekstremalnymi warunkami pogodowymi” – przestrzegało w 2020 r. IMGW przypominając, że ocieplanie się klimatu będzie skutkowało częstszym pojawianiem się wysokich temperatur i fal upałów, a tym samym zwiększonym zapotrzebowaniem na energię elektryczną. Co za tym idzie, „mamy więc do czynienia z dwoma elementami (zwiększonym popytem i niewystarczającą podażą), które prędzej czy później doprowadzą do załamania dostaw prądu”.

Xavier Woliński w swoim wpisie cytował mieszkankę Półwyspu Iberyjskiego, która stwierdziła, że XXI w. nagle się skończył. Tylko że świat wcale nie niespodziewanie zatrząsł się w posadach. Chwieje się od bardzo dawna, a my doświadczamy tego coraz częściej na własnej skórze. Nie aż tak spektakularnie, ktoś powie, i dlatego nie odczuwamy tego aż tak bardzo, więc łatwiej odwrócić wzrok. Ale czy na pewno? Przypomnijmy sobie ubiegłoroczną powódź. Częste zalane ulice. Pożary lasów i łąk. Już dziś naukowcy w wywiadach nie mówią o tym, że musimy przygotować się na apokalipsę. Sugerują, że trzeba ją oswoić. Cóż, gdyby to było tylko możliwe.  

Dlatego blackout w Hiszpanii i Portugalii nie jest ostrzeżeniem

Jest jednym z wielu następujących po sobie zdarzeń. I chociaż nie znamy przyczyn awarii, to jest to solidne przypomnienie, że takich przeszkód będzie tylko więcej. Wiele z nich to skutek katastrofy klimatycznej.

Najgorsze jest to, że nadal, podobnie jak w miesiącach po marcu 2020 r., udajemy, że jakoś to wszystko się ułoży i może wyjdziemy na prostą.

REKLAMA

Zdjęcie główne: Mariola Anna S / Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-05-01T18:44:49+02:00
Aktualizacja: 2025-05-01T16:50:00+02:00
Aktualizacja: 2025-04-30T09:42:34+02:00
Aktualizacja: 2025-04-30T08:05:39+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA