Gitarą w Facebooka. Czy muzyka wyśpiewa nam lepszy świat?

"Jesteśmy tu i teraz bez facebookowych kont" – śpiewa na nowej płycie Muzyka Końca Lata. Czy z technologicznego snu może wyrwać nas muzyka? Jeśli kultura ma dawać odpowiedzi na palące problemy świata to ja znalazłem je w prywatnym seansie najbardziej romantycznego zespołu w całym powiecie mińskim.

14.06.2024 07.23
mkl

Nie wiem, czy istnieje lepsza nazwa polskiego zespołu niż Muzyka Końca Lata. Owszem, Komety czy 19 Wiosen też brzmią pięknie, ale to właśnie w Muzyce Końca Lata tak samo ważna jest dosłowność, jak i kryjące się za nią indywidualne wspomnienia czy strachy.

Koniec lata to wciąż ciepłe wieczory, przyjemna beztroska, gorące wspomnienia przyjaźni i romansów, ale też obawa przed tym, co będzie, i przede wszystkim żal za tym, co odchodzi i może już nie wrócić. Nadzieja jest, ale odpowiedź nasuwa się sama – raczej będzie jak w piosence "Dokąd". Brzmi ona brutalnie dosłownie: "ja na lewo, ty na prawo, prosto nikt".

Było, minęło, choć pięknych wspomnień nikt nie zabierze.

Świat się zmienił, także za sprawą technologii.
I tak o lepszym świecie technologii, świecie z nimi i bez nich, opowiadać może muzyka.

Nowa płyta Muzyki Końca Lata – "Perła Wszechświata" – przypomina o rzeczywistości, w której nie tylko dane i algorytmy wyznaczają to co jest piękne czy wieczne.

"Zmęczyłem się, ludźmi miastem i pracą"*

Kiedy czyta się recenzje poprzednich płyt Muzyki Końca Lata, uderza zaszufladkowanie. Całkiem przyjemne, pozytywne, niby niekrzywdzące i nawet schlebiające – kto nie chciałby, by w opisach jego twórczości przywoływano Zauchę czy Szczepanika – ale jednak trochę obdzierające. Z czego? Z powagi? Z autonomii? MKL pisze wpadające w ucho teksty i chwytliwe melodie, co przywołuje wspomnienia rodzimych klasyków, ale skupienie się wyłącznie na tym i słuchanie ich pryzmat bigbitu czy szerzej muzyki z lat 60. czy 70. stawia zespół w roli kogoś, kto odgrywa i przypomina pewne formy. 

Umykało przez to, jak ten zespół, czerpiąc ze źródeł, mówi o trudach współczesnej dorosłości i rzeczywistości polskich miast z lat 90. i początku XXI w. Niektórym, mam ciągłe wrażenie, w twórczości MKL-u przeszłość za bardzo przysłoniła tu i teraz. A to przecież nie grupa rekonstrukcyjna, a zespół, który od zawsze podążał swoją ścieżką.

Utwór "PKP Anielina" z płyty o tym samym tytule wydanej w 2011 r. to z jednej strony hymn pochwalny dla niedużego miasteczka, z drugiej zaś niemal reportaż o zachodzącej w nim przemianie. W nim zawarta jest cała magia MKL-u: pochwała codzienności, prostych, najważniejszych relacji, ale też świadomość przemijania i tego, że wszystko musi się zmienić.

Paczka kumpli, która spotykała się na górce koło stacji pić piwa, zaczyna rozumieć, że to nie ma sensu. Nie chodzi nawet o oddech dorosłości na karku, tylko o wciąż te same rozmowy, obgadywanie tych samych ludzi w mieście, w którym nic się nie dzieje i się nie zadzieje.

"Już lepiej surfować po internecie" – śpiewał Bartosz Chmielewski, autor tekstów i wokalista MKL-u.

Możemy się zastanawiać, czy im współczuł, że nie wiedzą, z czego rezygnują, żałował, że nie doceniają tego, co stracą, czy może doskonale rozumiał, czym było życie w takim miejscu i ile możliwości dawał coraz powszechniejszy internet.

Muzyka Końca Lata / fot. Magdalena Moroz

"Kciukiem wyłączam transmisję danych komórkowych"

– Byłem maniakiem Soulseeka – mówi mi Chmielewski i na chwilę wracamy do czasów, kiedy można było wierzyć, że sieć jest oknem na świat, a nie czymś, co od niego nas odciąga, kreując fałszywą rzeczywistość. Jednym z obfitych źródeł nowego był właśnie Soulseek – program do pobierania i udostępniania muzyki. Nielegalnie, ale innego sposobu, żeby dotrzeć do mniej znanych rzeczy, przez lata nie było. 

Piotr Szwed na łamach Dwutygodnika pisał, że lider Muzyki Końca Lata był jedną z pierwszych osób, które postanowiły traktować internet jako "okazję do wyszukiwania skarbów rodzimej fonografii lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych". Czym była sieć dla otwartych muzycznych głów, odpowiadał w rozmowie z Krytyką Polityczną Borys Dejnarowicz, muzyk, założyciel portalu Porcys. Samo odkrycie zagranicznego serwisu pochylającego się nad zespołami, o których w Polsce mało kto pisał, było wydarzeniem.

"Natomiast do 2001 roku w Polsce nikt nie używał wyrazu indie w recenzjach głównego nurtu. Wspominano raczej o grunge’u, alternatywie, może o college rocku. Łaskawie poświęcano ciut miejsca takim grupom jak Sonic Youth, Pixies, Pavement. Tutejsi fani emo hardcore’u znali Fugazi i Sunny Day Real Estate, ale kultowe za oceanem załogi tej sceny, typu Archers of Loaf, Built to Spill, Guided By Voices, Yo La Tengo czy Low, całkowicie zamilczano bądź wzmiankowano po omacku. Dziś, w dobie wszelkiej maści sieciowych agregatorów i RateYourMusiców, zakrawa to na science fiction. Na temat tak kapitalnych bandów – zupełnie u nas nieznanych, a wyjątkowo bliskich memu sercu, bo szybko adaptowałem ich patenty we własnych piosenkach – jak The Wrens, Modest Mouse, Les Savy Fav, 12 Rods czy właśnie Dismemberment Plan nie pisano zupełnie nic" – mówił Dejnarowicz w Krytyce.

Sieć i ogólnie technologie dawały nowe możliwości. Były szansą na inne poznanie i zdefiniowanie siebie bez konieczności zapatrywania się na środowisko czy dziennikarzy próbujących kreować mody. Świat był na wyciągnięcie ręki. Ale tamten internet, komputery, konsole to też miejsce ucieczki, eskapizm najłatwiejszy z możliwych.

Do tych czasów wrócił Chmielewski na albumie "Złoty krążek", gdzie śpiewał:

"Czemu czasem znowu nie mieć tych szesnastu głupich lat (…)

W nocy z piątku na sobotę w Diablo dwójkę całą grać"

Po latach to nie tylko wspomnienia gorących młodzieńczych romansów czy pierwszych bolesnych rozstań budują nostalgiczność piosenek Muzyki Końca Lata. Swoją cegiełkę dokłada też technologia. Słuchając o miłosnych SMS-ach czy zapamiętanym nawet po rozstaniu numerze telefonu jeszcze bardziej chce wrócić się do tych prostszych czasów, kiedy telefon pikał, bo przyszła wiadomość od ukochanej, a nie komunikat o promocji w Biedronce i niższych cenach niż w Lidlu. Technologia łączyła, a nie oddzielała. Dziś została nieustanna konsumpcja.  

– Uwikłanie w nowe technologie odciąga nas od tego, co jest najważniejsze – mówi mi Chmielewski – Ludzkość zatraca uważność. Wychodzę rano z psami na spacer i widzę, że od samego rana ludzie w jednej ręce mają smycz, a w drugiej smycz dla siebie - telefon.

To zmęczenie współczesnością słychać na przedostatniej płycie Muzyki Końca Lata – "Prywatny Ciechocinek".

Tytułowe miejsce to miejscowość nad jeziorem, "nad rzeką, w pewnym lesie". Spędza się tam czas z wyłączoną transmisją danych w telefonie, słuchając lasu i natury, ćwicząc uważność i cieszenie się chwilą. Cały album przypomina, że piękno życia znaleźć można w jego prostocie – tani szampan w ręku i dzień "bez łączności konieczności", za to spędzony z bliską osobą. Trzeba żyć, póki życie trwa – jak słyszymy w piosence "Żyjmy".

Tytułowe nawoływanie jest poradą, ale też sygnałem alarmowym. "Póki życie trwa" brzmi złowieszczo, profetycznie, bo od skutków katastrofy klimatycznej nie da się uciec. I to właśnie ona jest czarnym charakterem najnowszego albumu Muzyki Końca Lata. "Perła wszechświata" to Ziemia, której nie doceniliśmy.

– "Jesteśmy martwi jak ptak dodo" – śpiewa Chmielewski. Możemy dywagować, czy wyśpiewywane w refrenie słowa o tym, że "czas oczyścić ziemski tron z ludzi, co niszczą swój dom" to słowa garstki, która przetrwała i domaga się rozliczenia, czy może kara, którą zaserwuje nam natura.

– Dzieje się to, co naukowcy zapowiadali od lat. Obserwuję na swoim osiedlu, że ludzie żyją tak jak zawsze. Dalej koszą trawę, mimo że jest susza. Po takim zabiegu tam, gdzie było zielono, robi się żółto i gleba wysycha. Ludzie nie lubią zmieniać swoich obyczajów. Przestrogi naukowców przechodzą mimo uszu. To powszechne wyparcie sprawi, że zderzenie z faktami będzie tym bardziej bolesne – mówi Chmielewski.

Koniec w nazwie zespołu staje się dosłowny. Słuchając utworów z poprzednich lat, przenosimy się do świata, którego już nie ma.

"Wiosna tuż, znów się będzie chciało żyć nie tylko spać" – śpiewał Chmielewski w utworze o nadchodzącej porze roku. Dziś nie ma etapu zapowiedzi, nie ma coraz to cieplejszych dni, kiedy wszystko powoli budzi się do życia. W marcu jest jak w środku wakacji. Tego dawnego lata też jednak już nie będzie – zastąpią go upały, susze, pożary, nawoływanie o oszczędzanie wody.

– Każde pokolenie traktuje zastany świat jako zerowy. Mój dziadek gdy mówię, że widzę fajny las, stwierdza, że kiedyś to były lasy. Dla mnie to jednak wciąż "aż" las, bo wychowałem się w nim, znam go, ale dla niego to nic więcej niż plantacja sosny. A gdyby i to wycięli i na przykład zbudowali tam osiedle „Leśny zakątek”, to dla dzieciaków z tego osiedla ta sytuacja będzie punktem wyjścia. Nowe pokolenia nie widzą tego, co już zostało stracone – martwi się Chmielewski.  

Wokalista wspomina, że przez długi czas udostępniał w mediach społecznościowych artykuły o beznadziejnej gospodarce wodnej, wycince drzew, betonowaniu przestrzeni, niszczeniu ekosystemów. Rosła frustracja, że nikt nie widzi, dokąd świat zmierza.

– Kiedy jest się przeciw, można stracić siły w walce. Myślenie negatywne do niczego nie prowadzi, ani do zmiany, ani nie daje ulgi. Zamiast tego rośnie rozżalenie i iluzja pozornego działania, bo przecież udostępniłem posta. Ulegałem tym uczuciom przez lata i więcej nie chcę. Dlatego napisałem kilka piosenek, żeby samemu się pokrzepić i zacząć działać. Nie być reakcją, a akcją. Mój mózg nie dopuszcza myśli, że za rok nie wpłynę do jeziora, bo wyschnie, albo nie pójdę do lasu, bo spłonie czy zostanie wycięty – tłumaczy.

Na czym ta akcja ma polegać? Może to być zwykła roślinna partyzantka polegająca na obsadzeniu trawnika trawnika jakimiś ciekawymi kwiatami czy krzewami, żeby nie było pretekstu do ciągłego koszenia. W okolicy zrobi się ładniej, a przy okazji gleba zyska nieco cienia, owady i zwierzęta więcej przestrzeni życiowej, woda będzie miała gdzie wsiąkać. Chmielewski oprócz pisania nawołujących do przebudzenia piosenek chce zająć się również tym.

– Od zawsze jestem związany z przyrodą – mówi wokalista. I przypomina sytuację, gdy zafascynowany bajką "Kapitan Planeta" razem z kolegą wystawiał mandaty tym, którzy niszczyli przyrodę. Gdy zauważył, że jeden z chłopców wkładał petardy do gniazda mrówek i nie chciał tego zaprzestać, Chmielewski użył siły, by go powstrzymać. Był zdziwiony, gdy z pretensjami do domu przyszła jego matka.

 – Nie miałem poczucia, że zrobiłem coś złego – śmieje się autor piosenki "Kleszcze", w której śpiewa, że "myśliwy kocha przyrodę jak stary gwałciciel dziewczyny młode". A potem dośpiewuje, że "niestety dobrze się czuję, gdy myślę, że na nich też ktoś zapoluje".

"Mam z sobą trochę trawy, książkę, gitarę i czas"

Między wierszami, a czasami wprost, wybrzmiewa przypomnienie o negatywnej roli nowych technologii, które też odpowiadają za obecną sytuację.  "Jesteśmy tu i teraz, bez facebookowych kont", dzięki czemu wreszcie jesteśmy "wolni jak zdzikły sad" – śpiewa na nowej płycie Chmielewski, nawołując do życia w prawdziwym, a nie wirtualnym świecie. Gdzie maszyny i technologia miały nam służyć, a nie nami władać. 

Muzyka jest zresztą dobrym przykładem zmarnowanych szans. Jeszcze kilkanaście lat temu z platformami takimi jak Spotify wiązano duże nadzieje. W teorii bez wsparcia wydawcy, mediów i całego biznesu muzycznego niezależni twórcy powinni mieć szansę się przebić.

"Dobre recenzje mają to do siebie, że można je kupić za odpowiednią cenę" – śpiewał przed laty zespół Komety w piosence "Nikt nie kupuje twoich płyt", sugerując, że na listach przebojów królują ci, których na to stać, a nie ci, którzy faktycznie mogliby porywać tłumy. Porażka wydawnicza oznaczała, że "ktoś popełnił duży błąd, dając ci szansę" i dlatego tracił pracę. Streaming i idąca za nim demokratyzacja muzyki miały położyć kres takim praktykom. Uwolnić twórców, ale i samych kuratorów przed kombinowaniem, co może się spodobać masom i dobrze się sprzeda.

– Moje doświadczenia pokazują, że dla niszowych twórców sieć stała się jeszcze trudniejszym środowiskiem. Choćby za sprawą algorytmów. To nowi strażnicy blokujący dotarcie do nowej publiczności. Do tego dochodzi nadmiar wszystkiego. Trzeba konkurować o wolny czas z filmami, serialami, grami, meczami na żywo. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Mam poczucie, że trudniej się przebić z kulturą oddolną niż wcześniej, kiedy nie dysponowaliśmy narzędziami, które w teorii powinny ułatwiać kontakt z ludźmi. Mam nawet wrażenie, że kiedy prowadziłem newsletter i pisałem maile do ludzi, był to żywszy kontakt niż teraz w przypadku postów na Facebooku – mówi Chmielewski.

Lider MKL-u twierdzi, że więcej ludzi chodziło na niszowe koncerty w czasach, kiedy dowiadywano się o nich z plakatów wywieszanych na mieście. Świat realny ciągle wydawał się ciekawszy niż ten wirtualny. Ludzie sami szukali dla siebie rozrywki. Dziś trwa wielka bitwa o ich uwagę w świecie cyfrowym, najwięksi gracze podsuwają im swoje produkty na tacy. I chociaż nie brakuje dziś mainstreamowych rodzimych artystów, którzy są w stanie wyprzedać Stadion Narodowy, to ile w tym chęć wspólnego przeżywania muzyki, a ile zwykłej mody, i podążania za tłumem, by rzucić fotkę w media społecznościowe i pokazać, jak fajne życie się prowadzi? Wyciągnięte w górę telefony nagrywające całe wydarzenie mogą sugerować, że prawda kryje się gdzieś w tym drugim scenariuszu.

Chmielewski zdaje sobie sprawę, że nie ma co liczyć na przychylność algorytmów. Piosenki z "Perły wszechświata" nie są krótkie, na dodatek traktują o niełatwych sprawach, o których większość woli nie słyszeć: o odchodzeniu gatunków, braku dostępu do wody czy w końcu umieraniu na własnych warunkach. Czy Facebook, ze swoimi cięciami zasięgów, przepuści numer nawołujący do wylogowania się i spędzania czasu ze sobą, z dala od komputerów i komórek?  

– Piszę piosenki, ponieważ czerpię przyjemność z tworzenia i w ten sposób przerabiam swoje uczucia i emocje. Najchętniej nie zajmowałbym się niczym innym niż ich wymyślaniem, nagrywaniem i koncertowaniem, ale gdy grasz w małym niebogatym zespole i chcesz z muzyką dotrzeć do ludzi, musisz być jednocześnie marketingowcem, handlowcem, autorem klipów, producentem, menedżerem, gościem od social mediów. Łatwo w tym wszystkim ugrzęznąć i zapomnieć o twórczości. Do tego dochodzi frustracja, że trudno te różne role pogodzić i być dobrym na każdym polu. Szanuję ludzi, którzy potrafią tak działać. Pogodziłem się, że ja nie umiem. Jestem przede wszystkim twórcą i na tych chcę się skupić– opowiada Chmielewski.

To pogodzenie słychać na otwierającym "Prywatny Ciechocinek" przewrotnym tekście: "Nie napiszę już piosenki". Autor zauważa, że choć tyle jest muzyki, to i tak "nie ma komu słuchać jej". Nie zostanie gwiazdą rocka, nie podbije list przebojów, więc po co nagrywać kolejne płyty, skoro na koncert przyjdzie niewielka grupa ludzi. Do czystej radości z grania wystarczy próba. W końcu jednak muzyk pęka:

"Ale coś ciągnie na scenę, może w oczach dziewczyn blask

Może te podróże do nieznanych polskich miast"

Chmielewski przy okazji odpowiada na pytanie, czy sztuczna inteligencja nie wyprze twórców. Tak jak jego ciągnie do tworzenia, tak słuchaczy ciągnie do obcowania z muzyką na żywo. Trudno tę potrzebę ugasić, tak samo jak potrzebę autentyczności. Mimo że Muzykę Końca Lata teoretycznie też mogą tworzyć algorytmy.

– Kolega wysłał mi wersje naszych piosenek z najnowszej płyty stworzone przez sztuczną inteligencję. Brzmiały świetnie: bardziej popowo i przebojowo, ale były… sztuczne. Nie mały żadnych niedoskonałości, naturalnych skaz, za które kocham muzykę. Nie miały drżenia w głosie. Kocham muzykę za to, że jest z krwi i kości – przyznaje lider Muzyki Końca Lata.

rys. Anna Szary

Czy sztuczna inteligencja będzie umiała dokonać obserwacji w stylu Chmielewskiego, że szczęścia szuka się pod dorodnym drzewem? Czy potrafi wyobrazić sobie dziki sad, a jeśli nawet, to czy my będziemy w stanie jej uwierzyć?

Nie wiadomo, jak algorytmy – ci nowi strażnicy dostępu – ocenią antytechnologiczne wątki, ale już widać, że podobne słychać nawet w popularnych piosenkach. "Tu nie ma hasła WiFi, mam co innego w planach" – słyszymy w utworze duetu Kizo & Bletka, który w ciągu dwóch tygodni na samym YouTubie wykręcił prawie milion wyświetleń. Odcięcie od internetu pomaga w dobrej zabawie. Można więc dojść do wniosku, że popularny raper i przedstawiciel gitarowej alternatywy podają sobie ręce, walcząc we wspólnej sprawie. Tyle że w numerach Kizo nie znajdziemy refleksji na temat tego, jak znaleźliśmy się tej w sytuacji i kto za to odpowiada. Jednak nawet ten fragment zwiastuje możliwy nowy rodzaj buntu w polskiej muzyce. 

Przy czym wcale nie chodzi o całkowite cofnięcie się do dawnych czasów, niedocenienie postępu czy rezygnację z technologii. A łatwo uderzyć w takie tony.

"Po raz kolejny dajemy się ograniczyć do sporów na temat użycia maszyn, zamiast zastanowić się nad tym, co owe maszyny nam dają, a co zabierają" – napisał Paul Kingsnorth, autor książki "Wyznania otrzeźwiałego ekologa".

Cytat wraca do mnie, kiedy Bartosz Chmielewski przypomina sobie, jak podczas wizyt na wsi jako młody chłopak nosił wodę za pomocą narzędzia o pięknej nazwie. Koromysło to specjalne nosidło, do którego przymocowane były wiadra.

– Ta dość ciężka fizycznie praca wiązała mnie z wodą. Gdy się jej nadźwigałem, miałem świadomość, jak jest cenna. Korzystałem z niej oszczędnie i z namysłem nie tylko dlatego, że się namęczyłem podczas jej noszenia, ale też dlatego, że czasem w studni zaczynało jej brakować. Miałem świadomość, że musi jej jak najdłużej wystarczyć. Szukam teraz tego powrotu do fizyczności, do ruchu, do prostych czynności, które wymagają uważności i działają na zmysły. Wolę mniej, a bardziej – podsumowuje.

Od lat trwa dyskusja, dlaczego nie pisze się już protest songów i nie ma pokoleniowych tekstów jak z lat 80. Może zakończy ją technologiczny pesymizm i to właśnie znowu muzyka pomoże zawalczyć o świat możliwie równy i sprawiedliwy, biorąc na celownik big techy i tych, którzy niszczą przyrodę?

* śródtytuły to fragmenty piosenki "Prywatny Ciechocinek"

Zdjęcie główne: okładka płyty Muzyka Końca Lata - Perła Wszechświata